[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyglądała jak balon ze spuszczonym powietrzem.Tylko tak potrafił ją określić.Od tyłu głowy aż do kostek nóg zrobiono nacięcie i zdarto skórę jak futro ze zwierzęcia.Na piersi było długie pionowe rozcięcie, które z grubsza sfastrygowano.Oczu brakowało, ale skóra była cała, włącznie z zeschniętymi dłońmi i stopami.–Wie pan, kto to może być? – spytał cicho Gerhart.Nichols przyjrzał się, lecz groteskowe, zniekształcone rysy twarzy uniemożliwiały rozpoznanie.Tylko włosy wydawały się jakby znajome.Nagle doznał olśnienia.–Guy Rivas – wymamrotał.Gerhart nic na to nie rzekł.Wziął Nicholsa pod ramię i wyprowadził do sąsiedniego pokoju, w którym stały wygodne fotele i ekspres do kawy.Napełnił filiżankę i podał Nicholsowi.–Proszę to wypić.Za chwilę wrócę.Nichols siedział jak w koszmarze, wstrząśnięty tym, co zobaczył w sąsiednim pomieszczeniu.Nie mógł się pogodzić ze straszliwą śmiercią Rivasa.Wrócił Gerhart z aktówką.Położył ją na niskim stoliku.–Oto, co przyniesiono do biura odbioru poczty.Była w tym mocno zwinięta skóra zdarta z ciała.Myślałem początkowo, że to sprawka jakiegoś wariata.Potem dokładnie zbadałem aktówkę i znalazłem miniaturowy magnetofon ukryty pod wewnętrzną wykładziną.–Przesłuchał pan taśmę?–Dużo mi to dało! Brzmi jak rozmowa prowadzona jakimś szyfrem.–Jak pan doszedł, że Rivas mógł mieć jakieś powiązania ze mną?–Pod skórą była legitymacja pracownika rządowego na jego nazwisko.Ktokolwiek go zamordował, chciał mieć pewność, że się dowiemy, czyje to szczątki.Poszedłem do biura Rivasa i przesłuchałem jego sekretarkę.Wydobyłem z niej, że przed odjazdem na lotnisko i udaniem się w nieznanym kierunku rozmawiał dwie godziny z panem i prezydentem.Uznałem za rzecz niezwykłą, że jego własna sekretarka nie wiedziała, dokąd się udał,wywnioskowałem więc, iż został wysłany w jakiejś tajnej misji.Dlatego postanowiłem najpierw skontaktować się z panem.Nichols spojrzał na niego uważnie.–Mówi pan, że na taśmie jest zarejestrowana rozmowa? Gerhart skinął głową z powagą.–Rozmowa i krzyki Rivasa, kiedy go mordowano.Nichols zamknął oczy starając się odepchnąć widok, który mu podsunęła wyobraźnia.–Trzeba będzie powiadomić jego najbliższych – ciągnął Gerhart.– Czy miał żonę?–I czworo dzieci.–Znał go pan dobrze?–Guy Rivas był miłym facetem.Jednym z nielicznych uczciwych ludzi, jakichpoznałem w Waszyngtonie.Opracowaliśmy razem kilka misji dyplomatycznych.Po raz pierwszy kamienna twarz Gerharta nieco złagodniała.–Bardzo mi przykro.Nichols nie słyszał.Jego oczy z wolna stały się zimne i pełne goryczy.Wyraz udręki znikł.Nichols przestał czuć smak wymiotów w ustach i wyzbył się mdłości wywołanych okropnym widokiem.Bestialstwo, z jakim potraktowano bliskiego mu człowieka, wywołało przypływ nie znanego mu dotychczas gniewu.Profesor, którego władza sięgała ścian sali wykładowej, przestał istnieć.W jego miejsce pojawił się człowiek stojący tuż obok prezydenta, jeden z waszyngtońskich potentatów, zdolnych do wpływania na bieg wydarzeń niemal na całej kuli ziemskiej.Uczyni wszystko, co w jego mocy, aby za przyzwoleniem prezydenta – lub nawet bez przyzwolenia – pomścić zabójstwo Rivasa.Topiltzin musi umrzeć.15.Mały odrzutowiec Beechcraft dotknął z lekkim piskiem opon ziemi i pokołował po zrobionym z tłucznia pasie prywatnego lotniska położonego dwadzieścia kilometrów na południe od Aleksandrii w Egipcie.W niespełna minutę od chwili, kiedy się zatrzymał koło zielonego volvo z napisem TAXI na drzwiach, skowyt silników ustał i drzwi kabiny pasażerskiej uniosły się do góry.Szczupły mężczyzna, który wysiadł z samolotu, był wzrostu trochę mniej niż 180 cm.Miał na sobie biały garnitur i takiż krawat na granatowej koszuli.Przystanął na chwilę, by wytrzeć chustką nieco podwyższone czoło, potem pedantycznie przygładził wskazującym palcem duży czarny wąs.Oczy miał ukryte za ciemnymi okularami, a dłonie obleczone w białe skórzane rękawiczki.Sulejman Aziz Ammar w niczym nie przypominał pilota, który wsiadł na pokład samolotu rejs nr 106 w Londynie.Podszedł do volvo i przywitał się z niskim muskularnym kierowcą, który wysunął się zza kierownicy.–Dzień dobry, Ibn.Zastałeś jakieś kłopoty po powrocie?–Twoje sprawy są w porządku – odparł Ibn otwierając tylne drzwi i wcale nie usiłując ukryć strzelby z obciętą lufą, którą miał w kaburze pod pachą.–Wieź mnie do Yazida.Ibn kiwnął głową, a Ammar rozsiadł się wygodnie na tylnym siedzeniu.Z zewnątrz taksówka wyglądała niepozornie, jednak jej przyciemnione szyby i blachy nadwozia były kuloodporne.Ammar siedział na niskim skórzanym fotelu i miał przed sobą gablotkę z kompaktowym wyposażeniem elektronicznym obejmującym dwa telefony, komputer radiowy oraz monitor telewizyjny.Był tam również barek i półka z dwoma karabinami autom atycznym i.Kiedy samochód okrążył zatłoczone centrum Aleksandrii i skręcił na nadmorską drogę al-Jaysh, Ammar zajął się opracowywaniem swoich dalekosiężnych operacji inwestycyjnych.Sukces finansowy zawdzięczał raczej bezwzględności w działaniu niż przenikliwości.Jeśli na drodze do zyskownego interesu stawał mu jakiś dyrektor korporacji albo urzędnik rządowy, po prostu go likwidował [ Pobierz całość w formacie PDF ]