[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kostiumy niektórych gości zaczęły jakby znikać.Reich, nigdy nie uległszy modzie noszenia przenikliwych dla ultrafioletu „okien” w ubraniu, stał spokojny w swoim ciemnym garniturze i nie bez pewnej pogardy obserwował zachowanie się gości, których oczy szukały, oceniały, porównywały i rozbłyskiwały pożądaniem.Tate sygnalizował: Alarm! Niebezpieczeństwo!Trzy i cztery, pięć i sześć…Obok Marie, jak spod ziemi, wyrósł jeden z jej sekretarzy: – Madame – szepnął – drobne nieporozumienie.–O co chodzi?–Młody Chervil.Galen Chervil.–Cóż więc?–To ten, który stoi na lewo od fontanny.Przyszedł tu bez zaproszenia.Odczytałem go.To student.Założył się z kolegami, że uda mu się dostać fuksem na przyjęcie.Dowodem ma być skradzione przez niego pani zdjęcie, madame.–Moje zdjęcie! – westchnęła Marie, oceniając młodego człowieka poprzez „okna” w jego odzieży.– Cóż on sobie o mnie myśli?–No… bardzo trudno go przejrzeć, madame.Podejrzewam, iż zamierza on skraść pani coś więcej niż tylko fotografię.–Och, czyżby? – Marie zachichotała nie bez skrytej uciechy.–Tak, proszę pani.Czy mamy go wyprowadzić?–Nie ma potrzeby.– Marie raz jeszcze spojrzała na atletycznie zbudowanego młodzieńca i odwróciła się.– Dostanie swój dowód.–Bez uciekania się do kradzieży – dodał Reich.–Zazdrośnik! Zazdrośnik! – pisnęła Marie.– Chodźmy coś przekąsić.Zaniepokojony Tate dał znak Reichowi i ten natychmiast odszedł z nim na stronę.–Reich, musi pan zrezygnować.–Cóż znowu, u licha…–Jest tu młody Chervil.–I co z tego?–To esper drugiego stopnia.–Psiakrew!–Jest bardzo dobry… Poznałem go w ubiegłą niedzielę u Powella.Marie Beaumont nigdy nie zaprasza wnikaczy na swoje przyjęcia.Ja dostałem się tu tylko dzięki panu.Liczyłem na to, że będę jedyny.–I trzeba trafu, że ten szczeniak wlazł tu na krzywy ryj.Bodaj sczezł!–Reich, niech pan zrezygnuje.–Może uda mi się go uniknąć.–Reich, potrafię zablokować sekretarzy Marie.To tylko trzeciaki.Nie mogę jednak zagwarantować, że uda mi się zablokować i ich, i dwojaka… nawet jeśli jest on tylko niedojrzałym szczeniakiem.Jest młody… Może zbyt zdenerwowany na to, by wnikać głębiej w kogokolwiek.Ale nie mogę niczego obiecać na pewno.–Nie ma mowy, żebym się wycofał – syknął Reich.– Nie mam wyjścia.Taka szansa jak dziś nigdy się już nie trafi.Nawet gdybym mógł zrezygnować, nie zrobiłbym tego.W nozdrzach czuję smród D’Courtneya.Ja…–Reich, nie będzie miał pan możliwości…–Dość! Zabieram się do dzieła.– Reich rzucił zdenerwowanemu Tate’owi pełne wściekłości spojrzenie.– Wiem, że kombinuje pan, jak by się wywinąć, ale nic z tego.Tkwi pan w tym po uszy razem ze mną i rozegramy to do końca… choćby do Przeróbki.Ukrywszy nurtujące go uczucia pod wymuszonym uśmieszkiem, Reich przyłączył się do Marie, siedzącej na kanapce przy jednym ze stołów.Na takich jak to przyjęciach było zwyczajem, że goście karmili się nawzajem i parami, ale to, co wzorowano na wschodniej gościnności, przekształciło się w swego rodzaju grę erotyczną.Kęsy pokarmu zlizywano sobie z palców a niekiedy podawano z ust do ust.Podobnie częstowano się winem.Słodyczami karmiono się w sposób jeszcze bardziej intymny.Reich kipiał z niecierpliwości i znosił to wszystko, czekając sygnału Tate’a.Do