[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W zamian za trud, za niewygodę, znowu są razem.Leszek powoli wspina się po schodach.Co za pechowy dzień… W warsztacie musiał zostać godzinę dłużej, w szkole dostał dwóję z polskiego, bo nie przeczytał do końca Ludzi bezdomnych, obiadu nie zdążył zjeść, a na przerwie bułek w bufecie zabrakło.Na domiar złego przewrócił się przed domem na wyślizganym chodniku i potłukł kolana.No, nareszcie w domu!Pchnął' drzwi.Widzi Anię schyloną nad łóżeczkiem.–Hej! – woła głośno.Położyła palec na ustach.Oczy ma pełne łez.–Czterdzieści stopni gorączki – mówi cicho.–To dlaczego nie zadzwoniłaś do mnie do szkoły?–Nie miałam go z kim zostawić, bo sąsiedzi gdzieś wyszli.Ze żłobka wrócił zdrowy, dopiero przed godziną zaczął grymasić.Dałam mu piramidon, może gorączka trochę spadła… – Wyciągnęła termometr.–Ile?–Czterdzieści.Postawił kołnierz kurtki.–Idę zadzwonić po pogotowie!–Może trochę poczekać? Może to tylko niestrawność? U dzieci tak bywa.–Lepiej nie ryzykować.Pobiegł do budki telefonicznej na rogu ulicy, wrzucił monetę, sięga po słuchawkę – urwana.Tylko sznur zwisa żałośnie.–Bydło! – klnie pod nosem.– Gdyby tak dopaść tego, co to zrobił, i skuć mu mordę!…Popędził na przystanek, czeka – wiatr tylko hula, śnieg sypie, na ulicy żywego ducha.Po długim czasie nadjechał tramwaj.Wskoczył, przesiadł się na następnym przystanku, wreszcie dotarł do pogotowia.–Ropna angina – orzekł lekarz po zajrzeniu Przemkowi do gardła.Przysiadł na jednym krzesełku, wyciągnął recepty.–Antybiotyki? – spytała Ania.–Tak, doustnie.–Jeśli można, to poproszę w zastrzykach.Ostatnim razem…–W takim razie penicylina.Tu skierowanie na zastrzyki – podał Leszkowi kartkę.– Im szybciej, tym lepiej.–Czy znowu musi być próba?–Koniecznie.Leszek wziął receptę i skierowanie, wybiegł z domu.–Znowu zwolnienie? – W głosie pani profesor wyczuwa niechęć.– Doprawdy nie wiem, co pani radzić.Czy nie można by jakoś inaczej ułożyć spraw domowych? Rozumie pani chyba, że te ciągłe zwolnienia dezorganizują nam pracę w uczelni.No a poza tym nie wyobrażam sobie w takich warunkach pani pracy naukowej, która wymaga koncentracji, znajomości literatury fachowej, zwłaszcza rzeczy najnowszych.Nie wiem, czy to w ogóle ma sens.Ania nie odpowiada, z trudem powstrzymuje dławiące w gardle łzy.–Może by pani znalazła taką pracę, w której częsta absencja nie będzie aż taka uciążliwa, jak u nas.A potem, jak dziecko podrośnie… Bo teraz to ja naprawdę nie widzę możliwości.–To już czwarta angina w tym roku – mówi Ania.–No właśnie… Proszę to dobrze rozważyć i podjąć decyzję.Ja rozumiem, że teraz musi pani zająć się dzieckiem, ale nie jest to sporadyczny przypadek, to sprawa permanentna – mówi nieco łagodniej¬szym tonem.– Dlatego zawsze byłam zdanie, że aktywne życie rodzinne, inaczej mówiąc, małe dziecko i praca naukowa – to dwie prawie całkowicie wykluczające się ewentualności.Zwłaszcza gdy nie ma się nikogo, kto mógłby się zająć dzieckiem.Pracy naukowej trzeba poświęcić się bez reszty, jeśli chce się mieć jakieś wyniki.–Tak, rozumiem.–Wydaje mi się, że należało wziąć to pod uwagę decydując się na dziecko na samym początku naukowej kariery.Coś wybrać, coś odłożyć na później.Wiem, że to brzmi dosyć bezwzględnie, ale taka jest rzeczywistość.A pani warunki, o ile wiem, są trudne.–Tak… – odpowiada Ania i skinąwszy na pożegnanie szybko wychodzi.