[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Była to silna twarz, o smukłych, mocnych kościach, i z czymś, co niektórzy mogliby nazwać śladami hulaszczego życia malującymi się w oczach.Sidonie nie sądziła, aby o to chodziło; było to raczej swego rodzaju zmęczenie światem.Jego oczy były skryte pod opadającymi powiekami, ale spostrzegawcze; jak gdyby wiedział o czymś lub znał jakąś prawdę, której inni nie znali.Jego wargi wyginały się niemal pogardliwie, jakby uważał życie za coś, co nieustannie przynosi rozczarowania.Ogólnie rzecz biorąc, miał twarz zdradzającą silny charakter, chociaż sam sugerował, że jest pozbawiony charakteru.Miał zwyczaj poruszania ogromnymi ramionami pod surdutem.Przez to powinien wydawać się skrępowany, ale zamiast tego wyglądał jak zwierz w klatce.Sidonie jak automat zaniosła wino.Devellyn przeszedł z powrotem w stronę kominka.Dlaczego, zastanawiała się Sidonie, zapragnął przyjść tutaj dzisiejszego wieczora? Z pewnością miał setkę innych kobiet, które mógł kusić łatwiej i z większym powodzeniem? A Sidonie czuła pokusę.Uświadomienie sobie tego było dla niej wstrząsem.Kilka godzin po jej wczorajszej dziwnej wizycie w gabinecie Devellyna zamiatacz dostarczył lakoniczny, pilny liścik od Jean-Claude’a, wzywający ją na róg ulicy w pobliżu Bloomsbury Square.Zmierzch zapadł już dawno i gazowe latarnie migotały, tworząc nastrój grozy, kiedy Jean-Claude chwycił ją za ramię i zaciągnął w pobliski zaułek.Był wstrząśnięty.- Mon Dieu, to la police, madame - szepnął.- Przyszedł dziś wieczorem na Strand z la.la.jak wy to mówicie? La lista?- Z listą? - powtórzyła.- Listą czego?- Zaginionych rzeczy, które skradł l’ange noire - wyszeptał.- Wszystkich.I on chce zwłaszcza to małe puzderko markiza Devellyna.W nim jest jego martwy brat, którego on zabił, i on bardzo chce je z powrotem.Sidonie położyła mu dłoń na ramieniu.- To nie pora na ćwiczenie twojego angielskiego, Jean-Claude - powiedziała.- A teraz powiedz, kto przyszedł? I kto zginął?Ale nawet w swoim rodzimym języku Jean-Claude ciągle mówił nieskładnie.- Nazywa się Sisk, madame - odparł.- Znam go dobrze.Sprytny człowiek.Nikt nie zginął.Nie dziś, prawda? Ale ten brat lorda Devellyna, to on zginął.Dawno temu, jak myślę.Lord Devellyn, to on go zabił.Myślę, madame, że on też jest bardzo niebezpieczny.Ale nawet wtedy Sidonie wiedziała, że Devellyn nie byłby zdolny do takiego czynu.Dlaczego miałaby w to wierzyć, choć ledwie go znała, i to wierzyć bez zastrzeżeń - to jakoś nie przyszło jej do głowy.Zatopiona w takich rozmyślaniach, właśnie nalewała sobie kieliszek sherry, kiedy poczuła ciepły dotyk na łokciu.- Moja droga? - Niski, dudniący głos Devellyna przywołał Sidonie z powrotem do teraźniejszości.- Czy cię nudzę?- Och! - Sidonie rozejrzała się dokoła, zakłopotana.- Nie zauważyłam, że pan tu jest.- Jestem zdruzgotany - powiedział.- Jestem tu od jakiegoś czasu.Sidonie zdała sobie sprawę, że marna z niej gospodyni.- Czy zagramy teraz w karty, wasza lordowska mość?Wzruszył ramionami.- Tak, czemu nie?Sidonie lekko dotknęła jego ręki.Wydawało się, że drgnął na sam dotyk jej palców.- Musi pan uważać ten wieczór za bardzo monotonny - powiedziała.- Obawiam się, że przywykł pan do znakomitszego towarzystwa niż to, jakie stanowimy Julia i ja.Popatrzył na nią dziwnie.- Dlaczego tak mówisz? - zapytał.- Ponieważ noszę tytuł? Ponieważ zapewne któregoś dnia zostanę księciem? Nie uczyniłem nic, by zasłużyć na jedno ani na drugie, zapewniam.Spojrzała na niego, zaskoczona.- Ma pan zostać księciem? Nie byłam tego świadoma.Devellyn uniósł brew.- Jeżeli ktoś nie odstrzeli mi głowy aż do nieba na jakimś spotkaniu o świcie, albo nie wbije mi noża w serce z powodu jakiegoś kiepskiego rozdania w kartach, to owszem, wydaje się to nieuniknione.- Nie zdawałam sobie sprawy - mruknęła.- Naprawdę nie? - powiedział.- A zatem jest sporo rzeczy, moja droga, których o mnie nie wiesz.Nie jestem często widywany w dobrze wychowanym towarzystwie.W rzeczy samej, to ty nie masz żadnego powodu, żeby mnie zabawiać.- Nie rozumiem dlaczego.Cyniczny uśmiech znowu wykrzywił jego usta.- Nie rozumiesz, Sidonie? - odparł.- Jakież to życzliwe z twojej strony.Ale troszcz się, moja droga, o swoją reputację.Zaśmiała się dźwięcznie.- Wolę żyć pełnią życia, wasza lordowska mość - odrzekła.- Nie martwię się o swoją reputację.- Powinnaś - odpowiedział.- Skojarzenie ze mną jej nie pomoże, zapewniam cię.- Potem zadarł podbródek i spojrzał w stronę stolika karcianego.- Alasdairze! - zawołał.- Alasdairze, staruszku, czy jesteś gotów dostać porządne baty?Głowa Alasdaira odwróciła się od wielkiego pudła, które Meg właśnie postawiła na stoliku.- Ależ bardzo proszę, Dev, jeżeli zdołasz.Julia zaśmiała się i postukała Alasdaira w ramię wachlarzem.- Ale nie losowaliśmy jeszcze partnerów, sir - powiedziała.- Pan i lord Devellyn możecie grać razem.Dżentelmeni wymienili spojrzenia, kiedy sir Alasdair przenosił pudło.Wyraźnie nie uważali tego za poważną grę.Devellyn wzruszył ramionami.- Bardzo dobrze - powiedział, przysuwając krzesło.Zamaszystym ruchem ręki rozsunął na stoliku w wachlarz karty ze świeżej talii.- Najwyższe przeciw najniższym.Panie?Julia pochyliła się nad stolikiem.Wylosowała pierwsza, wyciągając dziesiątkę trefl.- Doskonale.- Lord Devellyn lekko skłonił się w stronę Sidonie [ Pobierz całość w formacie PDF ]