wywiadowczych zadań małego espera należało określenie, w jakiej części domu schronił się D’Courtney.Reich obserwował, jak Tate snuje się wśród gości badając, nasłuchując i śledząc, aż w końcu odwrócił się ku niemu potrząsając bezradnie głową i wskazując na Marie Beaumont.Najwidoczniej w całym domu jedynie ona wiedziała, gdzie znaleźć D’Courtneya, teraz jednak była zbyt podniecona i niczego nie dało się z niej wyciągnąć.Była to kolejna z nie kończącego się pasma przeszkód, z jakimi musiał się uporać instynkt zabójcy.Reich wstał i ruszył ku fontannie.Tate skoczył, by przeciąć mu drogę.–Reich, co pan zamierza zrobić?–Czy to nie oczywiste? Muszę jakoś wybić jej z głowy młodego Chervila.–Jak pan chce to osiągnąć?–Jest tylko jeden sposób.–Reich, na miłość boską, niech się pan do niego nie zbliża.–Z drogi!Fala nieokiełznanej woli, która buchnęła od Reicha, niemal odepchnęła małego wnikacza.Zdesperowany zaczął dawać znaki i Reich podjął próbę wzięcia się w garść.–Wiem, że to ryzykowne, ale nie aż tak, jak pan myśli.Po pierwsze, jest młody i niedojrzały.Po drugie, znalazł się tu bez zaproszenia i ma pietra.Po trzecie, nie ma jeszcze doświadczenia w tych sprawach, w przeciwnym razie sekretarze nie wyczuliby go tak łatwo.–A czy pan potrafi się kontrolować? Umie pan myśleć dwutorowo?–Wystarczy mi ta piosenka.Mam zbyt wiele problemów na łbie, by zabawiać się w dwutorowe myślenie.A teraz niech pan zejdzie mi z drogi i zajmie się odczytaniem Marie.Chervil stał obok fontanny, jedząc i udając (bez większego zresztą powodzenia) jednego z zaproszonych.–Pip – powiedział Reich.–Pop – odparł Chervil.–Bim.–Barn.Po tym nieformalnym wstępie, Reich usiadł obok młodzieńca.–Ben Reich – przedstawił się.–Galen Chendl.Proszę mówić mi Galen.Ja… – nazwisko Reicha najwyraźniej wywarło na nim spore wrażenie.Raz i dwa, i trzy, i cztery.–Przeklęta piosenka – poskarżył się Reich.– Usłyszałem ją niedawno i w żaden sposób nie mogę wybić jej sobie ze łba.Panie Chervil, Marie wie, że pan wlazł tu na gapę?–Och, nie! Reich skinął głową.Lubi wezyr bajadery.–To znaczy, że powinienem się zmywać?–Bez jej portretu?–Wie pan i o tym? Tu gdzieś musi być esper.–Nawet dwóch.To sekretarze gospodyni.Do ich obowiązków, między innymi, należy wyławianie takich jak pan.–A co z fotografią? Postawiłem pięćdziesiąt kredytów.Pan powinien wiedzieć, co to znaczy zakład.Jest pan graczem… chciałem rzec, finansistą…–A pan cieszy się z tego, że nie jestem esperem, nieprawdaż? Niech pan porzuci obawy, nie czuję się dotknięty.Widzi pan to łukowato sklepione przejście? Niech pan idzie prosto i w prawo.Znajdzie pan tam buduar.Wszystkie ściany wyłożone są portretami Marie, wtopionymi w syntetyczne klejnoty.Może pan wziąć jeden, ona nawet nie zauważy braku.Młodzieniec zerwał się na równe nogi, rozsypując przy tym kanapki.–Dziękuję, panie Reich.Kiedyś się panu odwdzięczę.–Jakim sposobem?–Zdziwi się pan.Jestem przecież… – zorientował się, że może palnąć głupstwo i poczerwieniał.– Zobaczy pan.Raz jeszcze dziękuję.– Zaczął przeciskać się ku wskazanym przez Reicha drzwiom.Trzy i cztery, pięć i sześć… Reich wrócił do gospodyni.–Niegrzeczny chłoptaś – powiedziała Mumia.– Kogo tam karmiłeś? Wydrapię jej oczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]