[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Działka własnościowa Efr Nr 42, parcela A/1, okręg Ladyburg.Farma znana pod nazwą ANDERSLAND.Akt przeniesienia własności na spółkę Ladyburg Estates Ltd zarejestrowaną w Ladyburgu dnia 1 czerwca 1919 roku.Podaje się do wiadomości wszystkich zainteresowanych, że zgłosił się do mnie – notariusza ziemskiego, niejaki DENNIS PETERSEN legitymujący się formalnym pełnomocnictwem wystawionym dnia 12 maja 1919 roku przez JOHNA ARCHIBALDA ANDERSA zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa i w obecności świadków.wymieniony wyżej klient powiadomił mnie, że jego mocodawca prawnie sprzedał.Mark przeszedł do następnego dokumentu.Umowa sprzedaży nieruchomości.że JOHN ARCH1BALD ANDERS, nazywany dalej Sprzedającym, i spółka LADYBURG ESTATES LTD zwana dalej Nabywcą.Farma znana pod nazwą ANDERSLAND.wraz ze wszystkimi instalacjami i zabudowaniami, nie zebranymi plonami, narzędziami i inwentarzem żywym.za sumę Trzech Tysięcy Funtów Szterlingów.w obecności którego strony doszły do porozumienia.JOHN ARCHIBALD ANDERS (jego podpis) XZ ramienia spółki LADYBURG ESTATES LTD.DIRK COURTENEY (DYREKTOR)Świadkowie:PIETER ANDRIES GREYLINGCORNELIUS JOHANNES GREYLINGWidząc te dwa nazwiska, Mark zmarszczył czoło.Piet Greyling i jego syn towarzyszyli staruszkowi do Bramy Chaki zaraz po sporządzeniu tego dokumentu, na którym złożyli swe podpisy jako świadkowie, a kilka dni później znaleźli go martwego i pogrzebali w dziczy.Pełnomocnictwo ogólne wystawione na DENNISA PETERSENA.Ja, niżej podpisany, JOHN ARCHIBALD ANDERS, upoważniam niniejszym wyżej wymienionego DENNISA.podpisano JOHN ARCHIBALD ANDERS (jego podpis) X jako świadek PIETER ANDRIES GREYLING CORNELIUS JOHANNES GREYLINGMark ślęczał nad plikiem prawnych dokumentów wykaligrafowanych na sztywnym pergaminie i opatrzonych czerwonymi woskowymi pieczęciami, w których zatopiono wstążki z mordowanego jedwabiu, skrupulatnie wynotowując nazwiska osób ze stron biorących udział w transakcji.Skoro tylko skończył, urzędnik, który przez cały czas zazdrosnym okiem śledził swoje cenne dokumenty, zabrał mu je skwapliwie i z ociąganiem pokwitował przyjęcie oficjalnej pięcioszylingowej opłaty manipulacyjnej.Urząd rejestru firm mieścił się dokładnie naprzeciwko, po drugiej stronie wąskiego zaułka, i tutaj obsłużono Marka w zupełnie inny sposób.Kapłanką tej ponurej jaskini była młoda dama ubrana w surowy szary żakiet i długą, powłóczystą spódnicę, które kontrastowały ostro z jej żywymi oczyma i wyzywającym sposobem bycia.Kiedy Mark przestąpił próg, ładną, drobną twarz archiwistki o piegowatym zadartym nosku rozjaśnił przychylny uśmiech i nim minęło kilka minut, pomagała mu już jak stara znajoma wertować memoranda i artykuły związane z Ladyburg Estates Ltd.– Mieszkasz tutaj? – spytała dziewczyna.– Nie pamiętam, żebym cię widziała.– Nie – odparł Mark ostrożnie, nie podnosząc na nią wzroku.Trudno mu było skoncentrować się na dokumentach, bo żywo pamiętał ostatnie spotkanie z dziewczyną.– Masz szczęście – westchnęła dramatycznie.– Takie tu nudy, wieczorami po pracy nie ma co robić.– Czekała przez chwilę z nadzieją, ale milczenie przeciągało się.Dyrektorami spółki Ladyburg Estates Ltd byli panowie Dirk Courteney i Ronald Beresford Pye, ale każdy z nich posiadał tylko jedną akcję, akurat tyle, ile upoważniało do reprezentowania interesów spółki.Właścicielem pozostałych dziewięciuset dziewięćdziesięciu dziewięciu tysięcy dziewięciuset dziewięćdziesięciu ośmiu pełnopłatnych pięcioszylingowych akcji był Ladyburski Bank Farmerski.– Bardzo pani dziękuję – powiedział Mark, zwracając dziewczynie akta i unikając jej szczerego spojrzenia.