[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A to, co się stało z Kheddim, było chyba rodzajem próby.Ksiądz wezwał mnie tam.To był taki mały test.- Nie mój.Twój.I zdałeś go.- Kule zabiły Kheddiego, ojcze.- Kule z twojej broni.Ale nie kule zniszczyły demona, Nicholas.Ty to zrobiłeś.- Ja nie jestem tak mądry jak Nicholas - wtrącił się Seaton.- Nie mam takiego doświadczenia w stosowaniu wybiegów jak nasz nieustraszony żołnierz.Nie potrafię odgadnąć, kim jest Malcolm Covey.Ani jaką rolę odgrywa on w tym wszystkim.Obawiam się, że ojciec będzie musiał mi to wyjaśnić.Lascalles spojrzał na niego i Seaton poczuł, że czerwieje z zakłopotania.Wiedział, że to absurdalne, ale był zazdrosny, kiedy ksiądz zwracał się do Masona słowami „mój synu".A zrobił to dwa razy.Irytował go fakt, że ci dwa mężczyźni mają wspólną przeszłość, z której był wykluczony.I wydawało mu się, że ma tę urazę wypisaną na twarzy i że Lascalles doskonale to widzi.- Klaus Fischer zmarł w Buenos Aires wiosną 1983 roku, dwanaście lat temu -powiedział ksiądz.- W wieku osiemdziesięciu ośmiu lat.Żył długo.Ludzie tacy jak TLRon mają na pewno wiele powodów, by umierać niechętnie.Zmarł spokojnie, we śnie.Pięć miesięcy po jego śmierci odwiedził cię w szpitalu człowiek, który zdaje się posiadać wiele cech Fischera.Seaton kiwnął głową.- Pomyśl o jego posturze, eleganckich strojach i cygarach.Pomyśl o jego wiedzy na temat okultyzmu.Lubi muzykę?Seaton zastanawiał się przez chwilę.- Tylko raz byłem u niego w domu.Wynajmowałem wtedy kawalerkę w Dalston i oszczędzałem na wyjazd do Stanów.Musiałem podać swój adres w szpitalu i stamtąd zapewne go dostał.Pewnego dnia listonosz dostarczył mi liścik od niego, z za-proszeniem na podwieczorek.Jak powiedziałem, poszedłem tam tylko raz.Zajmował wielkie mieszkanie w pięknej kamienicy w Victorii.W salonie stał zestaw stereo, który musiał kosztować kilka tysięcy funtów.- To niemożliwe - stwierdził Mason.- Jezu - ciągnął Seaton - hipnoza.Przypomniał sobie słowa z pamiętnika Pandory Gibson-Hoare, o hipnotycznej si-le, którą dostrzegła w Fischerze, kiedy siedziała z nim w kajucie w drodze na wyspę.Chwycił się za głowę.Ksiądz podszedł do niego, położył mu dłoń na ramieniu i ści-snął je lekko.- Odwagi, mój synu - powiedział.- To nie twoja wina.Nie potrafimy przygotować się na takie spotkania.- Naprawdę myśli ojciec, że to on? - spytał Mason.Lascalles wzruszył ramionami.- Na pewno mogę powiedzieć wam tylko jedno: przed 1983 rokiem nigdzie nie ma żadnej wzmianki o doktorze Malcolmie Coveyu.- Oni są sprytni - zauważył Seaton.Lascalles zmarszczył brwi.- Nie ma żadnych „ich", Paul.Patrzymy w twarz jednego tylko wroga.- Aleja ich widziałem, ojcze.Chcieli mnie skrzywdzić.- To tylko manifestacje.- Więc Covey także jest tylko manifestacją?- Paul - powiedział Lascalles - sądzę, że nadano ci bardzo trafne imię ku czci wielkiego świętego.- Jego głos zmienił się, stał się twardy jak stal.Seaton i Mason znieruchomieli w napięciu.Było już bardzo późno, dochodziła druga nad ranem.Ale TLRojciec Lascalles, mimo wieku, w miarę upływu czasu zdawał się raczej nabierać sił, niż je tracić.