[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Uciekaj!Choć Darrick zrozumiał, że to co mówi mędrzec jest prawdą, wiedział, że nie może uciec.Po tym, jak stracił Mata w Porcie Tauruka, a siebie samego przez większość ostatniego roku, już nie mógł uciekać.- Nie - powiedział Darrick, wstając.- Już nie będę uciekał.- Mocniej chwycił miecz i poczuł przypływ nowej siły.Na chwilę opuściły go wszystkie wątpliwości.Kilkanaście lezanti przebiło się za ciała wojowników, z którymi walczyły.Prawie połowa drużyny Taramisa leżała na ziemi.Darrick miał pewność, że większość z nich już nie wstanie.Darrick czekał na szarżujące stwory z wysoko uniesionym mieczem.Zaatakowało go siedem, wchodząc sobie nawzajem w drogę.Wzdłuż ostrza miecza przepływała energia.Atakował przeciwników, kiedy znaleźli się w jego zasięgu, wbijał w nich miecz i przechodził przez otwór wypełniony wirującym popiołem - jedynym, co pozostawił po sobie magiczny ogień.W takich atakach zginęły trzy, ale skoczyły nań pozostałe cztery.Darrick zebrał się w sobie.Poruszając mieczem, jakby ćwiczył z nim całe życie, uderzał, odcinając głowę, dwie łapy i nogę, po czym przebił pozostałe dwa stwory, zmieniając je w kupkę popiołu.Przeszedł nad tymi, które okaleczył, przebijając ich serca mieczem i patrząc, jak zmieniaj ą się w małe stosy, które osmaliły ziemię.Wojownicy, podbudowani zwycięstwem Darricka nad lezanti, ujęli mocniej miecze i zebrali odwagę, atakując przeciwników ze zdwojoną siłą.Cena była wysoka, gdyż wojownicy ginęli na miejscu, ale lezanti umierały szybciej.Zaklęcia Taramisa i Elliga Barrowsa też zbierały żniwo wśród demonicznych stworów, paląc je, zamrażając, zniekształcając w groteskowo ohydny sposób.Darrick nadal walczył, napędzany żądzą krwi.Dobrze było czuć się tak pewnym siebie, tego co się robi i tego co trzeba zrobić.Rąbał i ciął, przebijając się przez lezanti, które coś zdawało się przyciągać do niego.Kącikiem oka zobaczył, że lezanti zbliża się z boku do Elliga Barrowsa.Wiedząc, że nie dotrze do starca na czas, by uchronić go przed atakiem, Darrick zmienił chwyt i rzucił mieczem jak oszczepem, nawet nie myśląc o tym, co robi, jakby robił to już wiele razy.Miecz wbił się w pierś lezanti.Ostrze powstrzymało istotę, po czym zadrżało, gdy znów zbierały się niesamowite energie.Z nagłym błyskiem lezanti zmieniło się w stertę popiołu.Miecz upadł ostrzem do przodu na ziemię i wbił się w nią.Wiedziony instynktem, Darrick wyciągnął rękę w stronę broni.Miecz znów zadrżał, po czym wyrwał się z ziemi i wrócił mu do ręki.- Jak wiedziałeś, że masz to zrobić? - spytał Taramis.Darrick, wstrząśnięty, tylko potrząsnął głową.- Nie wiedziałem.To się.stało.- Na Światłość - powiedział Ellig Barrows - to ty miałeś zabrać miecz Hauklina.Ale Darrick pamiętał głos Mata w głowie.Darrick miał pewność, że gdyby Mat jakimś sposobem się tam nie znalazł, nigdy nie byłby w stanie wziąć miecza.Odwrócił się i spojrzał w stronę pola bitwy, nie wierząc, że udało mu się przeżyć taką rzeź bez jednego draśnięcia.- Chodź - powiedział Taramis.Ruszył, by pomóc swoim ludziom.- Nie możemy tutaj zostać.Kabraxis jakimś sposobem nas odkrył.Musimy odjechać jak najszybciej.- A wtedy co? - spytał Darrick, chowając miecz do pochwy i chwytając torbę z lekami, którą rzucił mu mag.- A wtedy ruszymy do Bramwell - odpowiedział Taramis, przekrzykując jęki rannych wojowników.