[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zerknąłem przez szybę do pomieszczenia, gdzie krupier poruszał nogą i szczękał zębami, a potem spojrzałem na braci Fisher.Bliźniacy mieli ręce założone na piersi i nie odzywali się ani słowem.Trzymali się z boku niczym dwuosobowa ława przysięgłych czekająca na wydanie wyroku i to ich milczenie zaczęło mi się wydawać groźne.Może gdyby był tylko jeden, efekt nie byłby tak silny.Podwójna dawka sprawiła, że zacząłem się pocić.–Charlie – odezwała się ostro Victoria – panów interesują tylko srebrne żetony.Jestem pewna, że nie zainteresuje ich nic innego, co mogliby u ciebie znaleźć.Prawda, panowie? Ricks znowu potarł czubek głowy.–Tę decyzję będziemy mogli podjąć, kiedy pani kolega opróżni kieszenie.Zwlekałem jeszcze chwilę, ale nie zaświtało mi żadne rozwiązanie.Wstałem z krzesła, czując lekkość w głowie, wyciągnąłem portfel ze spodni i rzuciłem im razem z kartą do mojego pokoju.Dodałem do tego paszport oraz gumowe rękawiczki z lewej kieszeni, a potem wywróciłem podszewkę obu, żeby dołączyć jeszcze kupkę kłaczków i farfocli.Ricks wziął moje rękawiczki, unosząc brew, i przyjrzał się dziurze po dwóch uciętych palcach.Zerknął w stronę moich niesprawnych palców, a potem sięgnął po portfel i zaczął przeglądać przegródki w bezowocnym poszukiwaniu żetonów.Wysunął prawo jazdy i sprawdził je z paszportem, po czym spisał moje nazwisko, wiek i adres.Adres nie był dla niego szczególnie przydatny.Nazwisko mogło stanowić problem.–Szczęśliwy? – spytałem.–Jeszcze marynarka.Wsunąłem ręce do kieszeni i pstryknąłem palcami o materiał.–Wewnętrzne kieszenie.–Nic w nich nie noszę.Inaczej marynarka źle leży.Ricks trzepnął moim portfelem o stół i ciężko dźwignął się z krzesła, szorując nóżkami po betonowej podłodze.Zbliżając się, nie patrzył mi w oczy, jak gdyby czuł się zażenowany moim zachowaniem.Z bliska jego postać sprawiała groźne wrażenie.Wzdłuż i wszerz miał dobrych kilkanaście centymetrów więcej niż ja, a w sposobie, w jaki się poruszał, była spokojna pewność.Wyglądał, jakby swego czasu dał radę kilku poważnym oszustom, tymczasem w skali wyzwań ja lokowałem się nieco wyżej niż staruszki oszukujące przy automatach do gry.Gestem pokazał mi, żebym podniósł ręce do góry.–To niedopuszczalne – odezwała się Victoria.– Przecież Char-lie powiedział, że nic nie ma w marynarce.Proszę, mnie też chce pan sprawdzić? Równie dobrze może pan przejrzeć moją torebkę, jeśli tak pan stawia sprawę.Otworzyła zatrzask przy torebce i wytrząsnęła zawartość na stół.Wszystko się wysypało – komórka, przybory do makijażu, szczotka, karta do pokoju, portmonetka i paszport.Pociągnęła Ricksa za rękaw.Doceniałem ten gest, ale nie podziałał.Ricks wyszarpnął tylko rękę i się uwolnił, a potem przyparł mnie do ściany, tak że głową uderzyłem w telewizor.–Ręce do sufitu – warknął, a ja po chwili wahania zastosowałem się do polecenia.Naprawdę mogłem dotknąć sufitu, tak był nisko.W chwili zaś, gdy docierała do mnie ta rewelacja, Ricks sięgnął do mojej marynarki i wyciągnął skarpetkę pełną żetonów.Nie odważyłem się spojrzeć na Victorię, gdy wrócił na miejsce, rozwiązał skarpetkę i odwrócił do góry nogami.Wysypała się z niej moja zdobycz, fioletowe i srebrne żetony.Ricks rozłożył ręce w geście udawanego zaskoczenia, a potem zaczął ustawiać sztony w słupki.