-Fischer smaży się w piekle.Wszyscy oni smażą się w piekle, ci, którzy służyli mu w czasie i miejscu, o którym rozmawiamy.Covey jest, a może nie jest człowiekiem.Ale tak czy inaczej, to sługa, marionetka.Nasz wróg jest jeden.Tylko jeden.Jeśli nie będziecie o tym pamiętać, może się to fatalnie dla was skończyć.Odwrócił się, podszedł do jednej z półek i wsunął dłoń do kieszeni w sutannie.Wyjął z niej okulary w drucianych oprawkach.Włożył je i przebiegł palcami po grzbietach książek.Mason domyślił się, że mimo okularów szuka na ślepo, czekając, aż jego palec rozpozna fakturę i szerokość grzbietu książki, o którą mu chodziło.Trwało to krótko.Jego dłoń znieruchomiała, a zaraz potem zdjął z półki małą ksią-żeczkę w okładce imitującej marmur.Na jej widok Seaton cicho krzyknął.Masonowi zrobiło się żal Irlandczyka.Dla niego była to noc objawienia.- Tak - odezwał się Lascalles do Seatona.- Jesteś bystry, więc zauważyłeś, że ona była pod wieloma względami bardzo uporządkowana.Zawsze kupowała takie same notatniki, w których spisywała swoje myśli.Musisz to przeczytać, Paul.- Teraz głos księdza znowu stał się łagodny, pełen współczucia.- Te zapiski odpowiedzą na te z twoich pytań, na które ja nie potrafiłem odpowiedzieć.256 października 1937Nie nadaję tej dacie żadnego szczególnego znaczenia.Mija właśnie dziesięć lat od chwili, kiedy trochę młodsza i znacznie bardziej niewinna wersja mnie samej po raz ostatni przelała myśli i wydarzenia na papier.Myśli płytkie i trywialne, a wydarzenia straszne.Od owego czasu nie napisałam właściwie ani jednego słowa.Ale to nie ta okrągła rocznica skłania mnie dzisiejszego ranka, bym sięgnęła po pióro i opisała moje zamiary.Ta data to nic więcej niż tylko ponury i trochę niepokojący zbieg TLRokoliczności.Wczoraj po raz pierwszy od miesięcy przeczytałam gazetę.W poczekalni gabinetu dentystycznego przy Weymouth Street.Poszłam tam na wizytę kontrolną, a zapomniałam wziąć ze sobą coś do czytania.„Punch" nigdy nie był w moim guście, a od pewnego czasu nie lubię magazynów mody.Miałam więc do wyboru gazetę codzienną albo nic.Wzięłam gazetę i natknęłam się w niej na artykuł komentujący obecną sytuację w Niemczech.Opisano w nim członków ścisłego grona współ-pracowników Fuhrera, bardzo szczegółowo i niezwykle pochlebnie.Był wśród nich Goring, rzecz jasna, dumny w mundurze, który, jak sądzę, sam zaprojektował.Autor artykułu to angielski historyk, profesor uniwersytetu w Oksfordzie, jak wielu na-ukowców zdawał się zafascynowany pojęciem człowieka czynu.Opisywał wyczyny Goringa jako członka Latającego Cyrku Czerwonego Barona w czasie wojny.Oczywiście w tonie eulogii.I jego talenty łowieckie.Zadawał kłam plotce, jakoby pożaru w Reichstagu w roku 1933 nie wzniecili komuniści, lecz wierny towarzysz Hitlera, Hermann Góring.Cały artykuł wydał mi się wiązanką płytkich pochlebstw.Nie dbam o pożar w Reichstagu ani o rolę, jaką odegrał w nim Hermann Góring.Jednego aktu podpalenia nie można uznać za przyczynę tego, co wydarzyło się w Niemczech.Partia nazistowska i tak doszła-by do władzy.Jej powstanie było nie-uniknione.Oni są jak tornado, którego skutki z pewnością odczują Niemcy, a może cały świat.Patrzyłam na zdjęcie Goringa, władczego i pełnego pychy.I myślałam o Whe-atleyu, o sławie i bogactwie, jakie teraz przynoszą mu jego książki.O Fischerze, grubej rybie Hollywood.Świetnie im się powiodło.I pozwoliłam sobie wrócić pa-mięcią do tych strasznych wydarzeń sprzed dziesięciu lat
[ Pobierz całość w formacie PDF ]