[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie ma nic bardziej denerwującego, prawda?No to wam powiem, to, co tak bardzo chcę znaleźć, to karton, zwyczajny karton wielkości pudełka po butach, wypełniony starymi fotografiami.Widzicie, nic oryginalnego.Podobno teraz, czytałam o tym, całe życie fotografii może się zmieścić w gwizdku USB wielkości zapalniczki.Ale ja na razie szukam mojego pudełka po butach.Wy, jak przekroczycie osiemdziesiątkę, będziecie szukać w swoich rupieciach malutkiej zapalniczki.Powodzenia.To ma być postęp.Otwieram bez wielkiej nadziei szuflady komody, wsuwam rękę pod normandzką szafę, za półki z książkami.Oczywiście nic.Muszę zrezygnować, to, czego szukam, nie znajduje się w zasięgu ręki.Moje pudło pewnie jest gdzieś w garażu, pod warstwą nagromadzonych przez lata osadów.Jeszcze się waham.Czy gra jest warta świeczki? Czy mam sobie zadać trud przetrząsania całej tej graciarni, żeby w rezultacie wygrzebać jedną jedyną fotografię?Fotografię, której nigdy nie wyrzuciłam, tego jestem pewna.To jedyna, co upamiętnia twarz, którą tak bardzo chciałabym jeszcze zobaczyć, ostatni raz.Albert Rosalba.Nie podjąwszy decyzji, patrzę na swój salon, w którym nic się nie wala.Są tylko te dwa kalosze, suszą się przy rurze od kominka.Suszą się… Powinnam powiedzieć, że po prostu je tam ustawiłam.Oczywiście na dole w kominku się nie pali.To jeszcze nie Boże Narodzenie.– 32 –Sylvio Bénavides wymówił, co prawda, ostatnie słowa z maksimum emfazy, ale jego szef chyba ciągle nie bierze go poważnie.Nalewa sobie drugą filiżankę kawy z pewnym roztargnieniem, jakby wciąż liczył w myśli kalosze.Jego zastępca podnosi filiżankę z herbatą do ust i się wykrzywia.Nieposłodzona.Sérénac się odwraca.– Słucham cię, Sylvio.Zadziwiaj mnie…– Zna mnie pan, szefie – zaczyna Bénavides.– Przetrząsnąłem wszystko, co mogłodotyczyć jednocześnie Giverny i jakiejś historii z dzieckiem.W końcu wygrzebałem to z archiwów żandarmerii…Porusza się w miękkim fotelu, stawia filiżankę z herbatą na podłodze i szuka koło nóg w pliku papierów.Podsuwa przełożonemu raport żandarmerii z Pacy-sur-Eure: pożółkły papier, a na nim jakieś dziesięć linijek.Sérénac przełyka.Poobijana filiżanka trzęsie się w jego palcach.– Streszczę panu pokrótce, szefie.Myślę, że nie za bardzo się panu spodoba.Cośz kroniki wypadków.W strumyku Epte w Giverny znaleziono dziecko, które się utopiło.Dokładnie w tym samym miejscu, w którym został zamordowany Jérôme Morval.Śmierć ściśle według tego samego protokołu, tego samego rytuału, jak pan powiedział, z wyjątkiem ciosu nożem: dzieciak miał czaszkę zmiażdżoną kamieniem, potem całą głowę zanurzoną w strumieniu.Laurenç Sérénac odczuwa gwałtowny odpływ adrenaliny.Filiżanka stukao laminat.– O, Boże… W jakim wieku było dziecko?– Prawie jedenaście lat, bez kilku miesięcy.Po czole inspektora spływa zimny pot.– Cholera…Bénavides przytrzymuje się poręczy, jakby się topił w fioletowym fotelu.– Jest tylko jeden kłopot, inspektorze… Ten wypadek zdarzył się cholernie dawno temu…Na chwilę milknie, obawiając się reakcji Sérénaca.Po czym:– Dla ścisłości: w tysiąc dziewięćset trzydziestym siódmym roku…Sérénac pada na pomarańczową kanapę.Jego wzrok zatrzymuje się na pożółkłymraporcie.– W tysiąc dziewięćset trzydziestym siódmym? O, Boże, co to znowu za historia?Jedenastoletni dzieciak umiera dokładnie w tym samym miejscu co Morval,dosłownie w ten sam sposób… ale w tysiąc dziewięćset trzydziestym siódmym roku!Co to za obłęd?– Nie mam pojęcia, szefie… Zobaczy pan, wszystko jest w raporcie żandarmerii w Pacy.Jak się nad tym zastanowić, to zapewne nie ma nic wspólnego… Wtedy żandarmi opowiedzieli o wypadku.Dzieciak pośliznął się na kamieniu, rozbił sobie czaszkę, potem utonął.Głupi wypadek.Koniec, kropka.– Jak się nazywał ten dzieciak?– Albert Rosalba.Jego rodzina opuściła Giverny wkrótce po tym dramacie.Odtądżadnych wiadomości od nich…Laurenç Sérénac wyciąga rękę po kawę stojącą na stole.Krzywi się, pijąc ten napój.– Cholera, Sylvio, bądź co bądź poruszająca ta twoja historia.Ja raczej nie lubię tego rodzaju zbiegu okoliczności.Jakby zagadka nie była już i tak wystarczająco zawiła, jakby jeszcze tego nam brakowało…Sylvio zbiera papiery porozrzucane pod nogami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]