[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rzeczywiście, wkrótce zatrzymaliśmy konie i uwiązaliśmy je bezpiecznie.Resztę drogi przebyliśmy pieszo.Kryliśmy się między drzewami i krzakami.Nic nie widziałam, jednak dotarliśmy do jakiegoś ważnego miejsca.Shaya odłączyła się od nas, by wykonać swoją część planu.Dorian ścisnął ją za ramię na pożegnanie, za co podziękowała mu uroczystym ukłonem.Odprowadziłam ją wzrokiem, po czym odwróciłam się i ruszyłam z innymi naprzód.Gdy doszliśmy do krawędzi lasu, przed nami zamajaczyła w końcu forteca Ezona.Widzieliśmy ją tylko dzięki temu, że zasłaniała gwiazdy, bo była równie czarna jak niebo.Zatrzymaliśmy się tuż przed wyjściem na polanę i na jakiś czas pozostaliśmy w ukryciu.Przypatrując się budynkowi, zobaczyłam, że przed murem poruszały się jakieś małe czarne postaci.Straż.- A teraz znowu czekamy - wymamrotałam.Miałam już dość czekania.Pragnęłam działać.Niemal dokładnie po przeciwnej stronie lasu Shaya już pewnie szykowała swoich wojowników.Zarówno ona, jak i Dorian zapewniali mnie, że atak drzew będzie bardzo głośny, więc nie trzeba będzie odliczać minut ani nic w tym rodzaju.Byliśmy zbyt daleko od pałacu, żebym mogła dostrzec jakiekolwiek szczegóły, ale duchy wskazały mi miejsce, w którym znajdowały się boczne drzwi.Minuty ciągnęły się w nieskończoność, a ja wyobrażałam sobie różne straszliwe rzeczy, które mogły spotkać Shayę.Dobry Boże, co jeśli ją schwytali i zabili? Poszła z nami, kierując się lojalnością wobec króla, i bez względu na to, co zaszło między nami, bardzo ją szanowałam.Nie chciałam, żeby zginęła z takiego powodu.Dorian zbliżył się do mnie z prawej strony i otoczył ramieniem.- Nie martw się.Zaraz będzie po wszystkim.O, proszę.Usłyszeliśmy odgłosy w oddali.Trzask łamanych drzewi niskie ryki.Wokół rozległy się czyjeś zaniepokojone okrzyki.Strażnicy ruszyli biegiem w stronę źródła hałasu.Zaczekaliśmy, dopóki nie zniknęli nam z pola widzenia.- Teraz pora na nas - szepnął Volusian.- Ruszajmy! Przebiegliśmy przez polanę, kierując się do drzwi.Słyszałam hałas po drugiej stronie pałacu.Odgłos łamanego drzewa.Jeszcze więcej krzyków.Shaya planowała wysłać około tuzina solidnych drzew, żeby szturmowały mury pałacu.Musiała to być brutalna pobudka.- Stop! Czekajcie! - wrzasnęłam nagle.Duchy zatrzymały się błyskawicznie.Dorian wyhamował po chwili, po czym obrzucił mnie zdziwionym spojrzeniem.- Co się stało?Rozejrzałam się.Coś podrażniło moje zmysły.Czułam wodę, mnóstwo wody.Takie samo doznanie miałam, gdy przebywałam w tłumie albo w pałacu Doriana.Oznaczało wodę skondensowaną w licznych zbiornikach.Źródłami tej wody byli ludzie.I to bardzo wielu ludzi.Ktoś nas wystawił.Znowu!- Kurwa!Wydawało się, że wychodzą ze wszystkich stron, chociaż wiedziałam, że musieli się ukrywać gdzieś blisko pałacu, bo w przeciwnym razie wyczułabym ich wcześniej.Spuszczali się z dachów i wybiegali przez drzwi, które właśnie usiłowaliśmy wyłamać.Coś mi mówiło, że straż, która rzekomo pobiegła w stronę Shayi, także za chwilę wróci.- Oni cię nie zabiją! - darł się Dorian.