[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A pani nie wierzyła w swój talent do podpalania - powiedział do Franceski.Francesca dała im znak, by ruszyli za nią brzegiem rzeki.Skuleni, pod osłoną skarpy po kilku minutach dotarli do stojących tu piróg.Dwie odciągnęli na bok.Paul chciał resztę zatopić, ale trudno było uszkodzić ich solidne kadłuby.- Przydałaby się piła mechaniczna albo choćby siekiera - powiedział.Francesca sięgnęła do worka i wyjęła zakryty garnek.Płaskim kamieniem z rzeki rozsmarowała na pirogach znajdującą się w nim ciemno żółtą substancję i podpaliła.Drewno zaczęło się tlić.- Ogień grecki - wyjaśniła.- To mieszanka żywic miejscowych drzew.O temperaturze spalania wyższej od napalmu.Próba jej połączenia z wodą jedynie podsyca pożar.Zdumieni Troutowie patrzyli, jak płomienie obejmują kadłuby.Wiedzieli, że po odkryciu zniszczonych łodzi, tubylcy popędzą teraz ścieżką wzdłuż rzeki.Popłynęli parami - lepiej wiosłujący ze słabszymi.Gamay z Franceską jedną pirogą, Paul z Tessą drugą.Po godzinie dobili do brzegu, napili się wody i odpocząwszy pięć minut ruszyli dalej.Płynęli pod prąd, więc od wioseł porobiły im się pęcherze na dłoniach.Ból znieczulili maścią leczniczą z cudownego worka Franceski.Wiosłowali uparcie, żeby przed zapadnięciem ciemności znaleźć się jak najdalej od wioski.Ale mrok zapadł zbyt prędko, co utrudniło im, a w końcu uniemożliwiło żeglugę.Pirogi zaplątywały się w zielsku i wpadały na piaszczyste łachy.Również walka z tymi przeszkodami bardzo ich wyczerpała, poniechali dalszych prób, podpłynęli bliżej brzegu i posilili się suszonym mięsem i owocami.Zasnąć też im się nie udało z braku miejsca na pirogach i z radością powitali szary świt.Skostniali, z zapuchniętymi oczami wyruszyli w drogę, popędzani odgłosem bębnów, który kazał im zapomnieć o bólu i dolegliwościach.Złowieszcze dudnienie zdawało się docierać zewsząd, niosąc się echem przez dżunglę.Łodzie sunęły przez kurtynę mgieł wstających nad wodą.Wprawdzie ta naturalna zasłona dymna skrywała zbiegów przez oczami Chulo, ale musieli płynąć wolno, by omijać przeszkody.Żar wschodzącego słońca przemienił opary w przezroczystą mgiełkę.Znów widząc przed sobą rzekę, zaczęli wiosłować jak szaleni.Dudnienie bębnów ucichło, ale nie ośmielili się zatrzymać i płynęli przez następną godzinę.A wkrótce potem usłyszeli inny dźwięk.- Posłuchajcie - powiedziała Gamay, nadstawiając uszu.Z daleka dobiegł ich cichy szum, tak jakby przez dżunglę pędził pociąg.Bardzo poważna od chwili opuszczenia wioski Francesca uśmiechnęła się.- Ręka Boga przyzywa - powiedziała.Podniesieni na duchu, zapominając o zmęczeniu, głodzie i zdrętwiałych pośladkach, ponownie przyłożyli się do wioseł.Wzmagający się szum nie zagłuszył jednak innego dźwięku - furkotu, z jakim zrywa się do lotu rzeczny ptak, i mocnego stuknięcia, które nastąpiło chwilę potem.Paul z niedowierzaniem spuścił wzrok.W burcie pirogi tkwiła blisko metrowa strzała.Kilkadziesiąt centymetrów wyżej, a przebiłaby mu klatkę piersiową.Spojrzał w stronę brzegu.Pośród drzew migały niebiesko-białe sylwetki pędzących Indian.Powietrze rozdarł ich zawodzący śpiew wojenny.- Atakują nas! - krzyknął niepotrzebnie Paul.Wśród gradu strzał Gamay i Francesca pochyliły się nisko nad wiosłami i piroga odpłynęła poza zasięg łuków.Ale prześladowcy niebawem dogonili pirogi, szybko podążając ścieżką nad rzeką.W pewnym miejscu szlak skręcił do lasu i teraz, aby strzelać, Indianie musieli się przedzierać przez gęste zarośla.Za każdym razem łodzie umykały poza zasięg strzał.Nawet nowoczesne łuki, które dopomogła im skonstruować Francesca, nie na wiele się zdały.Nie ulegało wątpliwości, że w tej grze w kotka i myszkę niebawem górę wezmą myśliwi.Uciekinierzy wiosłowali coraz wolniej, nierówno.Gdy zdawało się, że nie ma już dla nich ratunku, nagle rzeka się skończyła i wpłynęli na jezioro.Na chwilę przestali wiosłować, by zorientować się w sytuacji.Postanowili jak najszybciej dotrzeć do ujścia głównej rzeki, gdzie nieprzebyta dżungla z obu stron uchroni ich od strzał Chulo.Pokrzepieni nadzieją, wzięli się do wioseł z nową energią, trzymając się środka jeziora.Huk tysięcy ton wody spadającej w dół pięcioma kaskadami był niewyobrażalny.Wiosłujący ledwo widzieli się we mgle.Paul powiedział sobie, że jednak nie chciałby budować tutaj hotelu.Wreszcie wypłynęli z chmury wodnego pyłu na otwarte jezioro.Przyglądając się gęstej ścianie dżungli, szukali ujścia rzeki.- Jest tam, przy tym rozstępie pomiędzy drzewami.- Płynąca w pierwszej pirodze Gamay wskazała wiosłem w stronę brzegu.- O, cholera!Z rzeki wypłynęły trzy niebiesko-białe pirogi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]