[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potrafiła przeistaczać się w ciągu wieczora w bohaterkę wielu, wielu oper.Elfy przytłaczała nas znajomością języków.Zdawaliśmy też sobie sprawę z ogromu pracy, jaki musiała włożyć w opanowanie głosu i gry na fortepianie.A to onieśmielało.Obaj byliśmy w niej zakochani i gotowi prosić o rękę, gdyby nie to, że nie posiadaliśmy dosłownie nic i jak nam się wówczas wydawało — nie posiadaliśmy nawet przyszłości w wybranym zawodzie.Czy się jej podobaliśmy i co o nas myślała, nie wiedzieliśmy.Nie widząc realnego rozwiązania tej sprawy, nigdy nie ośmieliliśmy się jej o to zapytać.Nie uważaliśmy się nawet za rywali i przez myśl nam nie przychodziło przeszkadzać sobie w dostaniu gwiazdki z nieba.Idąc teraz przez park stanęliśmy jak wryci.Elfy patrzyła na nas swymi szeroko otwartymi oczami.Jej śpiewające usta uśmiechały się do nas z olbrzymiego afisza Opery Tallińskiej.Pomimo nieznajomości języka estońskiego doszliśmy na podstawie afisza do wniosku, że Elfy jest primadonną opery.Przeszliśmy cały park w takim nastroju, jakby nie istniała wieloletnia przerwa pomiędzy tamtymi spacerami a obecnym.Jeszcze raz spojrzeliśmy na uśmiechającą się „do nas” Elfy i szybko wróciliśmy na statek.Za chwilę ponownie wychodzimy na ląd, tym razem w galowych mundurach.Oficerowi dyżurnemu oświadczyliśmy, że wrócimy prawdopodobnie późno, ponieważ wybieramy się do opery.Każdy z nas niósł bardzo ostrożnie olbrzymią bombonierkę z czekoladkami Wedla, które Biała Fregata, otrzymywała dla celów reprezentacyjnych.Fotografia „Daru Pomorza” pod wszystkimi żaglami zdobiła wieko bombonierki.Można ją było ofiarować każdej królowej.Pierwszy raz wzięliśmy bombonierki na swój prywatny użytek, gdyż wiedzieliśmy, że będą się Elfy podobały i ponieważ nic godniej szego nie mogliśmy dla niej wyszukać w tak krótkim czasie.Wejście do opery było zamknięte.Z trudem udało nam się odszukać portiera.Dowiedzieliśmy się, że opera jest nieczynna, a jej primadonną Elfy.wyjechała wczoraj do Rzymu.Wracaliśmy z Kotem rozżaleni, jak gdyby Elfy nas zawiodła.Ona która była taka słowna.Gdyśmy żegnali się z nią przed laty w Tallinnie, przyrzekła, że napisze.Dotrzymała słowa: napisała do Kota.Kiedy czytaliśmy obaj ten list, Kot twierdził, że jest on dowodem jej zainteresowania się mną, ja zaś twierdziłem, że właśnie nim.W ostatnim swym liście — po paru latach — pisała, że nauczyła się mówić również po polsku.I że śpiewa wszystkie arie z „Halki”, a jej najbardziej ulubioną arią jest JAKO OD WICHRÓW KRZEW POŁAMANY.* * *Biała Fregata w swej ćwiczebnej podróży po Bałtyku z pełną obsadą uczniowską ze wszystkich kursów nawigacyjnych Szkoły Morskiej lekko kładła się przy zwrotach pod wszystkimi żaglami.Nad morzem leżał złoty sierpień i czarna groza wojny.Tajna zalakowana koperta spoczywająca w ogniotrwałej kasetce komendanta wydawała się w naszej wyobraźni najcięższym ładunkiem, jaki kiedykolwiek istniał.Po jej otrzymaniu wyszliśmy z Gdyni na nieokreślony przeciąg czasu w kierunku północnym, zostawiając w kraju nasze serca.Przy ogromnej ilości ludzi na pokładzie rutyna dnia musiała być doprowadzona do precyzji.Przypominała ona w tej chwili idealnie idący zegarek.bez wskazówek.Wskazówki były nam niepotrzebne: idąc — nie szliśmy nigdzie.Precyzja w rutynie była konieczna, byśmy szli, by życie na „Darze” nie wypaczyło się i nie ustało, by załodze — pozbawionej serc — nie leciało nic z rąk.Wyszkolenie musiało iść normalnym trybem.Zmiany halsów mobilizowały wszystkie wachty