[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie zamierzała się w południe zbliżać do stadionu.Nigdy więcej nie chciała się znaleźć w pobliżu Caine’a.Ta kipiąca wokół niego energia, iście oceaniczny prąd w Przepływie, który wszędzie mu towarzyszył.Nie miała pojęcia jak on to robi, skąd czerpie tę moc.Była natomiast przekonana, że nie zdaje sobie sprawy z mocy stale obecnej w jego życiu.Może to specyfika człowieka, może ludzie – jako gatunek – dysponują większymi podświadomymi zasobami mocy niż magowie pierwotnego ludu, a jej dane było to odkryć, ponieważ uważnie zbadała niezwykłą, czarną Powłokę Caine’a.Ta moc zdawała się w nim narastać, gromadzić, nabrzmiewać, wzbierać jak spiętrzona tamą rzeka.Mogła sobie mniej więcej wyobrazić, co się może stać, jeśli ta moc zostanie uwolniona – miała małą próbkę przy okazji sporu z Jego Wysokością w kasynie.Chaos.Zniszczenie w czystej postaci.Domyślała się, że to właśnie ten mroczny nurt w Przepływie omal nie doprowadził do tragedii w Kasynie Obcych.Najprawdopodobniej Caine samą swoją obecnością powodował spiętrzenie mocy – tak jakby w Bożych Zębach gromadziły się zwały śniegu: przez lata w dolinie panował spokój, a potem jeden okrzyk Caine’a mógł wywołać lawinę.Nie chciałaby się znaleźć na jej drodze.Nie tym razem.Nie było sensu tłumaczyć tego Jego Wysokości, i tak by jej nie uwierzył.Poza tym, jeśli dzisiaj zginie, ona będzie miała szansę pozbierać resztki Królestwa Ściemy i na jego zgliszczach zaprowadzić swoje rządy.Oczywiście wolałaby, żeby przeżył, a plan Caine’a wypalił; była na najlepszej drodze do trwałego scementowania znajomości z Jego Wysokością.Właśnie, skoro już o tym mowa.Spojrzała na zajmujący większość komnaty mieszany orszak Twarzy i Sług.– Tak sobie myślę.– mruknęła.– Pozbądźmy się ich stąd.Będziemy mogli jeszcze trochę.ponegocjować.Dłoń, którą oparła na ramieniu Jego Wysokości, była cieplejsza od ludzkiej.Odpowiedział jej równie ciepłym uśmiechem.– Chyba nie mamy czasu – odparł.Najwyżej trzy minuty, pomyślała, ale niczego nie dała po sobie poznać.– Skoro tak mówisz.– wymruczała z udawanym rozżaleniem.Sceny rozgrywające się na zewnątrz bez reszty przykuły jego uwagę.– Gdzie twoi Książęta?– Deofad jest już na stadionie.Paslava.– Spojrzał na nią i uśmiechnął się chytrze.– Paslava przyjdzie później.Ma coś do załatwienia w jaskiniach.7Arturo Kollberg otarł pot z górnej wargi i pochylił się nad mikrofonem.– Nie teraz, do cholery! – wychrypiał szeptem.– Żadnej transmisji! Nie ma mowy!Spoglądający na niego z ekranu wiceprezes do spraw marketingu z dezaprobatą zmarszczył brwi.– Nie dają mi spokoju, Art.Chcą dostać przekaz na żywo, tak jak poprzednio.– Zniżył głos do szeptu.– Mam wieści z Rady.Kollberg mimowolnie drgnął, ciarki wróciły.Obejrzał się przez ramię na pospoły.Głowy miały obrócone w taki sposób, jakby podziwiały rozbłyski światła na ekranie PW, ale nie mógł mieć pewności.– Niech czekają – odparł.– Wszyscy czekajcie.W tej chwili nic się nie dzieje, do licha! – Oczy wychodziły mu z orbit, zęby zaciskał z taką siłą, że bolała go szczęka.