[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.10.Pani miłosierdziaŚwiat na zewnątrz był pogrążony w półmroku nadchodzącej burzy.A może to zapadał tylko wieczór? Tondering ruszył jeszcze raz na północ, na swoim wyśnionym żółtym rowerze.Tym razem lęk i zmęczenie miały inną barwę, przydymioną wrażeniem oddalenia od siebie.Przy drewnianym kościółku, nad stawem wszystko było na swoim miejscu.Słońce świeciło niewyraźnie, jakby zaczynało się zaćmienie, kształty wszystkiego miękły i szarzały.Wszedł do budki telefonicznej i podniósł słuchawkę.Bardzo pragnął usłyszeć głos Edyty.Ale usłyszał tylko ciągły sygnał.Przygnębiło go to tak, jakby usłyszał wiadomość o jej śmierci.Zrezygnowany i przybity, pojechał dalej na północ drogą wzdłuż rdzewiejących szyn.Zerwał się wiatr, robiło się coraz ciemniej.Stracił wkrótce poczucie czasu; oblizywał spieczone wargi i ocierał pot z czoła.Monotonna droga, wysiłek i półmrok wprowadzały go w rodzaj hipnotycznego transu.Kiedy dotarł w końcu do ruin miasta, nie było już różnicy między jego wnętrzem i ponurym krajobrazem wokół.Poszedł dalej pieszo.Opuszczone, zrujnowane domy przedmieścia wkrótce ustąpiły miejsca magazynom i hangarom wypełnionym kadłubami samolotów bojowych.Za betonowym pasem startowym, na którym sterczały trzy wahadłowce ze złuszczającą się białą farbą, rozpoczynał się kompleks budynków ciągnących się nad samym brzegiem.Bez trudu odnalazł drogę.Znów znalazł się w sterowni dziwacznej podwodnej maszyny.Usiadł w zakurzonym fotelu słysząc syk zamykających się grodzi.Zapalił się przed nim ten sam ciekłokrystaliczny monitor z pytaniem o hasło, ale tym razem hasło pojawiło się samo, zamaskowane ikonkami czerwonych różyczek.Silniki zawyły, światło w sterowni przygasło na chwilę i pojazd ruszył ciężko przed siebie.Na ekranie powyżej widać było, jak ruch machiny podnosi z dna miriady cząstek zalegających dno; obraz zniknął na sekundę, po czym został zastąpiony trójwymiarowym cyfrowym przybliżeniem wyglądającym jak plansza dawnej gry komputerowej.Pojazd poruszał się gwałtownymi szarpnięciami miotając przy tym kadłubem raz w prawo, raz w lewo, i wzbudzając w nim odruch wymiotny.Tondering zaciskał rozpaczliwie dłonie na oparciach fotela, by nie dać się zmieść sile podrzutów.W końcu udało mu się zapiąć, między jednym a drugim rzutem, elastyczne pasy, które przycisnęły go do oparcia.Na cyfrowym obrazie przesuwały się ławice niewielkich, szybkich ryb ze spłaszczonymi głowami.Ryby zbliżały się gwałtownie do pojazdu, zatrzymywały, jakby go obserwując, i odpływały z nierealną prędkością, zawsze z lewej na prawą.Po kilkunastu minutach, kiedy wydawało mu się, że wyskoczy z niego żołądek, pojazd zaczął wspinać się po stromym zboczu, a ławice ruchliwych ryb znikły.Od góry rozległ się głuchy łoskot, pojazd zadrżał i stanął.Tondering odpiął trzęsącymi się rękoma pasy.Ściana z ekranami przed nim podniosła się w górę i do środka wdarł się rybi odór niesiony powiewem mroźnego powietrza.Przez metrowy otwór w przodzie do komory wyścielonej pofałdowaną bladoróżową tkanką wlewało się sine rtęciowe światło.Na zewnątrz była zima, wszędzie leżał śnieg.Poszedł naprzód aż ku otworowi ślizgając się wśród cuchnących łososiowych fałd.Pożółkłe brzegi otworu to zwierały się, to rozwierały w leniwym rytmie.Uchwycił miękką, zimną, pokrytą śluzem krawędź i podciągnął się w górę, a potem wypadł niezgrabnie na potrzaskaną płytę lodu podniesioną z jeziora.Do niskiego brzegu było kilkanaście kroków.Przebrnął je w śniegu po kolana, już trzęsąc się z zimna, zauroczony widokiem tej samej katedry, widzianej teraz z nieco innej strony.Była od góry zakryta buroseledynowymi mgłami.Przed nią rozciągała się płaszczyzna zapełniona kamiennymi brunatnymi nagrobkami; niektóre