[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Eugeniusz wyszedł oddając się najsmutniejszym, najbardziej zniechęcającym rozmyślaniom.Świat wydawał mu się oceanem błota, w którym dość było nogę umoczyć, by wnet ugrzęznąć po szyję.— Tylko nędzne zbrodnie tu się popełnia! — myślał sobie.— Vautrin jest większy.Zobaczył już z bliska trzy wielkie wyrazy społeczeństwa: Posłuszeństwo, Walkę i Bunt; Rodzinę, Świat i Vautrina.I nie miał odwagi wybierać.Posłuszeństwo było nudne, Bunt niemożliwy, a Walka niepewna.Myśl jego przeniosła się na łono rodziny.Przypomniał sobie czyste wzruszenia życia spokojnego, przypomniał dni spędzone w gronie istot kochających, które poddawały się prawom przyrodzonym ogniska domowego znajdując przy nim szczęście zupełne, trwałe, niczym nie zmącone.Pomimo tych dobrych myśli, Eugeniusz nie miał odwagi złożyć przed Delfiną wyznania wiary dusz czystych i nakazać jej Cnotę w imię Miłości.Były to pierwsze owoce rozpoczętego niedawno wychowania; młodzieniec zaczynał już kochać samolubnie.Spryt wrodzony pozwolił mu odgadnąć naturę serca Delfiny, przeczuwał, że ta kobieta mogłaby iść na bal po trupie własnego ojca, a nie miał siły wystąpić w roli moralisty, nie miał dość odwagi, by się jej narazić, ani dość cnoty, żeby ją opuścić.— Nie przebaczyłaby mi nigdy — myślał sobie — gdybym ją przekonał, że nie miała w tym razie słuszności.Następnie zaczął się zastanawiać nad słowami lekarzy i wmawiać w siebie, że ojciec Goriot nie był wcale tak słaby, jak mu się zdawało; w końcu zdobył się na tysiące niegodnych rozumowań, za pomocą których potrafił usprawiedliwić Delfinę.Ona nie wie, w jakim stanie ojciec się znajduje, a zresztą sam stary odesłałby ją na bal, gdyby poszła do niego.Częstokroć prawo społeczne, nieubłagane w swojej formule, potępia tam, gdzie zbrodnia pozorna jest usprawiedliwiona tysiącem modyfikacji, które wyradza w łonie rodziny różnica charakterów oraz rozmaitość interesów i położeń.Eugeniusz chciał oszukać siebie samego i gotów był zrobić dla kochanki ofiarę z własnego sumienia.Od dwóch dni wszystko się w jego życiu zmieniło.Kobieta zmąciła jego porządek, zaćmiła blask rodziny i wszystko na swoją korzyść zabrała.Rastignac i Delfina spotkali się wśród takich okoliczności, które pozwoliły im odczuć całą słodycz tego spotkania.Namiętność ich dobrze przygotowana wzmogła się przez posiadanie, które zwykło zabijać namiętności.Posiadając tę kobietę, Eugeniusz przekonał się, że dawniej pragnął jej tylko, a pokochał ją dopiero wtedy, gdy mu szczęście poznać dała.Kto wie, czy miłość nie jest tylko wdzięcznością za przyjemność doznaną? Eugeniusz nie pytał, czy ta kobieta jest nikczemną, czy wzniosłą; ubóstwiał ją za całe szczęście, które jej przyniósł w udziale i którego sam od niej doświadczył.Delfina również kochała go tak, jak Tantal kochałby anioła, który by przyszedł nasycić głód jego lub ugasić palące jego pragnienia.— Jakże ma się mój ojciec? — zapytała Delfina, gdy stanął przed nią w stroju balowym.— Niezmiernie źle — odparł student — jeżeli chcesz dać mi dowód swego przywiązania, to wstąpimy do niego.— Dobrze — powiedziała — ale to po balu.Mój Eugeniuszu, bądźże dobry, nie praw mi morałów.Chodźmy.Pojechali.Eugeniusz nie odzywał się przez czas długi.— Co tobie? — zapytała Delfina.— Słyszę chrapanie twego ojca — odparł z nieukontentowaniem.I zaczął opowiadać z młodzieńczym zapałem o okrutnym postępku, którego pani de Restaud dopuściła się przez próżność, o śmiertelnym niebezpieczeństwie, na jakie ojciec dla niej się naraził, i o tym, jaką ceną okupiona będzie świetna suknia Anastazji.Delfina płakała.— Łzy mnie oszpecą — pomyślała baronowa, a oczy jej oschły natychmiast.