[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Śmierć ujmuje ludzi w ramki, przypina ich do tablicy skończonego życia.Natomiast ją śmierć roztapiała, rozmywała jak obłok.32Monotonne noce i dni powoli znormalniały: noc zaczęła gładko przechodzić w dzień, a dzień w noc.Stan błogości? Bez przesady, bo z trudem to znosiłam, ale jakoś znosiłam i tymczasem musiałam się tym zadowolić.Wydarzenia? Oczywiście były.Po miesiącu posępnego skupienia skończyłam książkę.Drukarka wypluła pokaźny stos kartek, które wysłałam Sarze, żeby szybko je przeczytała i choć trochę mnie pochwaliła.Elsie robiła postępy.Zaczęłam podejrzewać, że jeśli słowo w książeczce jest bardzo krótkie -na przykład: „kot" czy „syn" - i jeśli Elsie jest w dobrym humorze, to potrafi je rozszyfrować bez pomocy rysunku nad tekstem.Poza tym znalazła sobie trzecią koleżankę, Wandę, a tak naprawdę Mirandę.Zaprosiłam ją - a raczej ona ją zaprosiła, bo ja tylko to zaproszenie potwierdziłam - na noc.To nieprawdopodobne, ale już niedługo mieliśmy otworzyć nasz ośrodek.Przyjęłam do pracy dwóch lekarzy i dwóch stażystów; byli w drodze.Całymi godzinami siedziałam w biurze, omawiając szczegóły ich wynagrodzenie i ubezpieczenia, jeździłam na spotkania poświęcone strukturze podaży miejscowych usług lekarskich, objeździłam z Marshem wszystkie agencje ubezpieczeniowe, reklamując konsultacje, które miały zwolnić ich z odpowiedzialności za szkody wywołane konsumpcją gumowego kurczaka czy wody mineralnej.Tydzień zażywania jadowitych medykamentów słynnej doktor Laschen i gwarantujemy, że żadnych pozwów nie będzie.Sprzedawałam się tak dobrze, że zaczynałam żałować, iż nie mogę sprzedać się sama sobie.Myślałam o Dannym, ale już nie cały czas.Kiedyś był w każdym pokoju, teraz bywał tam coraz rzadziej.Czasami otwierałam drzwi albo szafkę i kojarzył mi się z jakimś głupim szczegółem czy przedmiotem.Czasami budziłam się w środku nocy i płakałam.Do płaczu zdążyłam przywyknąć, ale nareszcie przestały mnie dręczyć obsesyjne i bezsensowne spekulacje na temat naszego wspólnego - i straconego -życia, straszliwa gorycz, że odebrał mi go zwyrodniały szaleniec.Zainteresowanie prasy słabło.Artykuły na temat zawodności leczenia psychicznych zaburzeń pourazowych przeszły swoistą metamorfozę i zajmowały się teraz wnikliwą analizą kobiecej odwagi.Klęska ustąpiła miejsca zwycięstwu, alemnie nie interesowało ani jedno, ani drugie.Zasypywano mnie prośbami o zdjęcie w ogrodzie, zaproszeniami do rozmowy 0 moim dzieciństwie, o wpływach, jakim ulegałam, przysyłano mi ankiety do wypełnienia, zapraszano do radia, żebym puszczała swoje ulubione płyty.Zaproponowano mi rozmowę z radiowym psychiatrą o tym, jak się czułam, gdy zamordowano mi kochanka, a potem omal nie zamordowano mnie.Jako najsłynniejsza angielska specjalistka, powracająca do zdrowia po silnym wstrząsie psychicznym, doszłam do wniosku, że tego rodzaju ekshibicjonizm mi nie posłuży i ku lekkiemu rozdrażnieniu Geoffa Marsha, wszystkim odmówiłam.Jednakże był taki dzień, który nie wtopił się gładko w inne.Tego dnia Miranda miała spędzić u nas noc i obiecałam im tajemniczą ucztę o północy.Przy śniadaniu Elsie zdecydowała, że muszę kupić biskwity, lizaki, maleńkie kiełbaski salami w srebrzystym papierze, serowe chipsy i czekoladowe paluszki, dlatego wycierając jej usta, myjąc zęby i czesząc włosy, zastanawiałam się gorączkowo, kiedy zdążę to zrobić.Strasznie nam się spieszyło i już miałyśmy wybiec z domu, gdy spostrzegłam, że szyby spływają brązowym deszczem.Szybko zdjęłam kurtkę, włożyłam płaszcz i czapkę.- Włóż płaszcz, Elsie.Elsie zachichotała.- Nie ma czasu na zabawy - warknęłam.- Płaszcz.- Śmiesznie wyglądasz, mamusiu - odrzekła, zanosząc się śmiechem.Zirytowana westchnęłam, spojrzałam do lustra i też parsknęłam śmiechem.Nie mogłam się powstrzymać.Rzeczywiście, wyglądałam dość komicznie.- Jak Hardy Hardy.Miała na myśli Laurela i Hardy'ego, którzy w jednej ze scen fdmu na wideo mylą swoje kapelusze.Czapka była na mnie za mała: tkwiła na czubku głowy.Co jest, do diabła? Zdjęłam ją i obejrzałam.Czapka Finn.Rzuciłam ją w kąt, chwyciłam kapelusz i podbiegłyśmy do samochodu.- Bardzo śmieszna czapka.- Tak, bardzo.- A co tam.Powiem jej, czemu nie? - To czapka Finn.- Ta też jest Fing - odrzekła Elsie, wskazując kapelusz.Gwałtownie przystanęłam.- Tak.Słusznie.Ta też.- Mamusiuuu! Mokro!Obiegłam samochód, otworzyłam drzwi, przypięłam ją pasami i usiadłam za kierownicą.Przemokłam do suchej nitki.- Mamusiu, pachniesz jak pies.Bawiłyśmy się w liska koło drogi, w muzyczne komórki do wynajęcia i grałyśmy w skomplikowaną grę, której reguł nie byłam w stanie zrozumieć, lecz najważniejsze, że Elsie i Miranda śmiały się do rozpuku.Kwadrans po ósmej wydałyśmy tajemniczą nocną ucztę, a potem ukazałam się jako duch ze szczoteczką do zębów, żeby coś im przeczytać.Chciałam otworzyć książkę, lecz Elsie powiedziała: „Nie, z głowy, mamusiu, z głowy", dobrze wiedząc, że znam tylko jedną bajkę.Usiadły wygodnie na łóżku, a ja próbowałam przypomnieć sobie główne wydarzenia Czerwonego Kapturka.Czy babcia umarła? Ale w mojej wersji nie umrze.Prześlizgnęłam się przez szczegóły i doszłam do punktu kulminacyjnego.- Wejdź, Czerwony Kapturku - wychrypiałam.- Dzień dobry, babuniu.- To głosem małej dziewczynki.-Babuniu, jakie ty masz wielkie uszy.- Żeby cię lepiej słyszeć, kochanie.Elsie i Miranda zachichotały.- Babuniu, jakie ty masz wielkie oczy.- Żeby cię lepiej widzieć - zaskrzeczałam tak przekonująco, że aż się rozkaszlałam.Dziewczynki ponownie zachichotały.- Babuniu, a dlaczego masz takie wielkie zęby? - spytałam i tym razem zrobiłam dłuższą przerwę, żeby popatrzeć na ich rozszerzone z napięcia oczy.- Żeby cię zjeść! - Tu wskoczyłam na łóżko, warcząc i skubiąc je ustami.Dziewczynki radośnie krzyczały, piszczały, i wyrywały się [ Pobierz całość w formacie PDF ]