[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zrobiłem, co mogłem – wszyscy zrobiliśmy, co było w naszej mocy.Byłem przekonany, że daliśmy z siebie wszystko.W dodatku to Doładowara kazał mi wyjąć zgłębnik i dał mu jakieś środki.To nie była moja wina, chociaż on może tak myślał.Bez wątpienia zrzuci wszystko na te drogie badania.To był jeden z problemów tego układu z prywatnymi pacjentami.Mogłem zbadać i obejrzeć pacjenta, ale nie miałem możliwości podejmowania decyzji, a lekarza prowadzącego, który miał ostateczną władzę, nie było na miejscu.To stawiało mnie w niejasnej sytuacji, żeby nie powiedzieć na ostatniej pozycji.Było to zbyt skomplikowane jak na czwartą rano.Wciąż jednak ciekawił mnie ostatni zastrzyk Doładowary.Pielęgniarka powiedziała, że był to środek uspokajający.Gdybym poszedł sprawdzić kartę, znów musiałbym się spotkać z tym skurwysynem, a on na pewno sypnąłby wtedy uwagami na temat kosztownych badań krwi.Idąc korytarzem, zdecydowałem jednak, że gra jest warta świeczki.Doładowary już nie było.Ulżyło mi; to też świadczyło o jego zainteresowaniu programem szkolenia.W karcie był zapisany seconal.Nie rozwiewało to moich wątpliwości.Czytając raport, zauważyłem, że mężczyzna nie miał żadnych zapisów o chorobach serca.Żołądek i nerki też bez zastrzeżeń.Później przeczytałem o przepuklinie, dużej jak piłka do koszykówki – to też nie wyjaśniało przebiegu choroby.Coś musiało się przyczynić do zakłócenia pracy układu oddechowego i doprowadzić ostatecznie do zaburzeń sercowych.Rozstrzeń żołądka, którą usunąłem, pogorszyła ten stan, ale go nie wywołała.Narkoza? Zajrzałem do opisu.Znalazłem tam informacje o pentothalu i podtlenku azotu – żadnych komplikacji.Daremnie usiłowałem złożyć wszystko do kupy, ale nie mogłem sobie poradzić z tym zamętem.Byłem zbyt wypompowany.Lepiej popędzić do łóżka, pomyślałem cynicznie, żeby być u siebie, gdy rano telefonistka z centrali zadzwoni, aby mnie obudzić.Bardzo zabawne.Była to paskudna, iście paskudna wtorkowa noc.Z reguły coś się w te noce działo.Podobnie jak w poniedziałki, chociaż zarówno poniedziałki, jak i wtorki były wypełnione operacjami, co oznaczało opatrunki, ból, dreny; udawało się jednak złapać trochę snu.Nie tym razem: zdążyłem dotknąć głową poduszki, gdy znów zadzwonił telefon.Sala operacyjna: amputacja, potrzebny byłem do pomocy.Amputacja, zwłaszcza nogi, wytrącała mnie z równowagi.Wycięcie wyrostka robaczkowego lub pęcherzyka żółciowego albo inne operacje narządów wewnętrznych nie naruszały zewnętrznej otoki człowieka.Zabranie ręki czy nogi ze stołu operacyjnego po oddzieleniu od pacjenta było aktem nieodwracalnym.Niezależnie od tego, jak byłem zmordowany, nie byłem w stanie traktować odjęcia kończyny jako zwykłego zabiegu.Trzeba to było jednak zrobić.Wstałem, zupełnie bez motywacji, i powlokłem się na salę operacyjną.Szorowanie rąk, ubiór operacyjny, czepek i maska.Po założeniu maski ściągnąłem ją z twarzy pomimo zawiązanych sznurków i przyjrzałem się sobie w lustrze.Nie mogłem rozpoznać zmarnowanego faceta, który mi się przyglądał.Na szczęście, gdy wszedłem na właściwą salę operacyjną, okazało się, że nie będzie to amputacja, ale próba uratowania nogi po zmiażdżeniu kolana przez ciężarówkę.Nerwy i żyły, nietknięte, spinały przestrzeń po kolanie.Tętnice, kości – nie było po nich śladu.Ku memu zdziwieniu zobaczyłem dwóch prywatnych chirurgów, speców od naczyń krwionośnych.Spytałem, czy będę potrzebny, i usłyszałem w odpowiedzi:"Może".Nie miałem wyboru, musiałem założyć rękawice i sterylny ubiór.Moim zadaniem było stanąć przy końcu stołu naprzeciw anestezjologa i przytrzymywać stopę dłońmi.Obaj chirurdzy też musieli być z tej strony, żeby zająć się kolanem.Jak zwykle odwróceni byli do mnie plecami, szczególnie ten z lewej, który pochylał się nad stołem.Nie mogłem niczego zobaczyć.Wiszący z prawej strony zegar wskazywał prawie piątą, gdy operacja zaczynała się na dobre.Z ich rozmowy dowiedziałem się, że robią przeszczep głównej tętnicy biegnącej za kolanem do stopy.Powoli przeszła godzina, wskazówka minutowa wlokła się naokoło tarczy.Umieścili przeszczep, zaznaczyło się tętno w stopie, ale w ciągu kilku minut nie było już po nim śladu [ Pobierz całość w formacie PDF ]