[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sprawdził jednak w rejestrze organizacji i powiedział, że założono go w Delaware.–Dlaczego właśnie tam?–Tam są najniższe opłaty rejestracyjne.–W jaki sposób mogę dowiedzieć się czegoś więcej o tej organizacji? – spytała Marissa.–Ale jakiego typu informacje panią interesują? Kto jest we władzach? Gdzie znajduje się siedziba? Tego rodzaju rzeczy?–Tak, właśnie – odparła.Frank sięgnął po telefon, mówiąc:–Zobaczmy, czego dowiemy się w Delaware.Poszło mu całkiem nieźle.Wprawdzie z początku jego rozmówca z Izby Stanowej Delaware zastrzegł się, że nie206udziela tego typu informacji przez telefon, lecz później Frankowi udało się przekonać jego zwierzchnika, by ominął nieco przepisy.Rozmowa trwała prawie piętnaście minut.Frank notował, a kiedy odłożył słuchawkę, wręczył Marissie listę członków zarządu.Spojrzała na nią: prezes – doktor medycyny Joshua Jackson, wiceprezes – doktor medycyny Rodd Becker, skarbnik – doktor medycyny Sinclair Tieman, sekretarz -doktor medycyny Jack Krause, dyrektorzy-doktor medycyny Gustave Swenson, doktor medycyny Duane Moody i doktor medycyny Trent Goodridge.Marissa wyjęła ze swej teczki listę wspólników Laboratoriów Profesjonalnych.To były te same nazwiska.Wychodząc z budynku Stowarzyszenia, Marissa miała mętlik w głowie.Jej umysł zaprzątało niesamowite pytanie, a mianowicie: do czego ultrakonserwatywna organizacja lekarzy wykorzystuje nowoczesne laboratorium, wyposażone w specjalistyczny sprzęt, używany wyłącznie do prac nad śmiercionośnymi wirusami? Wolała nie formułować odpowiedzi, która przychodziła jej na myśl.W głowie jej się kotłowało, kiedy szła wolno w kierunku hotelu.Potrącali ją inni przechodnie, lecz nie zwracała na to uwagi.Próbując obalić swą teorię, Marissa wypunktowała w myślach cechy poszczególnych epidemii.Wszystkie wybuchły w prywatnych klinikach propagujących system przedpłat na świadczenia zdrowotne, prawie wszyscy pacjenci, będący przypadkami wyjściowymi na swoim terenie, nosili obco brzmiące nazwiska i zostali napadnięci oraz pobici na około tydzień przed zachorowaniem.Jedyny wyjątek stanowiła epidemia w Phoenix, lecz co do niej, Marissa żywiła przekonanie, że została wywołana za pośrednictwem żywności.Kątem oka zauważyła sklep z obuwiem Charlesa Jourdana – jedną ze swych słabostek.Zatrzymała się raptownie przed oknem wystawowym.Idący za nią mężczyzna, zaskoczony, omal nie przewrócił Marissy, wpadając wprost na207nią.Posłał dziewczynie gniewne spojrzenie, lecz zignorowała to.W jej umyśle począł rysować się plan.Jeśli jej podejrzenia nie były bezpodstawne i poprzednie epidemie to nie dzieło przypadku, to prawdopodobnie pierwszy pacjent w Nowym Jorku był lekarzem pracującym w klinice działającej w systemie przedpłat i został pobity na kilka dni przed wystąpieniem symptomów choroby.Nie było wyjścia.Musiała jechać do Nowego Jorku.Ocknęła się z zamyślenia i rozejrzała dokoła, starając się ustalić, jak daleko ma do hotelu.Zobaczyła przed sobą znak z dużą literą "O" i przypomniała sobie, że pociąg linii okrężnej miał przystanek właśnie przy hotelu Palmer House.Ruszyła żwawym krokiem i nagle sparaliżował ją strach.Nic dziwnego, że napadnięto ją w domu.Nic dziwnego, że próbowano ją zabić w głównym laboratorium.Nic