do roboty na pokładzie, odrywały umysły od czekania i liczenia godzin na zegarze, który nie miał wskazówek.Radiooficer — Diadia Kwiatkowski — stał się centrum naszego zainteresowania.Nie wychodził prawie ze swej radiostacji, czekając na umówiony sygnał z kraju.By nie było nieporozumień co do rozkazu przeznaczonego dla „Daru Pomorza” dyrektor Szkoły, kapitan Stanisław Kosko, miał w swej depeszy do komendanta podać jako hasło imię „Konstanty”, po nim zaś wskazówki — co mamy robić.Po jednym z wielu wykonanych zwrotów podwachty jak zwykle zeszły pod pokład, a popołudniowe słońce leżało na kursie.Staliśmy z komendantem w kabinie nawigacyjnej obliczając godzinę nowego zwrotu, gdy wszedł Diadia z kartką papieru w ręce.Jak zawsze zasalutował wyprężony na baczność, ale zamiast sakramentalnego „panie komendancie” powiedział cicho:— Kot, depesza ze słowami KONSTANTY!Kot zajrzał do kartki, potem dał mi ją do przeczytania.Depesza była lakoniczna:KONSTANTY.ZAWIŃ DO NAJBLIŻSZEGO PORTU SZWEDZKIEGO.CZEKAJ NA SYGNAŁ.Wybraliśmy Oxelósund jako najbliższy i pamiętny dla nas z podróży na barku szkolnym „Lwów”, przed trzynastu laty.Postój jeszcze bardziej utrudnił organizację życia na statku.Odpadły manewry, którymi można było zająć załogę.W Oxelósundzie wyszukanie jakichkolwiek zajęć, by załoga nie pogrążyła się w bezczynności, stało się zagadnieniem najpierwszej wagi.Diadia nie przestawał być centrum zainteresowania, utrzymując łączność z krajem i ze światem.Pierwszego września dowiedzieliśmy się, że Niemcy napadli na Polskę.A więc — wojna.Przeholowano nas z Oxelósundu do Sztokholmu.Trzeciego września Diadia zameldował, że odebrał oczekiwany sygnał umowny:DO JASIÓW I STASIÓW.OTWORZYĆ KOPERTY.Razem z Diadia zeszliśmy do kabiny Kota, który z żelaznej skrzynki wydobył zalakowaną kopertę.Dał nam do sprawdzenia pieczęcie, następnie przeciął brzeg koperty.Po chwili siedzieliśmy we trójkę nad szyfrem.Z zawartych w kopercie instrukcji wynikało, że musimy zostać w Szwecji i pozostawać w ścisłym kontakcie z ambasadą.Szyfr spaliliśmy.Bezczynne słuchanie komunikatów z kraju o mordowaniu bezbronnej ludności, o polowaniu z samolotów na kobiety i dzieci, doprowadzało nas stale do jednego pragnienia: natychmiastowego powrotu do ojczyzny.Gdy w Sztokholmie zjawili się na statku znajomi z floty radiotelegrafiści, którzy teraz pracowali na liniach lotniczych „Lot”, i powiedzieli, że mogą nas zabierać po dziesięciu — ^na „Darze” zawrzało.By zaprowadzić ład w kolejności wysyłania ludzi do kraju, zdecydowano, że pierwszeństwo mają oficerowie rezerwy.„Najgroźniejszy” w tym wypadku okazał się nasz „beniaminek” z kajut-kompanii — czwarty oficer, Kazimierz Jurkjewicz.Kazio przyjął zdecydowaną postawę: nie prosił, lecz żądał.Do Kazia przyłączył się bosman Leszczyński w imieniu swego syna, który był nowo przyjętym uczniem, będąc jednocześnie oficerem rezerwy.Do tych dwóch dołączyło się dziesięciu absolwentów posiadających przydziały.Nigdy nie było chyba na „Darze” grupy ludzi, której by bardziej zazdroszczono.Gdy opuszczali statek, lotnicy, widząc nasze wzburzenie, przyrzekli, że zrobią wszystko, aby jak najszybciej zabrać następnych.W godzinach, kiedy jeszcze można było słuchać komunikatów nadawanych z kraju, wszyscy zbierali się przy głośnikach.Życie toczyło się między godzinami nadawanych komunikatów i na wyczekiwaniu wiadomości z „Lotu”: kiedy i ilu z nas będą mogli zabrać?Szwedzkie radio stale nadawało komunikaty o walkach w Polsce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]