[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Och, nie musiałeś mi znowu przynosić kwiatów -powiedziałam.- Nie przyniosłem ich dla ciebie.Raczej dla siebie; na wypadek gdybym niezbyt dokładnie się umył po upojnym dniu spędzonym w składowisku śmieci -powiedział, szczerząc zęby w uśmiechu.- Są bardzo wonne.Nie masz nic przeciwko temu, żebym przez cały wieczór miał je przy sobie?- Jednak wolę zaryzykować.Wzięłam od niego kwiaty i włożyłam do wazonu.Powiedziałam Julie, żeby nie czekała na mnie ze spa-niem, dałam jej buziaka i wyszliśmy.Joe zaprosił mnie na obiad do Audiffred, wytwornego francuskiego bistro, które mieściło się, bardzo 213stosownie, na parterze historycznego budynku Audiffred przy Market Street 1, niemal nad brzegiem zatoki.Budynek wzniósł pod koniec dziewiętnastego wieku pewien ogarnięty nostalgią Francuz, zatem nie brakuje mu typowych paryskich motywów architek-tonicznych, jak mansardowy dach, dekoracyjne parapety z cegieł i wysokie okna ze spłaszczonym łukiem.Audiffred było elegantszym lokalem niż strój, jaki włożyłam na ten wieczór, ale w San Francisco przyjęła się już filozofia z Los Angeles, gdzie wszędzie można wejść w dżinsach i obuwiu sportowym, byle z nastawieniem, że zupełnie ci to nie przeszkadza.Czego jak czego, ale odpowiedniego nastawienia nigdy mi nie brakowało.Szkoda tylko, że samym nastawieniem nie można spłacać rat za dom.Joe zamówił dobrze wysmażony stek z podłużnymi ziemniaczkami i szpinakiem.W jadłospisie nad-mieniono, że krowa, która poświęciła życie dla posiłku Joego, była weganką i nie zażywała hormonów.Nigdy wcześniej w restauracyjnym menu nie widziałam wzmianki o diecie krowy.Ja z kolei zamówiłam jagnięce żeberka.Kiedy jednak zapytałam naszą z pozoru sympatyczną kelnerkę, czy moja owieczka również była weganką, ta spojrzała na mnie tylko tępym wzrokiem.Nie pokazała cienia uśmiechu nawet wtedy, kiedy zapytałam ją, jakie jest ulubione danie ryb, zanim wylądują na talerzu.Joe za to setnie się ubawił i to się najbardziej liczyło.- Podchodzą tu do wszystkiego trochę za poważnie -powiedział Joe.— A jedzenie nie jest na tyle smaczne, żeby tak zadzierać nosa.- To dlaczego tu przychodzisz?- W sumie źle nie karmią, wnętrze jest przyjemne, a lokal od ponad stu lat jest zaprzyjaźniony ze strażą pożarną.214- Masz na myśli to, że przekazują wam jakieś do-tacje?- Dużo lepiej - powiedział Joe.- Przekazują gorzałkę.Jak wyjaśnił, Audiffred był jednym z nielicznych, budynków, które przetrwały katastrofalne trzęsienie ziemi w 1906 roku i szalejące potem pożary.- Właściciel mieszczącego się tutaj salonu obiecałkażdemu strażakowi beczułkę whisky, jeśli uratują budynek od pożogi — opowiadał Joe.— Budynek udało się uratować i po dziś dzień strażak może tu się napić za darmo.- Może kelnerzy są ponurzy, bo wiedzą, że nie za-płacisz za drinka? — wysunęłam przypuszczenie.-Swoją drogą, nie jestem pielęgniarką, ale czy powinieneś pić alkohol po tym, co się wczoraj stało?Joe dotknął bandaża.- Niby po tym? Och, to pestka.Bywało gorzej.- Naprawdę?- Na plecach mam paskudne oparzenie sprzed paru lat - powiedział.- Nieładnie to wygląda, dlatego do restauracji wkładam koszulę.- Och, a ja się tak zastanawiałam, po co włożyłeś koszulę - rzuciłam.Joe opowiedział mi, jak doszło do poparzenia.Szczerze mówiąc, nie bardzo pamiętam szczegóły poza tym, że palił się jakiś dom czynszowy, że zawaliły się jakieś schody i że nie było już drogi ucieczki.Kiedy opowiadał, jego twarz rozgorzała od wypieków, ge-stykulował coraz żywiej, a gorączkowe słowa płynęły z jego ust strumieniem.Najwyraźniej była to historia, którą chętnie przywoływał z pamięci i lubił opowiadać, choć pozostawiła mu bliznę na całe życie.Wiem, że tak się dzieje na pierwszych randkach: ludzie opowiadają historie, które stawiają ich w jak najlepszym świetle lub ilustrują ważne aspekty ich 215życia czy charakteru.Czasami jednak ujawniają rzeczy, których ludzie ci wcale nie zamierzali ujawniać.Opowieść Joego niewątpliwie dowodziła jego odwagi, bohaterstwa i troski o innych ludzi, ale dostrzegłam w niej także coś innego.Zrozumiałam, że Joe lubi walczyć z pożarem.Ba, on kocha walkę z pożarem.Ryzyko dla niego nic nie znaczy.Oba wypadki, ten sprzed paru lat i ten wczorajszy, były z gatunku tych „o mały włos" i prędzej czy później przytrafi mu się kolejny.„Ech, zwykły dzień w pracy"
[ Pobierz całość w formacie PDF ]