[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skoroszpieg mu sie przygladal, nadajac swej twarzy rysy kogos innego.Zlote wlosy posypaly sie z jego glowy puszysta kaskada, umykajac z wiatrem.Scylvend dopiero teraz sie przerazil.Zlany potem wstal, dyszac ciezko.Nie mial broni.Jestem trupem, pomyslal.Stwor jednak nie zaatakowal.Uniosl wzrok ku niebu, przyciagniety szumem bijacych skrzydel.Cnaiur spojrzal w te sama strone i zobaczyl opadajacego z mroku kruka.Po prawej stronie skoroszpiega ze sterty trupow jeden wystawal.Lokcie mial wygiete do tylu, twarz zwrocona ku Scylvendowi, z pustych oczodolow saczyl sie plyn, rozciagniete wargi odslanialy czarne dziasla.Ptak wyladowal na szarym policzku i zwrocil ku barbarzyncy biala, ludzka twarz, nie wieksza niz jablko.Cnaiur odsunal sie i zaklal.Kolejne paskudztwo!-Stare - odezwalo sie stworzenie piskliwym glosikiem.- Stare jest przymierze laczace nasze ludy.-Nie naleze do zadnego ludu - odparl Scylvend obojetnie.Zapadla pelna grozy cisza.Stwor przeszywal Cnaiura sprytnym ptasim spojrzeniem, jakby zostal zmuszony do zmiany przyjetych zalozen.-Byc moze - przyznal.- Ale cos cie z nim wiaze.W przeciwnym razie bys go nie uratowal.A jednak nie zabiles mojego dziecka.-Nic mnie nie wiaze! - warknal Cnaiur.Stwor z ptasia ciekawoscia przechylil glowke na bok.-Przeszlosc wiaze nas wszystkich, Scylvendzie, podobnie jak luk okresla lot strzaly.Wszystkich nas nalozono na cieciwe, wycelowano i wystrzelono.Zostaje nam jedynie okreslic, gdzie wyladujemy.czy trafimy w cel.Scylvend nie mogl zaczerpnac tchu.Dlaczego nic nie moglo byc proste? Czyste?Dlaczego swiat musial zasypywac go upokorzeniami i plugastwem? Ile jeszcze bedzie musial zniesc?-Wiem na kogo polujesz.-Klamstwa! - ryknal Cnaiur.- Klamstwa i tylko klamstwa!-On przyszedl do ciebie, prawda? Ojciec Wojownika-Proroka.- Przez twarzyczke stwora przebiegl wyraz rozbawienia.- Dunyain.Wodzem Utemotow targaly sprzeczne uczucia: dezorientacja, oburzenie, nadzieja.potem jednak przypomnial sobie jedyna sciezke, jaka mu pozostala.Jedyna prawdziwa sciezke.Jego serce wiedzialo o tym od poczatku.Nienawisc.Zawladnal nim calkowity spokoj.-Polowanie dobieglo konca - oznajmil.- Jutro zastepy swietej wojny wyrusza do Xerashu i Amoteu.Ja mam zostac tutaj.-Przesunieto cie, nic wiecej.W benjuce kazdy ruch jest zapowiedzia nowej zasady.- Malenka twarzyczka zwrocila sie ku niemu.Lysa glowka lsnila w bladym swietle ksiezyca.- To my jestesmy ta nowa zasada, Scylvendzie.Malenkie, niewiarygodnie stare oczka.Sugestia mocy wypelniajacej zyly, serce i kosci.-Nawet umarli nie moga uciec z planszy.***Achamian znalazl Xinemusa w ich pokoju.Marszalek byl kompletnie pijany.Zakaslal - dzwiek przypominal stukot zwiru o drewniany woz.-Zrobiles to?-Tak.-To bardzo dobrze! Jestes ranny? Zrobil ci krzywde?-Nie.-Masz je?Achamian sie zaniepokoil.Czemu Xinemus nie rzekl "bardzo dobrze" w reakcji na jego druga odpowiedz?Czy chcial, zebym ucierpial?-Masz je?! - zawolal slepiec.-Tak.-To bardzo dobrze! - powtorzyl Xinemus.Wstal, ale poruszal sie sztywno i niezbornie jak zawsze, odkad stracil oczy.- Daj! - krzyknal, jakby rozmawial z rycerzem z Attrempus.-Nie.- Czarnoksieznik sie zawahal.- Nie rozumiem.-Daj mi je.i zostaw mnie!-Zin, musisz mi pomoc zrozumiec!-Zostaw mnie!Achamian poderwal sie nagle, przerazony pasja w glosie przyjaciela.-Jak sobie chcesz - mruknal pod nosem, ruszajac ku drzwiom.