„Monter Górecki zgłosi się zaraz do dyrektora technicznego.Powtarzam: monter Górecki zgłosi się…"Wychodzi z kanału, wyciera ręce o kombinezon, przygładza włosy.Dyrektor jest w gabinecie sam.–Siadajcie.Przeglądałem wasze papiery.Cieszycie się dobrą opinią, więc mamy dla was propozycję: przeniesienie do działu kontroli.Zmieszał się.–Nie wiem, panie dyrektorze, czy dam radę.–Etat jest od zaraz, bo Pawłowski przechodzi na emeryturę.Musicie więc szybko się zdecydować.No…?–Zgadzam się, panie dyrektorze – odpowiada spocony z wrażenia.Przemek zaczyna stawiać pierwsze kroki, a w ich mieszkaniu nie maskrawka wolnej podłogi.Ładuje się więc Ani na głowę, ciągnie za włosy, wyrywa z ręki długopis, drze jej notatki i książki.–Nie, on mi nie da nawet słowa napisać.–Powiedz mu, żeby położył się spać – śmieje się Leszek piorąc coś w misce na taborecie.Ania bierze Przemka na ręce, stawia przed Leszkiem.–Zająłeś całą podłogę, daj, ja dokończę.–Pozwól mi w niedzielę trochę odpocząć.Kontakt z wodą znakomicie mi robi.Ania uśmiecha się smutno, podnosi Przemka, który potknął się o wiadro i upadł.–Trzeba koniecznie załatwić coś z mieszkaniem, dłużej tak żyć niepodobna.–Grunt, że Przemek nie chorował już od miesiąca, a ja dostałem awans i podwyżkę, chcą wysunąć moją kandydaturę do rady zakładowej.–Zwariowałeś! Mało masz jeszcze? Praca, nauka, dom.W dodatku… co to za dom.–Przecież nie można żyć wyłącznie dla siebie, nie? Wszyscy w zakładzie okazują mi życzliwość, to ja także muszę coś robić.A ty? Też dla pieniędzy tylko pracujesz? Dla tych niecałych dwu tysięcy?–Skończ najpierw szkołę.–Skończę, nie ma obawy.A w pracy mają do mnie zaufanie, to też się liczy.Tak.Ania ma rację: co to za dom? Przemek chce chodzić, a nie ma gdzie nogi postawić.Trzeba coś zrobić.Przecież są jakieś szanse.Zawsze coś musi być gdzieś w zanadrzu u Pana Boga.Na wszelki wypadek.A Pan Bóg ma przecież swoich ludzi na dole.Może nawet w mieszkaniowej spółdzielni.Tylko załomotać do drzwi.Za każdymi drzwiami cień jakiejś nadziei.Byle wleźć przez nie.Nie stać z boku bezczynnie.Pan Bóg nie lubi sam załatwiać wszystkiego.Przed drzwiami prezesa spółdzielni mieszkaniowej długa kolejka.Twarze stroskane, smutne.Nerwowe szepty, porozumiewawcze spojrzenia.Może tragiczna sytuacja kogoś poruszy, może rozmowa twarzą w twarz okaże się bardziej skuteczna niż wszystkie pisma, załączniki, odwołania.Ania i Leszek weszli do ciasnego, zatłoczonego korytarza.Spojrzeli z przerażeniem na długi rząd ludzi, zakręcający aż na schody.–Państwo wszyscy do prezesa? – spytała Ania.–A pani myśli, że do kogo? Po skierowanie na wczasy? Ustawili się na końcu.Leszek szepnął jej do ucha:–Idź ty, z panią magister będą inaczej rozmawiać.A ja przez ten czas obskoczę te kilka adresów.Pojechał tramwajem.Stanąwszy pod drzwiami, sprawdził nazwisko i numer w notesie.–Ja w sprawie mieszkania…–Pan wejdzie.Leszek nie rusza się z miejsca:–Chciałbym od razu uprzedzić, że chodzi o pokój dla małżeństwa z dzieckiem.Po co mam wchodzić na próżno.–Bardzo mi przykro, ale małżeństwo nie wchodzi w, rachubę.Nawet nie przyjrzała mu się dobrze.Szkoda.Może gdyby z niąpogadał… Niepotrzebnie uprzedzał, obrączki nie ma – zaraz po ślubie oddali je Wiesi.–W sprawie mieszkania…No właśnie.Teraz chyba trafił właściwie.Dobrym okiem na niego spogląda.Z góry na dół i znowu pod górę.I słusznie.Trzeba wiedzieć, kogo do domu się wpuszcza.Wprowadza go do przedpokoju, zaprasza dalej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]