[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wiecie co, żeby tak żyć… - zaczął Bogdan, ale urwał i filozoficznie uśmiechając, się zapytał:- Czyżby młodość naszej planety była równie niespokojna? Spod stolika umocowanego pod ścianą wylazł Dauge, klnącpo łotewsku.Usiadł, oparł się o bagaże i znów zaklął w ojczystym języku.Zdjął hełm.Był blady i ostrzegał, że zaraz dostanie morskiej choroby.Jurkowskiego musieli szukać pod stosami bagażów.Leżał przez chwilę bez przytomności, lecz prędko przyszedł do siebie i spytał:- Co się stało? Gdzie jestem?Bogdan poważnie odpowiedział:- W „Malcu”… to taki transporter…- Do diabła ze szczegółami! Na jakiej jestem planecie?- Wyjątkowe zdolności… - ryknął ni z tego, ni z owego Dauge.- Przy każdej okazji powtarzać stare kawały.Jurkowski zerwał się i patrząc na Daugego, wycedził przez zęby.- Cher Gregoire! A wiesz, jaki przybrałeś kolorek?- Wydaje mi się, że żółty.- Nie.Jesteś purpurowy, widocznie poddajesz się prawu mi-mikry.Tu wszystko jest purpurowe.Przerwał mu rozkazujący głos Jermakowa:- Towarzysze! Alarm! Natychmiast założyć hełmy! Bykow akurat miał zamiar zdjąć hełm, ale zatrzymał się w półruchu.Jermakow wyjaśniał:- Spójrzcie, co się tu dzieje! Do „Malca” dostała się radioaktywna sadza.Przygotować się do dezaktywizacji.Bykow zrozumiał, że stała się rzecz na pozór niemożliwa.Przez mikroskopijne, nieledwie włoskowate szczeliny włazu huragan wcisnął do wnętrza wozu czarny pył.Bogdan Spicyn, który umazany był sadzą, rzucił się do umywalni.Dauge wahał się chwilę, lecz spojrzawszy na Jermakowa, nałożył hełm.- Aleksieju, obejrzyjcie „Malca” z zewnątrz- polecił dowódca.Wokół transportera panowała cudowna cisza.Przestał nawetwiać wiatr, który dotychczas dął od strony Golkondy.Zniknęły gigantyczne trąby powietrzne, tańczące do niedawna na widnokręgu.Bykow zeskoczył z maszyny i zapadł się po kolana w czarnym pyle.Grunt drżał tak silnie, że Bykowowi dzwoniły zęby.W słuchawkach co chwila dźwięczał głuchy grzmot.- Golkonda! - Bykow wpatrywał się w łańcuch wzgórz na widnokręgu.W purpurowej mgiełce zjawiał się, to znów ginął postrzępiony grzbiet, drgał w rozpalonych gazach atmosfery.Grzmot dudniący gdzieś w trzewiach planety nie milkł.„Malec” stał z uniesionym dziobem, lekko przechylony na prawy bok, przypominając wielkiego, czarnego pająka, który stoczył przed chwilą ciężką walkę.Pod dnem maszyny urosła pokaźna wydma z czarnego pyłu, a łapy „Malca” tonęły w niej głęboko.Obchodząc transporter dookoła, Bykow przyglądał się bruzdom wyrytym podczas cofania się pod naporem czarnej burzy.Wydawały się być całkiem płytkie, lecz w rzeczywistości krył się w nich po pas.Tylna prawa łapa dosłownie wisiała na paru metalowych żyłkach.Napór wichury wywichnął ową niezwykle mocną, sporządzoną z tytanu „kość” i rzucił niezdatną w czarny proch.Uszkodzenie można było naprawić, ale Bykow, zabierając się do roboty, wiedział, że łapa nie uzyska już dawnej siły.Niewiele brakowało do zakończenia pracy, gdy usłyszał nad uchem głos Jermakowa:- Jak wasze sprawy? My swoje już załatwiliśmy.Dowódca przykucnął obok inżyniera.- My nie mieliśmy wiele kłopotu, ale i wy, zdaje się, już kończycie.- Tak… - dysząc ciężko, odpowiedział Bykow.- Szkoda „Malca”, pokaleczył nóżkę, biedaczek.Teraz nadaje się do spokojnych spacerów.- Patrząc krytycznym okiem na swoją robotę, dodał:- Trzeba było cofać się, nie połamałbym kości.Dowódca uśmiechnął się.- A macie pojęcie, jak długo trwał huragan? - spytał niespodziewanie.- Chyba ze dwadzieścia minut.Nie patrzyłem na zegarek -odpowiedział bez zastanowienia Bykow.- Akurat! Tylko trzy i pół minuty!- Niemożliwe.- Trzy i pół minuty - powtórzył Jermakow.- Przez ten czas cofnęło nas tysiąc metrów.Gdybyście pozwolili unieść się, „Malec” byłby sto kilometrów stąd.A do tego leżałby rozbity na kawałki.Nie zdajecie nawet sobie sprawy, co zrobiliście.- Jermakow przyjaźnie pogłaskał metalową łapę „Malca”.- Teraz musimy ruszać.Droga otwarta, a Golkonda tuż przed nami.Słyszycie, jak grzmi?… Nie dalej niż sto pięćdziesiąt kilometrów stąd.Już ją widać… Tam na widnokręgu to nie góry, lecz właśnie tętniąca energią Golkonda.Bykow, zanim ruszył za dowódcą, spojrzał na cel swej jazdy.W oczach mieniły mu się przez chwilę szerokie fiołkowe pasma, po czym nagle znikły.Aleksiej potrząsnął głową.Pasma zniknęły.- Jeszcze tego brakowało! - mruknął.- Mam halucynacje.Wesoła historia! Nie ma co!Całe wnętrze „Malca” było wyszorowane i błyskało czystym metalem i plastikiem.Ładunek został porządnie ułożony i zamocowany.Nastroszony, z mokrymi jeszcze włosami, zaróżowiony po kąpieli Bogdan siedział przy radiostacji.Geologowie zajęli swój ulubiony kącik za składanym stolikiem.Jurkowski przeglądał jakąś broszurę i pogwizdywał przez zęby.Wnętrze maszyny zrobiło na Bykowie wrażenie, jakie robi ciche i przytulne mieszkanie.Poczuł nagle, że chce mu się straszliwie spać.Oczy same się zamykały.Inżynier czuł, że odbija się na nim napięcie ostatnich godzin.- Anatolu Borysowiczu…- Idźcie spać… nic innego tylko spać!- Z rozkoszą! - Bykow przysiadł na pakunkach i zdjął hełm.Dauge obserwował go bacznym przyjacielskim okiem.Gdy Aleksiej zdjął hełm, Dauge pobladł.Jednocześnie Jerma-kow zawołał:- Aleksieju, macie całą twarz umazaną krwią!- Stuknąłem się twarzą - mruknął kierowca, obmacując nos.- Nie dotykajcie! Zaraz przemyję siniec… Włodku, podajcie lustro…Bykow zobaczył na czole olbrzymi siniec.Nos miał spuchnięty, a dolna warga nabrała jakichś groteskowych kształtów.Na policzkach widniały dziwaczne wzory.Jermakow, przemywając krwawe nacieki, mówił:- Nic groźnego, chociaż wygląda bardzo efektownie.Nie rozumiem, jak mogliście nie poczuć takiego potłuczenia.- Bolało trochę, ale nie bardzo.Kto mógł przypuszczać?…- Ja wierzę święcie w to, co on mówi.Sam stałem połowę drogi na głowie i przytrzymywałem żołądek językiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]