[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Powiedz „tak", Constance.Wreszcie dała mu żądaną odpowiedź.Pomyślał o Lucy, wdrapałsię na Constance i dał jej to, czego chciała.166Beckett popatrzył na Constance oddalającą się ku domowi i ruszył ścieżką w stronę wdowiego domku.Instynkt podpowiadałmu, że William jest pogrzebany gdzieś w tamtej okolicy.Sara Carstairs nie miała czasu ani okazji, żeby ukryć ciało daleko od domu.Do tej pory jednak jego poszukiwania nie dały wyników.Obawiał się, że nigdy nie znajdzie szczątków Williama Neville'a, jeśli Sara Carstairs go do nich nie zaprowadzi albo mu nie powie, gdzie można je znaleźć.Doskonale wiedział, że lord Maxwell Worthe nie jest zainteresowany nagrodą.Worthe chciał mieć tylko artykuł do swojej gazety.Ale nikt w Longfield nie zdawał sobie z tego sprawy.Beckett parsknął śmiechem.Wyglądało na to, że on i lord Worthe są ulepieni z tej samej gliny.Obaj bezwzględnie dążyli do postawionego sobie celu.Ale on miał przewagę nad lordem.Pięć tysięcy funtów stanowiło dla niego fortunę.Dla jej zdobycia nie cofnąłby się przed niczym.Żadne ryzyko go nie przerażało.14Następnego ranka Sara zaspała, a po przebudzeniu cierpiała na dokuczliwy ból głowy.Nie miała ochoty stanąć twarzą w twarz z Maksem, ale nie dlatego że była na niego zła, lecz dlatego że była zła na siebie.Roznamiętniona.Rozgorączkowana.Rozkojarzona.Te określenia dobrze oddawały stan, w jakim znalazła się po jego wyjściu.Ocknęła się w tak zmiętej pościeli, jakby przez jej sypialnię przetoczył się huragan.Żałowała, że nie może poprosić nikogo starszego i bardziej doświadczonego o wyjaśnienie, dlaczego ten człowiek wywiera na niej takie olbrzymie wrażenie, jak to jest możliwe.Specjalny korespondent „Couriera".Ktoś, komu przede wszystkim zależało na artykule do swojej gazety.Nie chciała go pragnąć, ale wyglądało na to, że tamtej nocy w Reading otworzyła puszkę Pandory.Teraz ponosiła konsekwencje.Postanowiła zwalczyć swoją słabość.Nie miała wyboru.Max Worthe był niebezpiecznym człowiekiem.Myśli kłębiły jej się w głowie, potęgując pulsujący ból, uznała więc, że dobrze jej zrobi przejażdżka po parku.Właśnie schodziła na parter, gdy Max ukazał się w sieni.Natychmiast się cofnęła, żeby jej nie zauważył.Najwyraźniej właśnie skądś przyjechał.Już miała zawrócić do sypialni, ale Max wszedł do pokoju śniadaniowego.Korzystając z tego, przemknęła przez sień i uciekła na dwór.Był wspaniały dzień na przejażdżkę.Po ulewie z poprzedniego dnia grunt był wilgotny, ale nie błotnisty.Świeciło słońce, a wiatr z zachodu przywiał ciepłe powietrze znad wybrzeża.Stajenny 168wyprowadził jej klacz, piękne zwierzę z białą strzałką na nozdrzach i białymi pęcinami.Klacz radośnie powitała Sarę, dotykając pyskiem jej karku.- Stęskniła się do panienki.- Ja do niej też - odrzekła Sara.- Gdzie jest Dobbs?- Szczotkuje Arrogance, panienko.Mam go zawołać?Jeśli Dobbs, masztalerz w Longfield, szczotkował Arrogance, to jedyną osobą, która mogła dosiadać ogiera, był niewątpliwie Max.Sara się zdumiała.Kiedyś Arrogance należał do Williama, który zepsuł charakter konia.Od tej pory nikt nie mógł dosiąść tego ogiera.Pokręciła głową.- Nie.nie jadę daleko.Tylko na wzgórza.Ruszyła w górę stoku szeroką przecinką w gęstwinie buków i cisów.Nie było tu sadzawek, fontann ani świątyń dumania, które ostatnio weszły w modę.Jej ojciec przywrócił parkowi jego pierwotny wygląd terenu do polowania.Jedyna różnica polegała na tym, że miękkie serce nie pozwalało ojcu polować.Na tę myśl uśmiechnęła się.Początkowo po prostu rozkoszowała się widokiem okolicy.Niebo było bezchmurne, promienie słońca przedzierały się przez gęsty baldachim liści nad jej głową i tworzyły misterne, rozedrgane wzory na ziemi.Od zapachu wilgotnej darni, pryskającej spod końskich kopyt, mogło się zakręcić w głowie.Naszły ją wspomnienia, miłe, choć nostalgiczne, wspomnienia dni, gdy wraz z Anne uczyły się jeździć na szetlandzkich kucach.Zawsze pilnował ich Dobbs, który teraz był masztalerzem.Żyły wtedy beztrosko i pogodnie, tak jak pogodny był dzisiejszy dzień.Drzewa rosły coraz rzadziej, wreszcie na szczycie Sara przystanęła.Przed nią ciągnął się łańcuch niskich kredowych wzgórz, nie porośniętych drzewami, lecz upstrzonych plamami janowca.Na pastwiskach pełnych słodkiej trawy pasły się owce, które słysząc ją, bez zbytniego zainteresowania podnosiły łby, a potem wracały do swojego poprzedniego zajęcia.Ze wzgórz ciągnęły się wspaniałe widoki.Najbardziej na prawo leżało miasteczko Stoneleigh.w którym na brzegu rzeki, podobne jak w Bath, stłoczyły się kamienne domy.Bliżej, u podnóża pagórka, na którym się zatrzymała, było Longfield - stajnie i domy 169robotników rolnych wyglądały jak oaza wśród bujnej zieleni drzew.Wdowi domek był zasłonięty, choć znajdował się zaledwie pół mili za Longfield, natomiast po drugiej stronie doliny ciągnęły się żyzne pastwiska i bogate farmy Hampshire.Lekko ścisnęła boki klaczy i Bonnie puściła się wyciągniętym kłusem.W tej części wzgórz na jeźdźców czyhały pułapki.W kredowym gruncie wieśniacy wygrzebali kiedyś wiele prymitywnych ziemianek, były też ruiny dawnych fortyfikacji, pełne zdradliwych dołów.Po zniknięciu Williama właśnie w tej okolicy mnóstwo ludzi szukało jego ciała.Sara nie chciała jednak myśleć ani o Williamie, ani o swoich kłopotach.Chciała po prostu poczuć powiew wiatru na twarzy i przypomnieć sobie, ile radości daje szybka jazda konno.Jeszcze raz ścisnęła boki Bonnie i klacz pognała galopem.Wkrótce znalazła się na szczycie następnego pagórka i jeszcze następnego.Nic nie przeszkadzało Sarze w tym pędzie, a przed nią rozciągała się szeroka połać nieba.Czuła słońce grzejące ją w plecy, wdychała zapach wiatru i janowca.Było jej lekko na duszy.Poczuła się wolna, beztroska, w tej chwili po prostu cieszyła się biegiem klaczy, której tryskały spod kopyt kawały darni.Na najwyższym wzgórzu zwolniła bieg klaczy do stępa, potem przystanęła.I wtedy zobaczyła jeźdźca na białym koniu, który zbliżał się w jej stronę [ Pobierz całość w formacie PDF ]