były przewrócone i ledwo widoczne spod śniegu.Odwrócił się w stronę zamarzniętego jeziora.Taflę lodu roztrzaskał płaski łeb ogromnej wąsatej ryby.Ryba miała ciągle rozwarty pysk, z którego wydobywała się para osadzająca się szronem na łbie.Nagle ryba szarpnęła się w bok i łamiąc rozcapierzonymi płetwokończynami lód, bryzgając ciężkimi, gęstymi fontannami brudnej wody, ruszyła z powrotem w głąb jeziora.Zakaszlał i poszedł w stronę katedry.Ciemniało mu przed oczyma, łapał ciężko oddech i czuł, jak mimo dotkliwego mrozu zalewa się potem.Katedra wyłaniała się zza mgły.Była ciemnoturkusowa, olbrzymia, z organicznym, naciekającym szkieletem.Przypominała jaskinię, która zdecydowała się na nieoczekiwany wysiłek i zmęczona podziemnym życiem rozkwitła, wybuchła zorganizowanymi w przemyślny sposób stalaktytami i stalagmitami na powierzchnię, wywijając się spodem na wierzch.Tondering dyszał ciężko, porywisty, mroźny wiatr przyprawiał go o dreszcze.Nagrobki spoglądały na niego płaskimi twarzami o wysokich czołach i wielkich oczach, idąc potykał się o te, które były przewrócone i zagrzebane w śniegu.W środku katedry ogarnęła go cisza.Stał na lustrzanej posadzce i oglądał swoje ciemne odbicie w wielkich srebrnych płytach.Seledynowe kolumny, jak z półszlachetnego kamienia, pięły się wysoko w górę i znikały drzewiastymi koronami w mroku pod sklepieniem.Szedł wolno boczną nawą, a przed nim i obok niego wybuchały obrazy, trójwymiarowe sceny, które zagarniały go, jakby wchodził co chwila w nierealność innego snu.Zobaczył dno wąwozu zalane skrzepłym korzeniem artilektu, z rozsianymi kopczykami, które pulsowały słabym światłem w półmroku zapadającego wieczoru.Potem zobaczył gigantyczną erupcję gorącego błota, wulkan, który wystrzeliwał słupy mrowiącej się, drgającej, pulsującej, buchającej odrzutami gazów i pyłu materii.Wypluwana materia uformowała się w pomarańczową banię.Ta rozszerzała się, obleczona w cienką, półprzeźroczystą skórkę, pod którą wirowały kłęby gęstych dymów.Zaczęła wznosić się jak olbrzymi balon-owoc, bardzo wysoko, aż tam, gdzie niebo traciło niebieski kolor i stawało się czarne, i wtedy zapadła się do środka wyrzucając z siebie jednocześnie strumień świecących biało cząstek.- Stałam się archeologiem waszych dusz - usłyszał cichy szept.- Skleiłam wiele z nich ze szczątków, jakie pozostały, jak cierpliwy konserwator skleja kawałki starożytnych waz albo składa potrzaskane fragmenty kolorowych mozaik.Dałam tak wielu z was nowe życie.Próbowałam być dla was zmartwychwstaniem.Ale w was nie ma już niczego, co warto byłoby zachować.Odtwarzacie swoją skamieniałą, absurdalną przeszłość raz po raz, w nieskończoność.Tylko tyle.Mogłam tylko zapłakać nad waszą słabością.Nie potrzebujecie zbawienia, pragniecie jedynie zbawczej nicości.Marzyliście fałszywie o wiecznym życiu, ale ono jest zarezerwowane dla istot wyższych niż wy.Obrazy znikły.Od strony wejścia powiał wiatr, wysokie ostre okna wypełnione ciemnoszmaragdowymi witrażami przygasły.Tondering zachwiał się, nogi załamały się pod nim i upadł na kolana.- Co zrobiłaś? - szepnął.Wyłoniła się z mroku przed nim.Miała głowę owiniętą niebieską chustą.Długa biała suknia odsłaniała tylko jej wąskie bose stopy i smukłe dłonie.Suknia utkana była z tysięcy drobnych robaków, które mozolnie i monotonnie przeplatały się i wędrowały od dołu ku jej szyi.- Odcięłam nerwy dochodzące do twojego mózgu.Twoje ciało zaczyna umierać.Ale nie odczujesz żadnych przykrych wrażeń.Twój mózg pobudzany jest teraz delikatną muzyką miliardów moich drobnych palców.Patrzyła na niego ze smutnym uśmiechem.- Znasz mnie.Jestem sztuczną inteligencją, artilektem.Objęłam w posiadanie Ziemię, jestem waszą spadkobierczynią
[ Pobierz całość w formacie PDF ]