[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyobraziła sobie, że otwiera drzwi pokoju wyglądającego tak samo jak wtedy.Podczas sesji w gabinecie dziewczynę - ją - ogarnęły nagle silneemocje i straciła ostrość widzenia.Tym razem Lucy nie czuła jużtakiego bólu, więc spróbowała rozejrzeć się po pokoju.Z zamkniętymi oczami ujrzała lekką poświatę żółtych ścian,zielone od liści światło wpadające przez dwa wysokie okna.Niemiała wrażenia, że sama to wszystko wymyśla.Nie wiedziała,skąd wziął się ten obraz, ale czuła się tak, jakby prowadziła dochodzenie, myszkowała we własnej głowie w poszukiwaniu czegoś, co tkwiło już w niej ze wszystkimi szczegółami.W pokoju nie leżało już trzech żołnierzy.Teraz było w nim pusto.Mignął jej krótki i ulotny obraz tych mężczyzn, ale szybko zniknął.Obraz, który pozostał, przedstawiał pusty pokój z wysokim łożem z baldachimem, ciężką szafę, toaletkę z zamglonym lustrem167i rząd eleganckich regałów wbudowanych w przeciwległą ścianę.Miała dziwne wrażenie, że gdyby zdołała podejść do tych regałów, przeczytałaby tytuły wszystkich książek.Dziewczyna - ona- nie posunęła się jednak aż tak daleko.Stała na progu i płakała.Na dole w jej własnym domu trzasnęły drzwi i Lucy się ocknęła.Usiadła z otwartymi oczami, z powrotem w swoim pokoju, który przypadkiem też miał żółte ściany.Zamknęła oczy i znowuje otworzyła.Czuła się tak, jakby wynurzyła się spod stu pięćdziesięciu metrów ciężkiej wody.Teraz, gdy będąc z powrotem na powierzchni, spoglądała w dół, obraz wydawał się zamazany i daleki.Właściwie już go nie widziała.Tamtej nocy śniła o żółtym pokoju - o tym drugim żółtympokoju.Zobaczyła Daniela, co jednak wcale nie zaskoczyło jejśniącego Ja.Nie wyglądał jak Daniel, którego znała w liceum, alewiedziała, że to on.W snach często tak właśnie bywało.Chciał jejcoś powiedzieć.Miał ten sam udręczony wyraz twarzy co w wieczór balu maturalnego.Próbował jej coś przekazać, ale nie potrafił wydobyć z siebie głosu.Brakowało mu powietrza w płucach.Męczył się i starał, a jej było go żal.I nagle zdała sobie sprawę, żewie, o co Danielowi chodzi.- A, list! - zawołała, biorąc go za ręce.- Już o nim wiem.Hastonbury Hall, Anglia, 1 9 1 8Nie mogłem uwierzyć, że umieram.Poczciwy doktor Burkewiedział, ale z początku odrzucałem to.Byłem absolutnie pewien,że się myli, bo uznałem, że życie nie może być tak okrutne - choćmiałem wszelkie powody, by wiedzieć, że los nie zwraca na mniezbyt wielkiej uwagi.Z biegiem dni nie sposób było jednak nie zauważyć, że stan moich płuc, zamiast się poprawiać, ulega pogorszeniu.Już wcześniej umarłem na gruźlicę, więc wiedziałem, jak to się odbywa.A tym razem moje płuca zostały już zniszczoneprzez gaz.Byłem chyba człowiekiem, który najmniej ze wszystkich ludzi bał się śmierci, ale tym razem nie mogłem tego znieść.Miałem za sobą wiele żyć, z którymi pożegnałbym się bez żalu, nawet w bólu.Tyle razy pragnąłem rozpocząć wszystko od nowa, zobaczyć, dokąd mnie zaprowadzi nowe życie, mając nadzieję, że zaprowadzi mnie z powrotem do Sophii.A teraz, kiedy ją miałem, nie mogłem zostać.Jak zdołam znowu ją odnaleźć? Możliwe, że los ponownie bymi ją podarował, ale po jakim czasie? Za pięćset lat? Nie byłbymw stanie znowu przez to przechodzić.169Miałem moc zakończenia życia.Być może to źle, ale miałem.Dlaczego więc nie mogłem go przedłużyć, skoro tego chciałem?Powinienem móc.Tak właśnie myślałem.Chciałem żyć.Nigdywcześniej nie zwracałem się do ciała z taką prośbą.Cała moja wiedza, głowa napakowana różnościami powinny przecież coś znaczyć.Władałem baskijskim.Umiałem grać na pieprzonym klawesynie! Powinienem coś z tego mieć.Ale nie miałem.Mojego ciała nic to nie obchodziło.Wiedziałem, że Sophia może o mnie zapomnieć.Mogła zniknąć na całe wieki, nie wiedząc nawet, że istniałem.Ja zajmowałem się szukaniem i pamiętaniem, a ona znikaniem i zapominaniem.Czułem się okropnie, wiedząc, że tym razem to ja ją opuszczę.Trzymałem się tych siedemnastu dni tak kurczowo, jak niczego przedtem.Jedynym rozwiązaniem, które mi przyszło do głowy, było kochać ją.To wszystko, co jesteśmy w stanie zrobić.*Najprawdopodobniej Sophia też wiedziała.Kiedy tamtegowieczoru weszła do mojego pokoju, zauważyłem jej smutne, niepewne spojrzenie.Jakby chciała zapytać: „Ale chyba nie odejdziesz, prawda?".Moich dwóch współlokatorów już nie było: jeden został uwolniony od życia, a drugi przeniesiony do ośrodka niedaleko swojego rodzinnego Susseksu.Nie mogę powiedzieć, że mi ich brakowało.Ich obecność zmieniała atmosferę moich spotkań z Sophią.- Mogę ci zdradzić tajemnicę? - zapytała, rozglądając się.- Proszę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]