[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaniedbujesz się i takie są efekty.O co chodzi? Masz może dla mnie robotę?To byłoby zbyt piękne, ale chciałbym, żebyś wpadła.Zaraz?Jak tylko będzie ci odpowiadało.Dobrze.Zjawię się wkrótce.Doskonale.Spotkamy się w laboratorium.Aha – mruknęła, rozumiejąc w czym rzecz, i przerwała kontakt.Uprzedziłem Kragara, że przez dwie godziny nie ma mnie dla nikogo, i zszedłem do piwnicy, a konkretnie na drugi, podziemny poziom.Loiosh podróżował na moim lewym ramieniu, rozglądając się z takim zainteresowaniem, jakby był tu pierwszy raz.Albo przybył na kontrolę.Doszedłem do niewielkich żelaznych drzwi i otworzyłem zamek.W praktyce nie był żadną ochroną, w tej okolicy żaden zamek by jej nie zapewnił, lecz czymś w rodzaju wywieszki „Prywatne, nie włazić”.I w tej roli sprawdzał się całkiem dobrze.Pokój był nieduży, na środku stał niski stół, na ścianach wisiało kilka kinkietów, a w rogu stała niewielka szafka.Na środku stołu znajdował się kociołek na żar, a w nim kilka nie do końca spalonych węgli.Zapaliłem lampy, wyrzuciłem węgle do kosza i nałożyłem świeżych, wyjętych z szafki.Zapaliłem wyjętą z niej świecę, od niej odpaliłem pozostałe i pogasiłem lampy.Sprawdziłem czas – jeszcze było za wcześnie na skontaktowanie się z Daymarem, więc skontrolowałem rozmieszczenie świec i wyjąłem z szafki niezbędne elementy.Kadzidło umieściłem między węglami, resztę poukładałem na stole.Następnie wziąłem świecę, przytknąłem ją do węgli i skoncentrowałem się.Węgle zapłonęły równym, jasnym ogniem, a pomieszczenie wypełnił aromat kadzidła.Teraz mogłem już tylko czekać.Po paru minutach pojawiła się Cawti, witając się promiennym uśmiechem.Tak jak ja należała do rasy ludzkiej.Była filigranowa, miała czarne włosy i wdzięczne ruchy.Gdyby była Dragaerianką, mogłaby należeć do Domu Issoli i uczyć innych, co to jest wdzięk.I „zaskoczenie” także, posługiwała się bowiem zręcznie nie tylko nożami, a miała ich w odzieży wszytych kilkanaście.W oczach zawsze coś jej płonęło – albo złośliwa chęć do psot, albo spokój zawodowego zabójcy, albo też, choć na szczęście rzadko, wściekłość Smoka idącego w bój.Cawti była jednym z najgroźniejszych zawodowych zabójców, jakich spotkałem w życiu.Wraz ze swą partnerką, usuniętą z Domu Smoka i pozbawioną tytułu lady, stanowiły niepowtarzalny duet znany jako „Miecz i Sztylet Jherega”.Może to nieco melodramatyczna nazwa, jednak reputacja była całkowicie uzasadniona, o czym miałem okazję przekonać się na własnej skórze.Pewien sąsiad w interesach wynajął je, nie szczędząc trudów i kosztów, i Cawti udało się mnie całkiem zgrabnie zabić.To, że stan ten nie stał się trwały, zawdzięczałem czujności Kragara, szybkości i umiejętnościom Morrolana i raczej wyjątkowym uzdolnieniom Aliery w dziedzinie ożywiania i leczenia.Zdarzają się ludzie, którzy wpierw się zakochują, a potem próbują zabić.U nas było na odwrót.Cawti była także nie najgorszą czarownicą, choć nie tak dobrą jak ja.Wyjaśniłem jej, co planuję, omówiliśmy kwestie techniczne i w tym momencie wtrącił się Loiosh:Szefie!Tak?Nie chciałbym być nachalny.A co ci się stało?.ale czas skontaktować się z Daymarem.Już?.A, rzeczywiście.Dzięki, Loiosh.Proszę uprzejmie, zdaje się, że tak się to mówi.Skoncentrowałem się, myśląc o Daymarze i próbując sobie przypomnieć wrażenie „czucia” jego umysłu przy kontakcie telepatycznym.Tak? – usłyszałem.Był jednym z niewielu telepatów, których głos mogłem usłyszeć.W innych wypadkach mój umysł podkładał głos znanej mi osoby pod odbierane od niej przekazy.W przypadku Daymara nie było takiej potrzeby, gdyż przekaz był znacznie silniejszy.Nie pokazałbyś się? – spytałem.Chcielibyśmy zacząć rzucanie czaru.Jasne.Tylko poczekaj.a, już mam namiar.Zaraz będę.Poczekaj chwilę, muszę zdjąć część alarmów i zabezpieczeń, bo inaczej pół dzielnicy będzie wiedziało o twoim teleporcie.Poleciłem na kilka sekund zdjąć zabezpieczenia uniemożliwiające swobodne teleportowanie się do wnętrza budynku i obok stołu pojawił się Daymar.Siedział sobie ze skrzyżowanymi nogami i unosił się jakieś trzy stopy nad podłogą.Uniosłem oczy, Cawti potrząsnęła smutnie głową, a Loiosh syknął pogardliwie.Daymar wzruszył ramionami, wyprostował nogi i stanął na podłodze.– Zapomniałeś o grzmocie i błyskawicy – powitałem go.– Mam powtórzyć?– Daruj sobie.Daymar mierzył około siedmiu stóp i trzech cali i miał ostre, zdecydowane rysy członków Domu Sokoła, choć nieco łagodniejsze od tych, które widywałem u większości lordów z tego domu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]