[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystko to nie uszkodzone przeniesiono do innego mieszkania, które też Nataniel zajął.Nic osobliwego nie widział w tym, że miał mieszkać naprzeciw profesora Spalanzaniego, choć dość nieswojo się poczuł, gdy spostrzegł, że ze swego okna może zaglądać do pokoju, gdzie często siadywała Olimpia, tak że mógł do woli przyjrzeć się jej kształtom, choć rysy twarzy były niewyraźne i zamazane.W końcu uderzyło go jednak to, że Olimpia godzinami siedziała w takiej postawie, w jakiej ją ujrzał po raz pierwszy, nieodmiennie przy tym samym stoliku, bez żadnego zajęcia, najwyraźniej jednak nie spuszczając z niego oka.Przyznać musiał, że nigdy mu się nie zdarzyło widzieć piękniejszej postaci.Z tym wszystkim, ponieważ Klara wyłącznie panowała w jego sercu, zjawisko sztywno zapatrzonej przed się kobiety było mu najzupełniej obojętne; miał tylko upodobanie, by spoglądać na nią niekiedy znad swych skryptów, jakby na jaki piękny posąg – nic ponadto.Właśnie zajęty był pisaniem listu do Klary, kiedy zapukano delikatnie do drzwi i niebawem ukazała się na progu nieprzyjemna postać Coppoli.Nataniel uczuł dreszcz, ale przypomniawszy sobie, co mówił Spalanzani o swoim współziomku Coppoli, oraz słowo, które był dał Klarze w sprawie piaskuna Coppeliusa, zawstydził się w duszy tak naiwnej obawy.Zmógł się tedy na siłach i rzekł, jak mógł, najobojętniej i najłagodniej: – Nie potrzeba mi barometru, przyjacielu, możesz pan odejść!Na te słowa Coppola wkwaterował się całkiem do pokoju i odezwał się głosem ochrypłym: – Nie, nie, nie idzie tu o barometr, bo ja mam także oczy… piękne, przepyszne oczy…Mówiąc to, uśmiechał się ohydnie, wyszczerzając zęby, a oczy jego błyszczały jak próchno spod gęstych, szpakowatych brwi.Nataniel zerwał się wystraszony.–Jesteś szalony, mój panie; jakże możesz mieć do zbycia oczy? Oczy… oczy!Wtedy Coppola sięgnął ręką do wielkiej kieszeni i wyciągnąwszy stamtąd całą garść okularów, zaczął je rozkładać na stole.– Ech, ależ ja mówię o okularach, o okularach, które kładzie się na nos, to właśnie nazywam oczami.Cedząc przez zęby te słowa, wyciągał coraz więcej okularów, tak że wkrótce cały stół iskrzył się dziwnymi jakimiś odblaskami.Tysiące najrozmaitszych oczu zdawało się mrugać stamtąd na Nataniela, który żadnym sposobem nie mógł oderwać wzroku.A tymczasem Coppola wyciągał coraz nowe okulary i spojrzenia coraz ognistsze, coraz krwawsze, coraz dziksze, coraz nieubłagańsze, raziły wzrok, mroziły serce w piersiach Nataniela.–Dosyć! Dosyć, straszliwy człecze! – zawołał wreszcie, wychodząc z siebie ze zgrozy.Mówiąc to, rozpaczliwie przytrzymywał rękę swego prześladowcy, który wyciągał całe garście nowych okularów, choć nie było ich już gdzie kłaść, cały stół był zajęty.Coppola wyrwał mu rękę, chichocząc w sposób wstrętny i przeszywający dreszczem.–A! To pan sobie tego nie życzy! Ale ja mam tu inne szkiełka, bardzo piękne…Pozbierał był i pochował okulary i sięgnąwszy do innej kieszeni, zaczął z niej wyjmować lornetki i perspektywy.Jak tylko okulary poznikały ze stołu, Nataniel uspokoił się zupełnie.Pomyślał o Klarze i przekonał się natychmiast, że wszystkie złe omamienia miały źródło w nim samym tylko i że Coppola nie jest żadnym strachem ani tym bardziej sobowtórem przeklętego Coppeliusa, ale, przeciwnie, najuczciwszym mechanikiem i optykiem.Szkła bowiem, które wyjmował z drugiej kieszeni, nie miały w sobie nic nadzwyczajnego ani upiornego, jak te okulary.Chcąc się tedy z nim pogodzić, umyślił kupić cośkolwiek.Wybrał małą, pięknie oprawną lornetkę i przyłożył do oczu, chcąc ją wypróbować.Nigdy w życiu nie widział lepszej: przybliżała wszystko tak dokładnie, że aż rozkosz była patrzeć.Mimowolnie skierował ją ku mieszkaniu Spalanzaniego.Olimpia siedziała jak zwykle, z rękoma złożonymi na stoliku.Teraz mógł dopiero przyjrzeć się jej cudownie pięknej twarzy.Tylko oczy wydawały się dziwnie nieruchome i martwe
[ Pobierz całość w formacie PDF ]