[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na pewno nie uderzą teraz, kiedy jesteśmy w pełnej gotowości.Walka jest tym bardziej krwawa, im więcej wojowników zapełnia pole bitwy.Kiedy niewielu walczy, a wielu ginie, summa summarum wszyscy przegrywają.Dlatego właśnie koczownicy wolą zasadzki albo niespodziewane ataki.Cassini zmarszczył brwi.–Jeśli to wszystko prawda, kapitanie… nie wydaje się prawdopodobne, by po odparciu ich ataku przestali nas prześladować i zajęli się wylizywaniem swoich ran.–Dokładnie – powiedział Janosz.– Dlatego tuż przed zmrokiem zaczniemy udawać, że brakuje nam wody i tracimy siły.Pić będziemy dopiero po zapadnięciu zmroku i wtedy zmobilizujemy całą swoją siłę.W razie konieczności, jeśli spróbują nas przetrzymać, zabijemy osły i wypijemy ich krew.Przyszedł mi wówczas do głowy pewien pomysł, wraz z pewnością, że jest właściwy.–Ci koczownicy myślą… – zacząłem powoli, a potem już mówiłem coraz szybciej, w miarę jak wszystko układało mi się w jedną całość – że jesteśmy mieszczuchami albo wieśniakami.Skoro tak nas potraktowali, czy nie możemy wykorzystać tej niewiedzy przeciwko nim? Trochę na zasadzie, że nikt nie traktuje poważnie biegacza, jeśli wysmarował się ziełczałą oliwą albo rzucił na linię poszarpane i brudne szaty.– Podałem ten przykład, ponieważ sam tak kiedyś kogoś potraktowałem i do tej pory czuję skruchę z tego powodu.Janosz obnażył zęby w uśmiechu.– Domyślam się, że te słowa dokładnie odzwierciedlają ich myśli.Zgadzam się z tobą w zupełności.Kontynuuj.– Nawet w tym przerażającym momencie podziwiałem u Janosza umiejętność trzymania języka za zębami i niewyważania otwartych drzwi.–Tej nocy – powiedziałem.– Ty, ja, setnik Maeen.Każdy z kimś, kto będzie osłaniał mu plecy, tak jak szkoliłeś wojowników.Janosz zdumiał się.– Ale wszyscy inni…–Nie.Niech pozostali odgrywają rolę owieczek, tak by wykluczyć możliwość popełnienia błędu.Ty, magu, musisz pozostać z nimi.Potrzebujemy zaklęcia, które poprzednio rzuciłeś… Niepewności, czy coś w tym rodzaju.– Pamiętałem, co Janosz powiedział u kowala, gdy wybieraliśmy odpowiednią broń na wyprawę – o magii na polu bitwy, lecz teraz pomyślałem, że może być inaczej.Mój plan w niczym nie przypominał bitwy, oczywiście zakładając, że się powiedzie, natomiast atak koczowników za dwa lub trzy dni na pewno do takowej by doprowadził.–Zamiast niepewności – zaproponował Janosz – mógłbyś rzucić zaklęcie, które wpędzi tamtych w przerażenie w odpowiednim momencie? W taki strach jaki może odczuwać wieśniak, kiedy pośrodku lata przy błękitnym niebie powstaje burza z błyskawicami.–Kiedy już dowiem się dokłądnie, jakie są plany szlachetnego Antero – odezwał się zgryźliwie Cassini – mogę obmyślić tak subtelne i zarazem wyszukane techniki, jakimi nawet ty nie dysponujesz w dziedzinie taktyki wojennej, w którą ja nigdy nie śmiałbym ingerować.Janosz stłumił w sobie chęć ostrej riposty.–Doskonale.Zatem nas czterech, tak? Najlepiej będzie zacząć tuż po zajściu księżyca.Wystarczy nam czasu przed świtem.Weźmy hubki z krzesiwem… odskrobiemy dziegieć z popręgów naszych zwierząt, zmiękczymy go nad ogniem i posmarujemy nim nasze ptasie strzały.Kiedy znajdziemy się wewnątrz oazy, weźmiemy zarzewie z ich ogniska, żeby oświetlić ich śmierć… – Jego słowa stały się ledwo słyszalne, gdy precyzował szczegóły mojego planu.KIEDY KSIĘŻYC ZSZEDŁ nisko, wykradliśmy się we czwórkę cichcem z obozowiska, wyposażeni w sprzęt ustalony przez Janosza.Dodatkowo każdy z nas niósł krótką włócznię.Setnik Maeen wybrał na czwartego nadpobudliwego Lione, twierdząc, że jego zamiłowanie do przemocy i żądza działania są dokładnie tym, czego potrzebujemy.W oazie nadal płonęły trzy ogniska wskazując nam drogę do obozowiska koczowników; przynajmniej wykluczało to niebezpieczeństwo zabłądzenia.Zatoczyliśmy szeroki łuk, aż znaleźliśmy się na tyłach, po czym ruszyliśmy prosto w kierunku oazy.Miejsce, porośnięte wysokimi krzakami i palmami, a tu i tam rzadką trawą i pnączami, przypominało raczej park.Znaleźliśmy jedną z krętych ścieżek, które podróżnicy wydeptali między sadzawkami a otwartym terenem, odpowiednim na rozbicie obozu, i podążyliśmy w kierunku koczowników.Janosz ostrzegł, żebym nie wpatrywał się w światło ich ognisk, ponieważ bardzo utrudni to widzenie w ciemnościach, lecz trudno mi było zastosować się tego zalecenia.W miarę jak zmniejszaliśmy dystans dzielący nas od obozowiska, z coraz większym trudem odróżniałem przedmioty znajdujące się między nami a blaskiem bijącym od płomieni.Potknąłem się w błocie i omal nie wpadłem do jednej z sadzawek, lecz na szczęście podtrzymał mnie setnik.W chwilę później jego ciężkie ramię zmusiło mnie do uklęknięcia.Tuż przed nami ujrzałem jakiś podłużny kształt, który nie był jedną z palm, lecz strażnikiem.Po chwili ciemna postać zaszła go od tyłu i usłyszałem stłumione „Uuuhh! ”; dźwięk jaki wydaje z siebie człowiek, został ugodzony w brzuch [ Pobierz całość w formacie PDF ]