dziwnego, że Markham polecił ją przenieść do innego wydziału.Jeśli jej podejrzenia były słuszne, uczestniczyła w aferze na wielką skalę, a jej życiu zagrażało niebezpieczeństwo.Do tej chwili czuła się w Chicago bezpieczna.Teraz zaś wszędzie, gdzie spojrzała, widziała podejrzane typy.Jeden z nich udawał, że ogląda wystawy sklepowe.Marissa była pewna, że ją śledzi i zaraz za nią podąży.Przeszła na drugą stronę, oczekując, że ten człowiek zrobi to samo.Stał jednak nadal przed sklepem.Schroniła się w kafejce, gdzie próbowała opanować nerwy, pijąc herbatę.Zajęła stolik przy oknie i obserwowała ulicę.Podejrzany mężczyzna wyszedł ze sklepu, niosąc torbę z zakupami i zawołał taksówkę.Tego mamy zatem z głowy.Właśnie wtedy zauważyła biznesmena.Zwróciła na niego uwagę ze względu na specyficzny sposób niesienia aktówki: ramię było nienaturalnie sztywne, jak gdyby nie mógł zgiąć ręki w łokciu.Marissa znalazła się znowu w domu, usiłując uwolnić się z uścisku ramienia, zastygłego w nienaturalnej pozycji.A potem koszmar w laboratorium…Obserwowała, jak biznesmen wyjmuje i zapala papierosa, wszystko jedną ręką, podczas gdy druga sztywno dzierżyła aktówkę.Przypomniała sobie, jak Tad mówił, że napastnik trzymał w ręku teczkę.208Ukryła twarz w dłoniach, modląc się, by wszystko to okazało się jedynie przywidzeniem.Siedziała przez chwilę pocierając oczy, kiedy zaś ponownie uniosła głowę, mężczyzny już nie było.Marissa dopiła herbatę i zapytała kelnerkę, jak dostać się do Palmer House.Szła szybkim krokiem, nerwowo przekładając aktówkę z ręki do ręki.Za rogiem ostrożnie spojrzała za siebie.W jej kierunku zmierzał biznesmen!Przeszła na drugą stronę ulicy, zmieniając natychmiast kierunek.Kątem oka dostrzegła, że mężczyzna doszedł do połowy chodnika, po czym również przeszedł na drugą stronę ulicy.Czując wzbierającą panikę, Marissa rozejrzała się rozpaczliwie w poszukiwaniu taksówki, jednak było zupełnie pusto.Zawróciła i pobiegła w stronę przystanku kolejki śródmiejskiej.Pospiesznie wspięła się po schodach, dołączając do dużej grupy ludzi.Chciała być w tłumie.Na peronie poczuła się lepiej.Obok znajdowało się sporo osób, stała zaś dość daleko od wejścia.Serce nadal waliło jak młotem, lecz przynajmniej powróciła zdolność myślenia.Czy rzeczywiście był to ten sam mężczyzna? Czy była śledzona?Jakby w odpowiedzi na jej pytanie, biznesmen pojawił się w polu widzenia.Miał grube rysy, szorstką skórę i podkrążone oczy.Zęby były szeroko rozstawione.Przystanął i odkaszlnął w zaciśniętą pięść.Nim zdążyła wykonać jakikolwiek ruch, na stację wtoczył się pociąg i tłum ruszył wezbraną falą ku drzwiom, zabierając Marissę ze sobą.W tłoku straciła z oczu mężczyznę z aktówką.Usiłując trzymać się jak najbliżej drzwi, Marissa miała nadzieję, że w razie zagrożenia uda jej się wyskoczyć z wagonu, jak to wielokrotnie obserwowała na filmach szpiegowskich.Jednak tłum ludzi wepchnął ją do środka i, zanim zdążyła zrobić ruch w stronę drzwi, zamknęły się one z sykiem.Rozejrzała się dokoła w poszukiwaniu mężczyzny ze sztywnym łokciem, lecz nie dostrzegła go w pobliżu.Pociąg ruszył i szarpnięcie zmusiło ją do uchwycenia drążka.Wtedy go zobaczyła.Był tuż obok niej, zdrową ręką209trzymał się tego samego uchwytu, co ona [ Pobierz całość w formacie PDF ]