[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Linka owinęła się wokół jego szyi, poczuł ucisk kciuka na tętnicy.Pod czaszką Nocnego Śpiewaka załomotały ciężkie młoty.Rozpaczliwie kłuł nożem raz za razem, zdając sobie sprawę, że traci przytomność.Nagle ucisk zelżał.Ręce zabójcy puściły końce linki i opadły bezwładnie na boki, stukając kostkami palców o posadzkę.Chłopiec zaczerpnął ciężko powietrza, ze wstrętem ściągnął sznur z szyi i podniósł się z martwego ciała.Obok siedział oszołomiony, na pół przytomny Zwycięski Promień Świtu.Nocny Śpiewak złapał go pod pachy i z trudem postawił na nogi.Iskra przyciskał obie dłonie do gardła, jego szeroko otwarte oczy błądziły bezmyślnie w przestrzeni.Ktoś, zwabiony hałasem, otworzył drzwi na galerię.– Co się tam dzieje?!.– rozległ się zirytowany, zaspany głos z głębi.– To znowu Śpiewak.Z panienką – odrzekł inny, dostrzegając widocznie tylko dwie splecione ze sobą postacie, z czego jedną długowłosą.– Do czarnej zarazy! Czy on to musi robić właśnie tutaj?!Drzwi zamknęły się na powrót.Nocny Śpiewak potrząsnął Iskrą, ale nie wywołał żadnej reakcji poza jękiem.– Trudno, trzeba będzie obudzić Kamyka – mruknął.* * *Nie spałem.Zemściło się na mnie picie zimnej wody ze studni po ćwiczeniach z mieczem.Drapało mnie w gardle.Leżałem po ciemku z otwartymi oczami i rozważałem, czy jutro zgłosić dolegliwość, co uwolniłoby mnie przynajmniej na jeden dzień od Gladiatora, czy iść na lekcje, nie ryzykując niemiłych zabiegów ze strony lekarza.Toteż gdy do komnaty wpadł Nocny Śpiewak, podtrzymujący słaniającego się Zwycięskiego Promienia Świtu w niekompletnej odzieży, byłem całkowicie przytomny.W świetle zapalonej przez Stworzyciela lampy zobaczyłem krew na szyi Iskry i na rękach Nocnego Śpiewaka.Pierwsza moja myśl była kompletnie bezsensowna: mój przyjaciel poderżnął gardło Iskrze.Pospiesznie wkładałem na siebie przypadkowe części ubrania, podczas gdy Nocny Śpiewak przekazywał mi, co się zdarzyło, szorując ręce w miednicy.Zwycięski Promień Świtu leżał na jego łóżku, kredowo blady, z szyją owiniętą ręcznikiem.„Nie miał chłop kłopotu, wziął sobie młodą babę” – wyrzekał Nocny Śpiewak, trzęsąc się z nerwów.– „Trup na korytarzu, krew.Co z tym dworskim pieskiem, zostanie mu tak?”Obejrzałem Iskrę.Był zupełnie bierny.Oprócz zdartego kawałka skóry z szyi nie znalazłem na jego ciele żadnych obrażeń.Źrenice miał wielkie jak talerzyki.„Jest w szoku.Wystarczy, że się prześpi, a dojdzie do siebie.Będzie taki sam jak przedtem, albo i gorszy.”Nocny Śpiewak dygotał coraz bardziej, ogarnięty spóźnioną paniką.Wpatrywał się we mnie zrozpaczonym wzrokiem.„Kamyk, ratunku.Przed chwilą zadźgałem na galerii człowieka! Zarządca obedrze mnie ze skóry!”„Bredzisz.To była obrona konieczna.Uratowałeś życie temu tutaj.”„Nie powinno mnie tam wcale być.Powinienem był grzecznie leżeć w łóżku” – upierał się Nocny Śpiewak.– „Zaczną pytać, co robiłem po nocy.Dowiedzą się, gdzie byłem.Nie mogę się przyznać.”„Znów byłeś w Ogródku?”„Ogródek to nic.Jest legalny.Błagam, nie wydaj mnie.”„Co nabroiłeś?”– Nocny Śpiewak nachylił się ku mnie, jakby chciał szeptać, a ktoś mógł go podsłuchać.„Żona zarządcy wschodniej wieży” – wydusił z siebie bezradnie.Zakryłem oczy w geście rezygnacji.„Gdzie ty masz rozum? Między nogami? I właściwie co te baby w tobie widzą?”Była to jedna z niepojętych tajemnic natury.Czas biegł nieubłaganie.Na galerii leżał nieboszczyk, lada chwila mógł natrafić na niego nocny patrol lub zapach krwi przywabiłby hajgońskie pantery.Jedynym człowiekiem, jaki przyszedł mi na myśl i do którego mieliśmy zaufanie, był Wiatr Na Szczycie.Zaciągnęliśmy trupa do komnaty Zwycięskiego Promienia Świtu i o niemiły wstrząs przyprawił nas widok drugiego ciała.Zabitym okazał się służący Iskry.Leżał na podłodze przy swoim posłaniu i wyglądał, jakby spał.Tyle że śpiący raczej nie kładą się na twardych deskach i raczej starają się oddychać.Pozostawiłem Nocnego Śpiewaka przy ciałach, a sam czym prędzej pobiegłem, by sprowadzić Wiatr Na Szczycie.Tak bardzo się spieszyłem, że nie wziąłem nawet kurtki.Przekradałem się na przełaj, dziwnymi skrótami, przez ogrody kwiatowe i warzywniki, po klamrach dla czyścicieli rynien i po wierzchołkach murów.Raz i drugi przeczekiwałem idące patrole.W ogrodach dopadły mnie pantery
[ Pobierz całość w formacie PDF ]