[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.−Świetny pomysł.Ponieważ zgadzał się z jej opinią, nie odezwał się słowem, tylko przerzucałpalcami drobne w kieszeni.−Chociaż osobiście wokół szopy zamiast cisów posadziłabym niskopiennesosny.Ich koloryt i mniej regularny kształt będą się lepiej prezentować w tejczęści ogrodu.−Być może.−Pracujesz na podstawie szkiców czy masz wszystko w głowie?−To zależy.Czy powinnam od razu wybić mu wszystkie zęby, czy też usuwać je z wolnai po kolei? - zastanawiała się Stella, dzielnie rozciągając usta w uśmiechu.−Chciałabym po prostu kiedyś obejrzeć jeden z twoich projektówrozrysowanych na papierze.Poza tym, przyszedł mi do głowy jeszcze jedenpomysł.−Jestem pewien, że ci na nich nie zbywa.−Szefowa kazała mi zachowywać się miło i uprzejmie - rzuciła chłodnymtonem.- Co ty na to?Wzruszył ramionami.−Pomyślałam, że po reorganizacji mogłabym dla ciebie wygospodarować wcentrum ogrodniczym niewielkie biuro.Posłał jej takie samo spojrzenie, jak chwilę wcześniej rzucił swoim ludziom.Kobieta o mniejszym harcie ducha zapewne w tym momencie wzięłaby nogi zapas.−Nie pracuję w żadnym cholernym biurze.−Nie proponuję, żebyś siedział tam godzinami, tylko żebyś miał dla siebietrochę miejsca, gdzie mógłbyś pozałatwiać telefony, wypełnić dokumenty,przechowywać kartoteki.−Do tego służy mi ciężarówka.−Czy próbujesz utrudnić mi życie?−W żadnym razie.A ty moje?−W porządku.Nie chcesz biura, nie ma o czym mówić.Zapomnij o biurze.−Już zapomniałem.−Cudnie.Ale ja potrzebuję biura.Poza tym muszę wiedzieć, jakich roślin,materiałów i sprzętu potrzebujesz do wykonania swojej pracy.- Ponowniegwałtownym ruchem otworzyła notes.- A więc jeden czerwony klon i jednamagnolia - jakiego rodzaju?−Grandiflora glońosa.−Doskonały wybór dla planowanej lokalizacji.Jedno drzewko wiśniowe -ciągnęła, a potem ku jego zdumieniu wymieniła wszystkie rośliny, któreuwzględnił w swoim planie.Spojrzał na nią z niechętnym podziwem.W po-rządku, Rudzielcu, pomyślał.A więc może co nieco wiesz o ogrodnictwie.−Cisy czy niskopienne sosny?Zerknął w stronę szopy, wyobrażając sobie obie rośliny.Do diabła, rzeczy-wiście miała rację, co nie znaczy jednak, że od razu powinien się z nią zgodzić.−Dam ci znać.−Jak najszybciej, proszę.Podaj mi także dokładną liczbę i odmianę roślin,zanim je zabierzesz.−A znajdę cię.w twoim biurze?−Po prostu gdzieś mnie znajdziesz.- Odwróciła się i skierowała z powrotemdo samochodu.−Hej, Stella! Nie bądź taka sztywna!Kiedy się odwróciła, uśmiechnął się od ucha do ucha.Dawno chciałem to powiedzieć.Spojrzała gniewnie i znowu pomaszerowałaprzed siebie.Jezu, okaż czasami odrobinę humoru.- Ruszył za nią długimikrokami.Nic odchodź taka wkurzona.−Tylko po prostu odejdź?−Właśnie.Nie ma przecież powodu, żebyśmy się na siebie wściekali.Chociaż,ogólnie rzecz biorąc, złość mi nie przeszkadza.−Nigdy bym nie zgadła.−Ale teraz nie ma do tego powodu.- Jakby sobie nagle przypomniał, że wciążnosi robocze rękawice, zerwał je więc i włożył do tylnej kieszeni spodni.- Jawykonuję swoją pracę, ty swoją.Roz uważa, że cię potrzebuje, a ja mam doniej zaufanie.−Ja też.−Wiem.Więc spróbujmy wzajemnie nie załazić sobie za skórę, bo oboje wkońcu nabawimy się alergii.Przechyliła głowę, uniosła brwi.−Czy to ugodowa strona twojej osobowości?−Mniej więcej.Staram się być ugodowy, żebyśmy oboje mogli dobrze robićto, za co nam płaci Roz.I ponieważ twój syn ma sto dwudziesty pierwszyzeszyt „Spidermana".Jeśli się na mnie wściekniesz, nie pozwoli mi goobejrzećZsunęła w dół okulary i spojrzała na niego ponad oprawką.−Chyba nie próbujesz być czarujący?−Nie.Jedynie szczery.Naprawdę chcę przejrzeć ten komiks.Gdybym byłczarujący, gwarantuję, że padłabyś mi do stóp.Mam nad kobietami potężnąwładzę, dlatego rzadko z niej korzystam.−No jasne - rzuciła.Ale gdy wsiadała do samochodu, już się uśmiechała.6Hayley Phillips jechała na końcówce paliwa.Radio, łaska boska, jeszczedziałało, więc na cały regulator słuchała Dixie Chicks.Ta muzyka działała nanią pobudzająco.Wszystko, co posiadała, zapakowała do tego pontiaca grandville, zdecydo-wanie od niej starszego i o wiele bardziej chimerycznego.Prawdę mówiąc,samochód nie był przeładowany rzeczami, sprzedała bowiem wszystko, co udałojej się spieniężyć.Nie warto teraz bawić się w sentymenty.Z pomocą gotówkimożna o wiele więcej zdziałać, niż kierując się sentymentem.Nie miała sporo pieniędzy, ale wiedziała, że za to, co złożyła w banku, zdo-ła przetrwać pierwsze, najtrudniejsze chwile.A jeśli się okaże, że owychtrudnych chwil będzie więcej, niż przewidywała, zawsze może jakoś zarobić nażycie.Nie jechała przed siebie bez celu.Wiedziała, dokąd zmierza.Nie miałajednak pojęcia, co się wydarzy, gdy już dotrze do miejsca przeznaczenia.Postanowiła teraz tym się nie przejmować.Ostatecznie, gdyby wszystkowiedziała z góry, nie czekałyby ją już w życiu żadne niespodzianki.Nie przypuszczała, że od razu zostanie wyrzucona za drzwi.Ale gdyby taksię stało, też sobie poradzi.Podobała jej się okolica, zwłaszcza gdy znalazła się na obwodnicy Mem-phis.Na północnych obrzeżach miasta teren był lekko pofałdowany, udało jejsię także dostrzec rzekę.Stały tu piękne, duże domy, niewątpliwie kosztowne - aw ogrodach rosły rozłożyste, stare drzewa.I choć niektóre z posesji byłyotoczone ceglanymi czy kamiennymi murami, wydawały się przyjazne dlagości.Zobaczyła tabliczkę z napisem „Eden" i zwolniła.Bała się zatrzymać - bałasię, że jak wyłączy silnik, stary pontiac już nie zapali
[ Pobierz całość w formacie PDF ]