[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiele z nich miało słowiańskie rysy podobne do jego rysów.Przypominały mu sąsiadki z dzieciństwa.Śledził je polowa lornetka.Grupka przerzedzała się, w miarę jak jedna po drugiej zostawały przy domach, w których pracowały.Mijały teraz dom Muziego i gruba kobieta z samego środka grupy skręciła w kierunku wejścia; pod pachą trzymała parasolkę i po jednej torbie na zakupy w każdej ręce.Kabakov skierował na nią szkła.Uderzyło go w niej coś szczególnego – buty.Były to wielkie półbuty z koźlej skóry, a na jednej z baniastych łydek widniało świeże cięcie po goleniu.–Dimples Jerry – powiedział do radiotelefonu.– Myślę, że ta gruba kobieta toMuzi.Wchodzę.Osłaniaj ulicę.Kabakov odłożył karabin na bok i wziął z kąta komórki młot kowalski.–Osłaniaj ulicę – powtórzył do mężczyzny za sobą.A potem ciężko zbiegłtupiąc po schodach, nie zważając, że dzienny obserwator może go usłyszeć.Wyjrzałna zewnątrz i szybko przeskoczył na drugą stronę ulicy, trzymając młot obydwiemarękami.Brama nie była zamknięta, Kabakov stanął pod drzwiami mieszkania Muziego nasłuchując, po czym zamachnął się z całej siły młotem i walnął w sam środek zamka.Drzwi otwarły się z trzaskiem, szczapy drewna oderwały się wraz z zamkiem, ale zanim upadły na ziemię, Kabakov znalazł się w środku, z wielkim pistoletem wymierzonym w grubego mężczyznę w sukni.Muzi stał w drzwiach swojej sypialni z rękoma pełnymi papierów.Drżały mu szczęki, a spojrzenie jego oczu wpatrzonych w Kabakova miało zmęczony i otępiały wyraz.–Przysięgam, że nie…Odwróć się, ręce oprzyj na ścianie.– Kabakov starannie go przeszukał i wyjął mały automatyczny pistolet z torebki.Potem zamknął pokiereszowane drzwi i podparł je krzesłem.Muzi błyskawicznie odzyskał równowagę.Czy pozwoli pan, że zdejmę tę perukę? Swędzi mnie głowa.Nie.Siadaj.– Kabakov zwrócił się do radiotelefonu.Dimples Jerry.Niech Moshevsky podjedzie ciężarówką.Wyjął z kieszeni paszporty.–Muzi, chcesz żyć?–Niewątpliwie jest to retoryczne pytanie.Mogę zapytać, kim pan jest? Nie pokazał pan nakazu ani mnie pan nie zabił.A tylko te dwa symbole władzy rozpoznałbym od razu.Kabakov podał mu swoją legitymację.Wyraz twarzy grubego mężczyzny nie zmienił się, ale jego umysł natychmiast zaczął gorączkowo spekulować, dostrzegając szansę przeżycia.Skrzyżował ręce na fartuchu i czekał.–Zapłacili ci już, prawda?Muzi zawahał się.Pistolet Kabakova skoczył do przodu, tłumik syknął i pocisk z trzaskiem przeszył oparcie krzesła, tuż obok karku Muziego.–Muzi, jeżeli mi nie pomożesz, jesteś nieboszczykiem.Oni ci nie pozwolą żyć.Jeśli tu zostaniesz, pójdziesz do więzienia.Powinieneś doskonale wiedzieć, że ja jestem twoją ostatnią deską ratunku.Przedstawię ci moją propozycję – ale tylko raz.Opowiedz mi wszystko, a ja wsadzę cię do samolotu na lotnisku Kennedy’ego.Tylko ja i moi ludzie możemy wsadzić cię do samolotu żywego.–Znam pana, majorze Kabakov.Wiem, czym się pan zajmuje i wydaje mi się raczej mało prawdopodobne, żeby darował mi pan życie.–Czy dotrzymujesz słowa w interesach?–Często.–Ja też.Masz już ich pieniądze albo przynajmniej ich część, tak sądzę.Powiedz mi wszystko i jedź je wydawać.–W Islandii?–To już twoja sprawa.–Dobrze, powiem panu, ale chcę odlecieć jeszcze dzisiaj wieczorem.–Zgoda, jeżeli informacje okażą się prawdziwe.–Nie wiem, gdzie jest plastik i to jest prawda.Zwracano się do mnie dwukrotnie – raz tutaj, raz przez Bejrut.Muzi wytarł twarz fartuchem, poczuł ulgę w całym ciele jak po kieliszku brandy.–Czy mogę wziąć sobie butelkę Perriera, ten temat wywołuje pragnienie.–Dom jest otoczony, Muzi.–Proszę mi wierzyć, majorze, nie zamierzam uciekać.Kuchnię od salonu dzielił jedynie podłużny barek i Kabakov mógł cały czasmieć go na oku.Skinął głową.Najpierw przyszedł jakiś Amerykanin – powiedział Muzi stając obok lodówki.–Amerykanin?Muzi otworzył lodówkę i dostrzegł urządzenie na ułamek sekundy przedwybuchem, który rozszarpał go na kawałki i rzucił na ścianę kuchni.Cały pokój zadrżał, Kabakova poderwało w powietrze, krew buchnęła mu nosem, upadł, a meble wokół niego trzeszczały i podskakiwały.Potem otoczyła go ciemność, dzwoniąca cisza i trzask płomieni.Alarm ogniowy przyjęto o godzinie 8.05.Dyżurny oficer straży pożarnej zapisał to tak: „Dom z cegły, cztery kondygnacje, rozmiary 75 na 125, cały zajęty, maszyna 224, drabina 118, wyjazd na skutek alarmu”.Policyjne dalekopisy na posterunkach wystukiwały taką wiadomość:–telex nr 12, godz.8.20, 76 okręg melduje podejrzaną eksplozję i pożar naVincent Street 382.Stwierdzono dwóch zabitych po przybyciu na miejsce,przewieziono ich do Kings County Hospital.Opr.24
[ Pobierz całość w formacie PDF ]