[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Właśnie wtedy usłyszałem czyjeś w lesie dalekie wołanie i rozpoznałem, że jest to głos Zygmunta.Szybko pobiegłem w jego kierunku i po kilku minutach znalazłem się przy nim.Zastałem go stojącego w wielkim okopie i wygrzebującego kijem z ziemi jakąś dużą skrzynię przywaloną zapadłymi piaszczystymi brzegami owego dołu.Poszukałem drugiego patyka i jąłem mu pomagać.Niesprawnie nam szło, bo często to, co odgrzebaliśmy, zawalało się z powrotem.Prócz kijów, pomagaliśmy sobie w odwalaniu ziemi rękami i nogami.W końcu dokopaliśmy się do jednej dolnej krawędzi.Wówczas usunęliśmy wszystek piach z wierzchu skrzyni, głęboko odkopaliśmy ją naokoło, chwyciliśmy za widoczną dolną krawędź i z wielkim wysiłkiem unieśliśmy skrzynię jednym bokiem.Stwierdziliśmy, że jest to skrzynia bez wieka, odwrócona dnem do góry.Podparliśmy uniesioną krawędź kijami, lecz, niestety, zarówno w skrzyni, jak i w znajdującym się pod nią piachu prócz strzępów przegniłych szmat i śladów papieru niczego więcej nie znaleźliśmy.Jednakże pracę naszą wynagrodził przypadek, bo idąc z tego miejsca do domu, napotkaliśmy gaj, w którym nazbieraliśmy dużo prawdziwków i dopełniliśmy nasze koszyki.Potem przypomniały mi się inne przeżycia z Kwidy i zacząłem żałować tych czasów, przeto postanowiłem, że jak tylko wypuszczą mnie z więzienia, to pojadę z powrotem do domu.Nad ranem znowu usnąłem, ale spałem już chyba niedługo, bo niebawem zapaliło się światło w celi, co oznaczało, że trzeba już wstawać.∗Wkrótce wykaraskaliśmy się z naszych pościeli i jęliśmy układać sienniki w stos, a na nich podgłówki, prześcieradła i kilka koców, pozostałymi okrywając ułożoną tak stertę.Po zrobieniu porządku z naszą pościelą, kto szybszy ten pierwszy poszedł się myć, nalewając87wody do miski, chociaż niektórzy zdążyli umyć się jeszcze przed układaniem lub w czasie porządkowania pościeli.Następnie, ubrani już w nasze drelichy, przez niedługi czas oczekiwaliśmy na poranny apel.Kiedy usłyszeliśmy zgrzyt i chrobot otwieranych zamków w naszych drzwiach, ustawiliśmy się wszyscy w szeregu, czekając na wejście oddziałowego.Gdy ten ukazał się i przekroczył próg, starszy celi złożył mu raport tymi samymi słowami, co poprzedniego wieczoru, zamieniając tylko „dobranoc” na „dzień dobry”.Po apelu dobre pół godziny oczekiwaliśmy na rozdanie śniadania.Kiedy w końcu otworzyły się drzwi, dwóch więźniów, tych samych, którzy poprzedniego wieczoru roznosili kolację, przyniosło kocioł czarnej, bardzo słabo słodzonej kawy zbożowej i cztery bochenki czarnego chleba dla nas wszystkich do podziału.Było to więc po pół bochenka chleba na osobę.Wśród łyżek mieliśmy dwie, których rękojeści z jednej strony były naostrzone o cementowy parapet znajdujący się po zewnętrznej stronie okna i nimi poprzekrawaliśmy bochenki na połowę.Po dokonaniu tej czynności każdy z nas wziął swoją rację i pewną jej część, którą przeznaczył na śniadanie, pokroił na skibki, a resztę pozostawił na później do spożycia na sucho w razie poczucia głodu lub jako dodatek do zupy na obiad czy kolację.Ponieważ trzonkiem łyżki trudno było pokroić chleb, jak należało, przeto rżnięto go na grube skibki, żeby w czasie krojenia nie połamały się.Okruchy, których wiele przy takim krojeniu powstawało, skrzętnie zbierano ze stołu i ochoczo zjadano.Było to bardzo ciemne pieczywo, o konsystencji gliny i chyba też niewiele różniące się w smaku.Dwóch lub trzech więźniów miało w celi smalec albo zwyczajną kiełbasę, kupione na wypiskę, więc smarowali chleb smalcem czy też dokładali do niego kawałek kiełbasy.Kto nie miał tych przysmaków, był z reguły częstowany przez kogoś, co je posiadał.Po pewnym czasie zwykle następował rewanż, bo temu, co teraz częstował, mogły skończyć się pieniądze w więziennej kasie, a ktoś inny mógł właśnie jakąś sumę otrzymać.Sporo moich pieniędzy zajęto z podejrzeniem, iż chciałem je bez zezwolenia wywieźć za granicę, i nie mogłem nimi dysponować, przynajmniej do czasu zakończenia śledztwa.Chociaż niewielu było w celi posiadaczy dodatkowych produktów kupionych na wypiskę, poczęstowano mnie łyżką smalcu, którym chętnie posmarowałem mój chleb na śniadanie.∗Po zakończonym posiłku wywołał mnie oddziałowy i zaprowadził do mojego oficera śledczego, mającego swoje biuro po drugiej stronie korytarza na tym samym oddziale.Gdy tylko wszedłem do środka, od razu rozpoznałem siedzącego za biurkiem kapitana.Był to ten sam oficer Urzędu do spraw Bezpieczeństwa Publicznego, który zaraz po moim przybyciu do więzienia skrupulatnie przeglądał moje rzeczy.Nie wiedziałem wówczas, że będzie on moim oficerem śledczym, choć funkcję tę zaczął wykonywać już wtedy.Na moje powitanie odpowiedział szorstkim głosem, po czym kazał mi usiąść na krześle, przez cały czas bacznie mi się przypatrując.Po kilku słowach wstępnej rozmowy kapitan przystąpił do śledztwa, w którym całe dochodzenie rozpoczynał jakby od nowa.Dokładnie pytał o wszystkie moje dane personalne, mimo że miał je już w kilku poprzednich protokołach zapisane.Wypytywał także, jak to już uprzednio czyniono, o wszelkie dane dotyczące mojej rodziny.Interesowało go, gdzie kto mieszka, gdzie pracuje, a szczególnie, czy ktoś z rodziny lub krewnych przebywa na stałe za granicą albo czasami wyjeżdża do innych krajów.Pytał, czy z kimkolwiek utrzymuję kontakt za granicą, ewentualnie czy znam tam kogokolwiek [ Pobierz całość w formacie PDF ]