– Czy mógłbym jeszcze zobaczyć akta Ladyburskiego Banku Farmerskiego?Przyniosła mu je szybko.Milion jednofuntowych akcji Ladyburskiego Banku Farmerskiego należało do trzech ludzi, z których wszyscy byli dyrektorami firmy;Dirk Courteney 600000 spłaconych akcji,Ronald Beresford Pye 200000 spłaconych akcji,Dennis Petersem 200000 spłaconych akcji.Mark zasępił się.Sieć była splątana i misternie utkana.Wszędzie powtarzały się te same nazwiska.Zapisał je sobie w notesie.– Mam na imię Marion, a ty?– Mark, Mark Anders.– Mark, to takie romantyczne imię.Czytałeś Juliusza Cezara? Marek Antoniusz był taką romantyczną postacią.– Tak – zgodził się z nią Mark.– Rzeczywiście.Ile jestem pani winien opłaty manipulacyjnej?– Och, zapomnijmy o tym.– Nie, niech pani tego nie robi.Ja chcę zapłacić.– No dobrze, skoro tak ci na tym zależy.Przy drzwiach przystanął.– Dzięki – bąknął nieśmiało.– Była pani bardzo miła.– Och, cała przyjemność po mojej stronie.Jeśli byłoby ci potrzeba coś jeszcze, to znasz moje imię i wiesz, gdzie mnie szukać – powiedziała i nagle, nie wiadomo czemu, spłonęła szkarłatnym rumieńcem.Odwróciła się, żeby go ukryć.Kiedy się obejrzała, jego już nie było.Westchnęła przyciskając teczki z dokumentami do pulchnego, drobnego biustu.Mark znalazł wyliczenie masy spadkowej pozostałej po staruszku wpisane przez biegłego sŕdowego niemal pogardliwie pod nagůówkiem „Masa spadkowa poniýej 100 Ł nie zapisana testamentem”.Po stronie kredytów figurowały dwa karabiny i strzelba, cztery woły zaprzęgowe i bryczka – sprzedane na publicznej licytacji za sumę osiemdziesięciu czterech funtów szterlingów.Po stronie debetu widniały opłaty skarbowe i sądowe przypadające na niejakiego Dennisa Petersena – koszta likwidacji majątku ziemskiego.W sumie uzbierało się tego sto dwadzieścia siedem funtów; na koncie był deficyt.John Archibald Anders odszedł i nie pozostawił po sobie nawet zmarszczki na wodzie, nawet tych trzech tysięcy funtów, które zapłacono mu za Andersland.Mark dźwignął z ziemi swój plecak i wyszedł na jasne, popołudniowe słońce.Główną ulicą toczył się wolno beczkowóz zaprzęgnięty w dwa woły, a z jego kranów tryskały na drogę cienkie strużki wody, przyklejając do nawierzchni grubą warstwę pyłu.Mark zatrzymał się, wciągnął w płuca zapach wsiąkającej w suchą ziemię wilgoci i spojrzał na Ladyburski Bank Farmerski, wznoszący się po drugiej stronie ulicy.Chciał już przeciąć jezdnię, wkroczyć do budynku i zapytać pracujących tam ludzi, co zmusiło staruszka do zmiany silnego postanowienia, by dożyć swych dni w Anderslandzie i tam złożyć kości, jak wypłacono mu pieniądze, i co z nimi zrobił, ale szybko zarzucił ten pomysł.Ludzi pracujących w tym budynku i wnuka niepiśmiennego, zaharowanego farmera bez grosza przy duszy dzieliła niewidzialna przepaść.W każdym społeczeństwie istniały klasy, niewidoczne bariery, których nie wolno było przekraczać, nawet jeśli miało się dyplom uniwersytecki, wojskowy medal za waleczność i zostało się z honorami zwolnionym z armii.Budynek ten był świątynią bogactwa, władzy i wpływów, którą zamieszkiwali, niczym bogowie, ludzie podobni gigantom.Tacy jak Mark nie mogli tam tak po prostu wchodzić z ulicy i żądać odpowiedzi na błahe pytania o jakiegoś starca i jego nie istniejące konto.– Masa spadkowa poniżej 100 funtów nie zapisana testamentem – wyszeptał Mark i ruszył przez miasto kierując się na szczęki posapywania dochodzące z bocznicy kolejowej.– Tak – przypomniał sobie zawiadowca stacji.– Piet Greyling był maszynistą lokomotywy dalekobieżnej, a jego syn palaczem – ale obaj rzucili robotę wiele miesięcy temu, jeszcze w 1919.– Potarł z namysłem brodę [ Pobierz całość w formacie PDF ]