[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego naglące spojrzenie tak bardzo przypomina mi Williama, że czuję nagły przypływ tkliwej poufałości i nachylam się do niego, szepcząc:- Ukryłam tam mój sekret!On oczywiście nic nie odpowiada, ale jego palce znowu leciutko dotykają łaty.Jednak nie ciekawsko, badając, co się pod nią ukrywa, ale raczej chcąc mi przypomnieć, że on dobrze zna się na tajemnicach.Przez resztę dnia chodzi za mną jak cień i prawie wpadam na niego, odwracając się niespodziewanie.Jestem niemal pewna, że za którymś razem, gdy podaje mi płaski pędzel, który upuściłam pod ławę, w odpowiedzi na mój uśmiech na twarzy dziecka pojawia się cień wzajemności.Cieszę się, że nie ma go potem w kuchni i nie słyszy, o czym rozmawiamy.- Trupy.Kilka już w życiu widziałam - mówi Mary Spurren, wycierając nos w rękaw.- A ty, Agnes, widziałaś już jakieś?Sprzątam talerze ze stołu po posiłku i myślę o pani Mellin z jej wywalonym fioletowym językiem.- O nie, nigdy - mówię, udając, że się wzdrygam.- A co byś zrobiła, jakbyś jakiego zobaczyła? - naciska.Myślę o martwych dzieciach zbyt wcześnie wydanych przez matkę na świat, ich delikatne, zakrwawione zwłoki były małe jak gołębie.Przypomina mi się osmolone i poczerniałe ciało bujające się na szubienicy wysoko przy Burnt Oak Gate.- Co byś zrobiła? - Mary Spurren ponagla.- Chyba odwróciłabym się na pięcie i uciekła - odpowiadam krótko.Nie wiem, po co jej to wiedzieć.- Raczej powinnaś pobiec po konstabla.- Może - odpowiadam, zastanawiając się, dlaczego ona drąży ten temat.- Ale jeśli śmierć nie była naturalna.Jeśli to było, powiedzmy, morderstwo! - Twarz Mary Spurren jest różowa.-Potrzebowałabyś prawa po swojej stronie!- Prawo nie zawsze wystarczy - mówię niepewnie.Przychodzi mi do głowy pewna myśl i słyszę słowa płynące Zmych ust: - Prawo to nędzna odpowiedź człowieka na niesprawiedliwości losu - rzekłby pewnie Ab.Mary Spurren przymyka oczy.A ja pojmuję swój błąd.Mama powiedziałaby, że przez takie gadanie można sobie napytać kłopotów.Więc szybko dodaję, żeby usprawiedliwić swoje nierozważne słowa:- Mam na myśli, że to przecież Bóg jest naszym panem.- Bóg? - Mary Spurren drapie się strapiona po głowie.-Słodki Jezu! - Znowu wyciera nos, patrząc ukradkiem na panią Blight i szydząc.- Matko, przecie ona nigdy trupa na oczy nie widziała.- W drodze do Londynu widziałam mężczyznę zwisającego w klatce z szubienicy - wtrącam, jakbym dopiero co sobie przypomniała.- A raczej to, co z niego zostało powieszone tam na mocy prawa.Potem śniło mi się, że szedł przy powozie -dodaję.- Przynajmniej tak mi się zdaje, że to był on.Byłzagniewany i miał czerwoną szramę na szyi.- No i pewnie tak było - Mary Spurren stwierdza posępnie.-Zagubione dusze będą wlec się po starych drogach w poszukiwaniu czegoś.- W poszukiwaniu czego?- A skąd ja niby mam wiedzieć - mówi.- Potępieńce to chyba spokoju szukają.Czegoś, do czego będą mogli się przyczepić.- Przechodzi mnie dreszcz.- Ja pierwszego trupa widziałam, jak byłam jeszcze podlotkiem - pani Blight opowiada z krzesła przy kuchence.-Posadzili mnie przy wystawionych zwłokach na całą noc, ale bardziej bałam się dziadka za życia niż po śmierci - opowiada dalej.- Był wielkim niezdarnym tyranem, który szczypał nas, kiedy przyszła mu na to ochota, jak na przykład wtedy, gdy nagle psuł mu się humor, gdy źle recytowałam katechizm.- Pani Blight parska.- Teraz to mnie w niedzielę w kościele nie obaczycie, o nie.Jestem niepraktykującą grzesznicą, tak właśnie.Żadnych modłów, nic z tych rzeczy! Przecie nie ma co dźgać się ostrym kijkiem w oko, jak nie trza.- I śmieje się głośniej, niż powinna, jakby chciała coś udowodnić lub miała nadzieję, że Bóg ją usłyszy.- A ty, chodzisz do kościoła? - pyta.- Nie - odpowiadam, odwracając wzrok.- Już nie.Chyba jednak chciałabym pójść do kościoła Świętego Stefana, tego za domem.Wygląda na takie spokojne miejsce.Gdy tej nocy idę do pokoju, nie gaszę od razu świecy, tylko siedzę, drżąc z zimna na brzegu łóżka, i wypruwam czerwoną nitkę z wywróconej na lewą stronę spódnicy.Przychodzi mi do głowy, że jej rąbek strasznie szybko się brudzi.Coś mnie niepokoi w tej czerwonej nici.Jest zbyt gruba, za bardzo rzuca się w oczy, jak robaki, które w zeszłym tygodniu znaleźliśmy w białej rybie, co ją Mary Spurren kupiła na Billingsgate.Z ulgą wyciągam ostatnią wijącą się nitkę z materiału i wpycham monety z powrotem do gorsetu.Mam wrażenie, że są tam bezpieczniejsze i mniej widoczne.Rano oczy Joe Thomazina wciąż przeszukują tkaninę spódnicy w poszukiwaniu czerwonej nici, a na jego twarzy pojawia się pytanie: „Gdzie się podział sekret?".Ja tylko wzruszam delikatnie ramionami i odwracam się, by nie widzieć, jak bardzo go zraniłam.Mijają dni, a potem tygodnie, w ciągu których wyrabiam sobie rutynę pracy.Kiedy po raz pierwszy zostaję sama w warsztacie, jest już prawie grudzień.Pan Blacklock udał się w interesach na ulicę Threadneedle, niedaleko giełdy, a Joe Thomazin będzie załatwiał dla niego sprawunki przez całe popołudnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]