- Jak sobie chcesz!Otworzyl gwaltownie drzwi, ale pod wplywem przewrotnego impulsu zatrzymal sie na moment, a potem trzasnal nimi, jakby wyszedl ze zloscia.Wstrzymal oddech, obserwujac przyjaciela.Xinemus odwrocil sie i ruszyl ku scianie.Lewa reke wyciagal przed siebie, w prawej mocno sciskal okrwawiona szmatke.-Nareszcie - mruknal pod nosem, lkajac, a moze sie smiejac.- Nareszcie!Oparl rozpostarta dlon na scianie i skrecil w lewo, zostawiajac krwawy slad na blekitnych plycinach, a potem na nilnameskiej sielance.Dotarl do zwierciadla i zatrzymal sie przed nim.Przebiegl palcem po ramie z kosci sloniowej, by sprawdzic, czy zajal pozycje naprzeciwko lustra, i znieruchomial.Wydawalo sie, ze patrzy w ropiejace jamy, w ktorych ongis blyszczaly radoscia badz gniewem jego oczy.W tych slepych ogledzinach wyczuwalo sie nute tesknoty.Przerazony czarnoksieznik zauwazyl, ze Xinemus rozwinal szmatke i uniosl rece do oczodolow.Kiedy je cofnal, z zaczerwienionych jam krzywo spogladaly krwawiace oczy Iyokusa.Sciany i sufit zakolysaly sie nagle wokol Achamiana.-Otworzcie sie! - zawyl marszalek Attrempus.Omiotl pomieszczenie martwym, krwawiacym spojrzeniem, zatrzymujac je na przerazajaca chwile na czarnoksiezniku.- Otworzcie sie!Potem zaczal miotac sie po pokoju.Achamian uciekl.***Eleazaras w mroku sciskal przyjaciela, kolyszac nim w przod i w tyl.Wiedzial, ze trzyma w ramionach znacznie glebsza ciemnosc.-Cicho.sza.-Eli! - wydyszal zwierzchnik szpiegow.Dygotal i szlochal, ale wydawalo sie, ze z kazda chwila slabnie.- Eli!-Sza, Iyokusie.Pamietasz, co to znaczy widziec?Cialem oslepionego targnelo drzenie.Ledwie widoczna w ciemnosci glowa zatoczyla sie bezladnie na znak potwierdzenia.Spod lnianych bandazy saczyla sie krew, zostawiala ciemne slady na bladym policzku.-Slowa - wysyczal Eleazaras.- Pamietasz slowa?W czarach wszystko zalezalo od precyzji slow.Ktoz moglby przewidziec, jakie beda skutki oslepienia?-Tak.-To znaczy, ze jestes zdrowy.ROZDZIAL 4Jak surowy ojciec, wojna wstydem uczy ludzi nienawisci do ich dziecinnych zabaw.Protathis, "Sto Nieb" Wrocilem z wojny jako zupelnie inny czlowiek.Na to przynajmniej uskarzala sie moja matka.Powtarzala mi: " Teraz tylko smierc ci z oczu patrzy".Triamis I, "Dzienniki i dialogi"Wczesna wiosna, 4112 Rok Kla, Momemn Ikurei Xerius III pomyslal, ze dzisiejsza noc moze sie okazac noca deserow.Z okien cesarskich apartamentow na Wyzynach Andiaminskich Meneanor wygladal jak ogromna taca lsniaca w blasku ksiezyca.Xerius nie przypominal sobie, by Wielkie Morze kiedykolwiek bylo tak nienaturalnie spokojne.Zastanawial sie, czy nie wezwac Arithmeasa, swego wroza, ale postanowil tego nie robic.Kierowala nim jednak raczej pycha niz wspanialomyslnosc.Arithmeas byl szarlatanem i pochlebca.Tak jak wszyscy na dworze.Matka cesarza mawiala, ze kazdy czlowiek w ostatecznym rozrachunku jest szpiegiem, agentem na uslugach sprzecznych interesow.Kazda twarz sklada sie z palcow.Jak twarz Skeaosa.Cesarz wsparl sie na balustradzie, nie zwazajac na zawroty glowy.Bylo chlodno, wiec szczelnie owinal sie plaszczem z galeockiej welny.Jego wzrok jak zwykle powedrowal na poludnie, ku mrocznemu wybrzezu.Gdzies tam byl Shimeh.I Conphas.Jakze daleko knowania i ambicje ludzi wykraczaja poza zasieg ich wzroku, poza zasieg wiedzy.Wladca uslyszal za plecami tupot sandalow.-Boze Ludzi - rzekl cicho jego nowy arcykapitan, Skala.- Cesarzowa pragnie z toba pomowic.Xerius wypuscil powietrze z pluc, z zaskoczeniem uswiadamiajac sobie, ze wstrzymywal oddech.Spojrzal prosto w twarz wysokiego Cepalorczyka, ktora zaleznie od kaprysow swiatla i cienia wydawala sie brzydka albo przystojna [ Pobierz całość w formacie PDF ]