–Mógł je wygrać – powiedziała Victoria.Zadziwiające, jak daleko była gotowa się dla mnie posunąć.– Grał dziś wieczorem w pokera.–Pewnie.Położyła dłonie na stole i pochyliła się w stronę Ricksa.–W żaden sposób nie może pan dowieść, że te żetony pochodzą od – Josha Mastersa.Ricks parsknął i podniósł skarpetkę, żeby jej pokazać.Palcem wskazującym i kciukiem przytrzymał ją przy krawędzi, ukazując wyhaftowane inicjały JM.Victoria przełknęła ślinę.–Na pewno istnieje jakieś rozsądne wytłumaczenie.Wytłumaczenia jednak nie było – ani rozsądnego, ani żadnego innego.Bo w końcu co miałem powiedzieć? Nie mogłem zdradzić, jak wszedłem w posiadanie skarpetki i żetonów, z obawy przed tym, że zostanę powiązany z miejscem zbrodni.Nie potrafiłem też wymyślić żadnej wiarygodnej historyjki.Oczywiście, gdybyście dali mi kilka dni, pewnie udałoby mi się coś wykombinować, tak jak robiłem to w książkach.Ale nie miałem kilku dni.Miałem kilka sekund.I z przykrością muszę stwierdzić, że mój mózg nie był w stanie pracować tak szybko.–Charlie? – zwróciła się do mnie z pytaniem Victoria.Kontemplowałem wierzch dłoni i westchnąłem nieśmiało.Z trudem znosiłem milczenie w pokoju, ale miałem przeczucie, że może być lepsze od tego, co zaraz nastąpi.–No więc brałem w tym udział.Co teraz? – spytałem, ryzykując spojrzenie na bliźniaków.Stali ramię przy ramieniu, jakby byli ze sobą złączeni.Rzecz jasna, odwrócili się do siebie głowami, po czym ten po prawej odchrząknął.–Niech nam pan powie, gdzie możemy znaleźć Josha.–Tego nie wiem.–Niech nam pan powie, gdzie jest, to może uda nam się dojść do porozumienia.–Już mówiłem.Nie wiem.–A co żetonami? – spytał Ricks.– Gdzie je panu przekazał?–To moja działka.–Bardzo hojna.–Postawiłem twarde warunku.Jeden z bliźniaków kilka razy mlasnął językiem, jakby to był metronom wybijający takt jego myślom.Podszedł do stołu i wziął żetony do ręki, stukając nimi jak gracz, który zastanawia się, gdzie postawić dużą sumę.Trudno było stwierdzić, czy jest zły, czy nie.Sprawiał wrażenie przedziwnie spokojnego.Aż za bardzo.Zwrócił się do Ricksa.–Przypilnuj ich przez chwilę.Pójdziemy porozmawiać z tym krupierem.Bliźniacy opuścili nas i weszli do pokoju obok.Przez szybę widziałem, jak krupier zapadł się na krześle i drżącymi dłońmi ścisnął głowę.Jeśli wcześniej się bał, teraz był przerażony.Przedziwne.Bracia wyglądali, jakby zamierzali negocjować pożyczkę w banku, a nie jakby chcieli przerobić oszusta na marmoladę.–Co to za ludzie?–To znaczy? – spytał Ricks.Był zajęty przedmiotami, które Victoria wysypała z torebki.Otworzył puderniczkę i zajrzał pod gąbkę, potem odkręcił pomadkę i sprawdził pod zamknięciem.Victoria cmoknęła niezadowolona, on jednak ją zignorował.–Bracia Fisher – ciągnąłem.– Wyglądają na zbyt młodych właścicieli kasyna.–Internet.–Słucham?Ricks podniósł portmonetkę Victorii i pogmerał palcem w zamykanych na suwak przegródkach.Nie znalazł tam niczego interesującego, odrzucił ją więc na bok i zajął się torebką.–Odnieśli sukces w Krzemowej Dolinie.Zapomniani milionerzy.Ci goście mają więcej pieniędzy niż Elvis.W końcu znudziła go torebka Victorii i położył dłoń na jej paszporcie.Przekartkował go aż do zalaminowanej ostatniej strony i wziął pióro, żeby spisać dane.Gwałtownie uniósł do góry brew, a kąciki ust poszybowały w górę w uśmiechu [ Pobierz całość w formacie PDF ]