— Pójdę pielęgnować ojca, nie odstąpię od jego łóżka — powiedziała.— Ach! Teraz jesteś taka, jaką cię widzieć pragnąłem — powiedział Eugeniusz.Latarnie pięciuset powozów oświecały pojazd pałacu Beauséantów.Żandarmi na koniach znajdowali się po obu stronach drzwi oświetlonych.Wyborowe towarzystwo napływało tak obficie, a każdemu tak pilno było zobaczyć tę wielką kobietę w chwili upadku, że parterowe salony pałacu były już napełnione, gdy pani de Nucingen przybyła z Rastignac’iem.Od chwili, gdy cały dwór cisnął się do „wielkiej Panny”, której Ludwik XIV wydzierał kochanka, żadne nieszczęście serdeczne nie miało tyle rozgłosu, co przygoda pani de Beauséant.Ale ostatnia córa prawie królewskiego domu burgundzkiego okazała się wyższa od swego nieszczęścia i panowała aż do ostatniej chwili światu, od którego przyjęła próżność tylko dlatego, że ta miała dopomóc do tryumfu jej miłości.Najpiękniejsze kobiety Paryża ożywiały salon świetnością stroju i wdziękiem swych uśmiechów.Dokoła wicehrabiny cisnęli się dworacy najbardziej dystyngowani, znakomitości wszelkiego rodzaju, ambasadorowie i ministrowie obwieszani krzyżami, gwiazdami i wstęgami różnych kolorów.Orkiestra brzmiała pod złocistymi stropami pałacu, który zmienił się dla swej królowej w pustynię bezludną.Pani de Beauséant stała na środku pierwszego salonu, przyjmując mniemanych swoich przyjaciół.Ubrana biało, bez żadnych ozdób w gładko zaplecionych włosach, wydawała się spokojna i nie zdradzała ani boleści, ani dumy, ani radości kłamanej.Nikt nie mógł wyczytać, co się działo w jej duszy.Rzekłbyś, że to Niobe wyciosana z marmuru.Uśmiech, którym witała najszczerszych przyjaciół przybierał niekiedy odcień szyderstwa; a zresztą była zupełnie taka jak zwykle, tak podobna do owej wicehrabiny, którą szczęście opromieniało swym blaskiem, że najobojętniejsi musieli ją podziwiać, jak młode Rzymianki podziwiały gladiatorów, którzy umieli uśmiechać się konając.Rzekłbyś, że świat przystroił się odświętnie na pożegnanie jednej z władczyń swoich.— Obawiałam się, że pan nie przyjedziesz — rzekła do Rastignaca.— Pani — odparł głosem wzruszonym, biorąc jej słowa za wymówkę — przyszedłem i wyjdę ostatni.— Dobrze — powiedziała biorąc go za rękę.— Pan jesteś tu może jedyną istotą, której mogę zaufać.Przyjacielu, kochaj tylko taką kobietę, którą będziesz mógł kochać wiecznie, a nigdy żadnej nie opuszczaj.Wsparła się na ramieniu Rastignaca i poprowadziła go do salonu, w którym grano w karty.— Jedź pan do markiza — rzekła siadając z nim na kanapie.— Jakub, kamerdyner mój pojedzie razem i wręczy ci list do markiza, w którym upominam się o swoją korespondencję.Chcę wierzyć, że odda ci ją w całości.Gdy wrócisz pan z mymi listami, wejdź proszę do mego pokoju; każę, żeby mi znać dano.Powstała na spotkanie najlepszej swej przyjaciółki, księżny de Langeais.Rastignac pojechał do pałacu Rochefide’ów, gdzie margrabia d’Adjuda miał spędzić wieczór.Jakoż był tam rzeczywiście, lecz dowiedziawszy się, o co chodzi, pojechał ze studentem do swego mieszkania i wręczył mu szkatułkę mówiąc:— Tu są wszystkie listy.Zdawało się, że chce coś jeszcze mówić, może pragnął dowiedzieć się szczegółów o balu u wicehrabiny, a może chciał wyznać przed Eugeniuszem, że już zaczyna rozpaczać z powodu swego małżeństwa, co później rzeczywiście miało miejsce, lecz błyskawica dumy zapaliła mu się w oczach i miał smutną odwagę zamilczeć o najszlachetniejszych swych uczuciach.— Nic jej o mnie nie mów, kochany Eugeniuszu — wyrzekł, ściskając dłoń jego z wyrazem przychylności i smutku; po czym dał mu znak, żeby się oddalił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]