[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Michael, Aral, Valther i Mgła zniknęli z powodu jakiejś tajemniczej misji zleconej im przez Varthlokkura.Z pozostałych niewielu przeżyło.Bragi spędzał więc przeważnie czas z oficerami itaskiańskiego sztabu generalnego, arystokratami, którzy spoglądali na niego z góry.Słuchali jego rozkazów tylko dlatego, że taka była wola króla Tennysa.Jednak nie byli drobiazgowi, za co Bragi był im wdzięczny.Zachowywali się jak przystało na zawodowców w obliczu kryzysu.Poświęcali wszystkie siły przezwyciężeniu go.Ich współpraca, aczkolwiek dość ograniczona, warta była batalionów wojska.Varthlokkur wyczuwał wyobcowanie Bragiego.Jakiś czarodziej, zazwyczaj Visigodred, towarzyszył mu wszędzie, chętnie wysłuchując wszystkiego, co miał do powiedzenia.Ragnarson i Visigodred zbliżyli się do siebie.Nawet pirotechnik Marco uznawał ten ich związek, okazując Bragiemu niechętny szacunek.–Cholera, chciałbym, żeby to się już zaczęło – mruczał Bragi.Było to uczucie, któremu często dawał wyraz.Nawet działanie, które prowadziłoby do porażki, miało w jego oczach większy urok niźli całkowita bezczynność.Plany i plany awaryjne opracowano już ze wszystkimi szczegółami.Nie było nic więcej, czym mógłby zająć samotny umysł – oprócz gorzkich wspomnień.Stany depresji były u niego częstsze niż uniesienia i tak trwało to już od powrotu z Argonu.Bez Elany nie potrafił się cieszyć życiem.Nic nie mogło podnieść go na duchu, sprawić, by uczucia znowu zapłonęły.A ponadto jego dzieci oraz żona Ragnara wciąż przebywali w Kavelinie.Nie potrafił przestać się tym zamartwiać.Stanowiły zakładników Losu…Postępowanie Badalamena wydawało mu się zupełnie niezrozumiałe.Nad Scarlotti potrafił jednocześnie stwarzać wielorakie zagrożenie.Tutaj zdawał się nie robić nic – a bractwo obserwowało jego poczynania.–Przecież nie próżnuje – oznajmił Ragnarson.– Ale co wobec tego robi?Znowu pobiegł myślą do swych dzieci.Nie miał od nich żadnych wieści.Czy żyły jeszcze? Czy je schwytano? Czy zostaną wykorzystane przeciwko niemu?Jego kavelińscy żołnierze również nie mieli wiadomości z domów.Stawali się powoli posępną, gderliwą zgrają.Radeachar i Marco rzadko kiedy przynosili pomyślniejsze wiadomości z południa, dobrze chociaż, że Reskird i Wysoka Iglica trwały niewzruszone.Do Reskirda jednak nie sposób było dotrzeć ze względu na patrolujące powietrze smoki.Zima była ciężka w okupowanych królestwach…Jakiś zgiełk przyciągnął jego uwagę, gdzieś pod murami w odległości ćwierć mili na wschód.–Co za…?Potężna chmura pyłu sięgnęła tarczy słońca.Za jego plecami podniósł się kolejny zamęt.Odwrócił się gwałtownie i zobaczył, jak fragment murów zapada się, lecąc w płytki śnieg.–Podkop! – sapnął.– Trąby! Alarm! Visigodred…Szczupły wiekowy czarodziej już był w pełnej gotowości.Krzyki Bragiego utonęły w głosie warczących teraz na inną nutę bębnów.Runęły kolejne części murów.Zawyły trąby przyjaznej armii: „Do broni!” W Południowym Mieście nie było jużcywilów.Na ulicach, które natychmiast zaroiły się ludźmi, przebywali wyłącznie żołnierze.Manewrujące legiony ruszyły szybko w kierunku fortecy.Ponury wyraz zagościł na twarzy Ragnarsona.Badalamen znowu go zaskoczył.Ale jakiż człowiek zdrowy na umyśle kopałby tak długie tunele? Jak mógł zakładać, że nie odkryją jego zamiarów? Jak mu się to udało?Fragmenty murów obronnych waliły się jeden za drugim.