- Chyba że będą musieli!Nagle ściana pałacu eksplodowała, zamieniając się w potok czarnych kamieni.Ci, którzy byli na górze, spadli i zginęli lub doznali ciężkich obrażeń.Ci, którzy stali na dole, zostali pogrzebani przez stertę głazów.Moje duchy miały rozkaz atakowania każdego, więc zobaczyłam, że rozpoczynają bitwę.Co do mnie, tego wieczoru byłam uzbrojona w dwa pistolety - oczywiście zawdzięczałam to Larze.Oba miały załadowane stalowe naboje.Jeszcze więcej kul, także tych srebrnych, trzymałam w kieszeniach.Dopadłam gromadę napastników i zaczęłam strzelać.Starałam się celować w głowy i twarze, chociaż tak naprawdę cieszyło mnie, jeśli mogłam trafić w cokolwiek.Regularne ćwiczenia przynoszą widać efekty, bo uzyskałam bardzo wysoką skuteczność.Nikomu nie udało się do mnie zbliżyć.Na los duchów nie zwracałam uwagi.One nie mogły umrzeć, a tylko inny szaman albo czarownik kalibru Doriana mógłby je wygnać.Po spektakularnym rozbiciu ściany Dorian uciekł się do bardziej konwencjonalnych metod walki: dobył miedzianego miecza, który nosił w pochwie pod płaszczem.Miecz płonął w ciemnościach.Pomyślałam, że Dorian pewnie mógł zwięk-szać moc jego rażenia, bo miedź to coś, co pochodzi z wnętrza ziemi.I rzeczywiście, Król Dębów nie używał siły, ale raczej wykorzystywał prędkość i umiejętności, co zdziwiło mnie jeszcze bardziej niż jego wyśmienita technika jazdy konnej.Nie miałabym nic przeciwko kolejnej demonstracji potęgi jego magii przyzywania ziemi, ale każdy taki numer kosztował sporo sił.Nie byłoby dobrze, gdyby Dorian zbyt szybko się wypalił.Nagle zobaczyłam, że jeden ze strażników zachodzi Doriana od tyłu, i już otworzyłam usta, by ostrzec króla, ale wtedy z ciemności wybiegł ogromny czworonożny stwór i z warkotem rzucił się na żołnierza.Dorian obejrzał się ze zdziwieniem, jednak musiał skupić się na walce.Ja nie doszłam tak szybko do siebie i przez chwilę mogłam tylko patrzeć, jak Kiyo, pod postacią, którą żartobliwie nazwałam superlisem, szarpie pazurami ofiarę.Mężczyzna zdołał wymierzyć Kiyo taki cios w bok, że aż się skrzywiłam, ale lis nic sobie z tego nie robił.Pokręciłam głową, ale wiedziałam, że nie wolno mi się zastanawiać, skąd się wziął Kiyo, i martwić o jego bezpieczeństwo, powróciłam więc do przeciwników.Kilka ofiar później wycelowałam w kolejnego napastnika i jednocześnie wyczułam, że ktoś usiłuje mnie zajść od tyłu.Odwróciłam się, jednak nie dość szybko.Mężczyzna chwycił mnie za ramię i odsunął od siebie lufę.Lewą ręką zdołałam wyciągnąć drugi pistolet, ale nie mogłam dobrze wycelować, bo w tej samej chwili obcy przygniótł moje ciało.Nie przejęłam się i po prostu wymierzyłam mniej więcej w górę.Zawył i wycofał się na tyle, żebym mogła strzelić drugi raz.Tym razem lepiej wycelowałam.Ktoś inny wykorzystał fakt, że byłam zajęta, i chwycił mnie z tyłu.Zatknęłam dodatkowy pistolet za pas i rzuciłam się z gloc-kiem na wroga, tylko że nagle rękojeść rozgorzała mi w dłoni.Zawyłam i upuściłam pistolet, patrząc z niedowierzaniem, jak rozpala się coraz bardziej, osiągając barwę bladej pomarańczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]