- Kabraxis już wie, że mamy Gniew Burzy, a ja nigdy nie lubiłem się kryć.Poza tym teraz, kiedy mamy miecz, to demon powinien się nas bać.Choć słowa mędrca miały być pocieszające, a moc zawarta w mieczu dawała dużo pewności siebie, Darrick wiedział, że misja i tak może się skończyć śmiercią ich wszystkich.Przypominali o tym wojownicy, którzy dziś upadli i już się nie podniosą.Otworzył torbę z lekami i próbował pomóc tym, którzy jeszcze żyli.Ale w głowie miał mętlik.Jeśli to ja miałem wziąć miecz Hauklina, to dlaczego nie bytem w stanie zabrać go od razu? I skąd wziął się głos Mata? Czuł, że te pytania są ważne, ale nie miał pojęcia, jaka jest na nie odpowiedź.Zabrał się ponuro do roboty, próbując nie myśleć zbyt daleko w przód.DWADZIEŚCIA JEDENDarrick siedział wysoko na wzgórzu na północ od Bramwell i kościoła Proroka Światłości, przyglądaj ąc się ogromnej budowli przez lunetę, którą udało mu się zachować nawet przez najgorsze chwile ostatniego roku.Odległa o ćwierć mili świątynia była jasno oświetlona latarniami i pochodniami, podczas gdy tłumy wiernych ciągle do niej wchodziły.Dalej, w porcie, stało kilka również oświetlonych statków.Razem z wiernymi, którzy chcieli spróbować szczęścia i może przejść Drogą Marzeń, przybyli też przemytnicy, wietrzący zysk w zaopatrywaniu ludności w różne towary.Przez wszystkie wachty na statkach znajdowali się strażnicy, a i tak napaści piratów nie były niczym niezwykłym.Złodzieje okradali sakiewki wiernych i napadali ich w bocznych uliczkach.Bramwell szybko stawało się jednym z najniebezpieczniejszych portowych miast w całej Zachodniej Marchii.Darrick opuścił lunetę i potarł bolące oczy.Dotarcie do Bramwell z północy zajęło im prawie trzy tygodnie.Wydawało się, że zima następuje im na pięty, mrożąc lodowatymi wiatrami.W domu Elliga Barrowsa zginęło siedmiu ludzi, a dwóch kolejnych zostało okaleczonych podczas ataku lezanti i nie mogło jechać dalej.Z drużyny łowców demonów pozostało siedemnastuSiedemnastu, zastanawiał się Darrick, podczas gdy zimny wiatr przecinał las za jego plecami, przeciwko setkom, a może tysiącom, które Kabraxis ma w świątyni.Stosunek sił był przeważający, a szansa powodzenia minimalna.Nawet armia me mi al aby szans.A jednak Darrick nie mógł zawrócić.Nie pozostał w nim strach ani wyczekiwanie.Przez ostatnie trzy tygodnie w jego głowie dźwięczał głos ojca - w godzinach czuwania i snu - mówiący mu, jaki jest bezwartościowy.Wszystkie sny były koszmarami, zapętlonymi fragmentami wydarzeń ze stodoły za sklepem rzeźnika.Najgorsze były wspomnienia Mata Hu-Ringa przynoszącego mu jedzenie i leki, będącego tam, żeby pokazać Darrickowi, że nie jest sam - a jednak przez cały czas czuł się jak w pułapce.Aż udało mu się uciec.Krzak za Darrickiem poruszył się.Mężczyzna przesunął się lekko, dłoń opadła na rękojeść leżącego na udach długiego miecza.Ostrze było nagie i gotowe do użycia, on zaś wtopił się w cienie nadchodzącej nocy.Na zachodzie wisiał słaby blask zachodzącego słońca, w odcieniach ochry i bursztynu, jak winogrona rozgniecione w słabym, jasnym piwie.Ostatnie promienie dnia rzucały srebrzysty blask na przystań, przez co statki i łódki wyglądały jak dwuwymiarowe wycinanki na wodzie.Światło ledwo rozjaśniało miasto i wydawało się wcale nie dotykać kościoła Proroka Światłości.Darrick wypuścił oddech powoli, by nie być słyszanym, opróżniając płuca, by móc wciągnąć pełny oddech, gdyby musiał zacząć walczyć.Dwa dni wcześniej łowcy demonów rozbili obóz w lesie wysoko w górach i przez ten czas nikt im nie przeszkadzał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]