–Zbyt wiele usprawiedliwień – mruknął Bragi.Kolejne legiony mknęły podwójnym tempem w stronę Południowego Miasta.Ponad obozem Shinsanu zalśniła poświata.Bragi się uśmiechnął.Czary.On również miał niespodziankę dla Badalamena.Pierwsi legioniści wdzierali się już na rumosz w szczelinach murów.Posypały się strzały.Najlepsi żołnierze świata tym razem będą mieli z kim powalczyć.Naprzeciw nich stało samo serce itaskiańskiej armii – łucznicy, którzy chwalili się, że z odległości dwustu jardów, na wietrze, potrafią ustrzelić komara.Na ulicach czekali na nich pikinierzy z Iwy Skołowdej, którzy przerażali jeźdźców El Murida podczas tamtych wojen, oraz zastępy szalonych morderców z ojczystej ziemi Ragnarsona – Trolledyngji – przerażających swoim brakiem strachu i barbarzyńską siłą.Byli tu też pretorianie Tennysa, uważnie dobierani pod względem wzrostu, siły, umiejętności i właściwego berserkerom stylu walki.Bragi uśmiechnął się zaciśniętymi ustami.Jego obrona reagowała spokojnie i sprawnie.Łucznicy na dachach domów ze szczelin w murach czynili śmiertelne pułapki.Jednak o mało co nie został odcięty.Dźwięk niczym zawodzenie umierającego świata podniósł się ponad obozem wroga.Poświata stała się oślepiająca.Bragi pobiegł.Coś wyło ponad jego głową.Kątem oka dostrzegł jeszcze, jak Niezrodzony mknie na południe.Potem już niewiele widział.Napastnicy zepchnęli w jego stronę oddział obrońców.Uciekł z jednego okrążenia tylko po to, by dostać się w następne.Saperzy Badalamena nie skończyli swych podkopów pod murami obronnym.Doprowadzili je do najgłębszych piwnic.–Zdrada – mruknął Ragnarson.– Nigdy do końca jej nie wykorzenię.– Ktoś musiał dostarczyć tamtym plany.W Południowym Mieście zapanował chaos.Ragnarson zwyczajnie nie był w stanie się dostać do kwatery głównej.Gniew w nim narastał.Wiedział, że jego nieobecność oznacza porażkę.Południowy horyzont rozbłysnął i zaraz pociemniał.Przetoczyły się grzmoty.Jakieś istoty pojawiły się, a potem zniknęły.Tervola przygotowali iście diabelskie przedstawienie.Niespodzianka Varthlokkura z pewnością spaliła na panewce.Ragnara spotkał koło barbakanu – ostatniej fortyfikacji broniącej Wielkiego Mostu.–Ojcze! Nic ci się nie stało?–Dam sobie radę.– Z wyglądu przypominał chyba pokrwawiony bandaż szpitalny.Większość krwi była jego.– Co się dzieje?–Osłaniamy ewakuację.–Co? Rzucić…–Za późno.Południowe Miasto jest stracone.Ty jesteś jednym z ostatnich, których uda się uratować.Przeprowadzili dwa tunele pod rzeką.Z dwóch stron zamknęli most.Otworzyliśmy go i zamknęliśmy jeden z tuneli.–Ażeby się sukinsyny potopiły.– Odwrócił się.Południowe Miasto płonęło.Walki wygasały.Banda obszarpanych Trolledyngjan mknęła w ich stronę, oblicza mieli ponure.Przeciwnicy wprawili ich w niejakie zdumienie.Żadni żołnierze nie mieli prawa być tak dobrzy.–Ratuj, co tylko możesz.Nie pozwól im zająć barbakanu.Ruszył w kierunku miasta.Żołnierze pomogli.Stracił mnóstwo krwi.Zatrzymał się na środku mostu.Na Srebrnej Wstążce aż gęsto było od okrętów wojennych, każdy po burty załadowany piechotą morską.–Co teraz?To była pierwsza rzecz, jaką Haaken wyjaśnił:–Zaatakowali flotę morską z Portsmouth, skroś Estuary.–Cholera.Bękart niczego nie przepuści.Ragnarson wyprowadził szybki kontratak przez tunele pod rzeką.Zindahjira i Visigodred szli w szpicy.Szturm Badalamena na barbakan ustał.–Twoi macherzy od demonów spuszczają baty ichnim – zauważył lord Hartteoben, ostatnio mianowany itaskiańskim szefem sztabu.– Ten Niezrodzony… Nie pozwala tervola dowodzić legionami [ Pobierz całość w formacie PDF ]