– Od paru godzin nic się nie dzieje! Caine śpi, kapujesz?– Jezu, Art, uspokój się.Rozumiem, śpi.Nie ma sprawy.Chcę tylko, żebyś mi obiecał, że jak się zaczną fajerwerki, udostępnicie sygnał.Ten numer, który zamierza wykręcić Ma’elKothowi.Chcemy to puścić na żywo w sieci.Kojarzysz tego Clearlake’a? Rada jest nim zachwycona.Ma być gospodarzem programu.Kollberg drżącą ręką wsmarował kolejną garść potu w i tak już błyszczące od łoju włosy.– To zabije sprzedaż sześcianów.Na pewno zdajesz sobie z tego sprawę, to zwieńczenie całej tej przeklętej Przygody! A Caine w takich chwilach jest najlepszy, i to obaj również dobrze wiemy.Od piętnastu lat robię jego Przygody, mocne końcówki to jego znak firmowy.Szykuje się wielkie show na stadionie, wszystko ma się wydarzyć jednocześnie.Jeśli puścicie to na żywo, wszyscy się dowiedzą, jak skończyła się Przygoda!– To nam nie przeszkadza.Rada nie ma nic przeciw temu, Art.Opłaty za prawa do transmisji pokryją ewentualne straty na sześcianach, które, nawiasem mówiąc, naszym zdaniem będą minimalne.To będzie rarytas, Art.Gratka dla kolekcjonerów.Zwłaszcza jeśli on zginie.8Odległy dźwięk głosów powtarzających imię Caine’a wypychał Pallas jak bańkę powietrza z otchłani pieśni Chambarai ku powierzchni.Nie umiała powiedzieć, od jak dawna dawała się nurtowi pieśni unosić w nieświadomość, z dala od ciała.Ostatnie wyraźne wspomnienie pochodziło z rozmowy z Caine’em, kiedy ciało już leżało przywiązane na ołtarzu.Lśnił jak gwiazda, pomyślała.Caine’a przepełniała jakaś moc nie oparta na Przepływie, chociaż niewykluczone, że z nim związana; dynamiczna energia życia, która wezwała ją z głębiny rzecznych snów.Nie pochodziła z Przepływu, nie miała żadnego zewnętrznego źródła.Sama Żelazna Komnata rozgrzała się, gdy Caine przekroczył jej próg, tak jakby w piersi nosił żarzący się wściekle piec.Jak mogła tego wcześniej nie zauważyć?Może wcześniej tego nie było?Wszystkie ich kłótnie, wszystkie rany, które sobie wzajemnie zadawali, jego wiecznie kipiący gniew, jej pokręcona zazdrość.Wszystko wydawało się teraz takie odległe, takie banalne.Ze swojej nowej perspektywy nie mogła pojąć, dlaczego musieli się tak unieszczęśliwiać.Szczęście to najłatwiejsza rzecz na świecie; to uczucie, które przepełnia człowieka, kiedy otworzy się na przepływ życia, kiedy uświadomi sobie, że jest rzeką, a rzeka nim.Ona i Caine nigdy tego nie odkryli.Odcięci od siebie nawzajem, oddzieleni nawet od własnego wnętrza, kurczowo trzymali się życia, ściskali je jak skąpiec złoto, udawali, że można je gromadzić i wydawać.Niedorzeczność.Nic dziwnego, że nie mogli być ze sobą.Gdyby tylko mogła mu to powiedzieć, dotrzeć do niego, wytłumaczyć mu, jak łatwo jest osiągnąć szczęście.Wiedziała, że ma mało czasu.To ciało było umierające – pożyczone życie, którym żyła przez trzydzieści dziewięć lat, wyciekało z niego przez dziurę w płucu.Perspektywa śmierci wcale jej nie niepokoiła – to po prostu mała strużka, znana jako Shanna Leighton albo Pallas Ril, wysychała, a zasilająca ją woda wracała do rzeki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]