[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Jak możecie zgadzać się, że Conan zaprzedał nas cudzoziemcom, skoro ochronił Djafur przed Turańczykami i zabił Knulfa za to, że nas zdradził? Czy nie rozumiecie, że zbudował zamek, żeby wrogowie nie mogli zdobyć Djafur?— Rzeczywiście? — wtrącił się z uśmiechem Rondo.— Myślałem, że postawił go po to, by chować przed nami złoto i swoje kobiety!Ostry jak żądło osy język Diccola tym razem zdawał się go zawodzić.Przygwożdżony śmiechem graczy pirat zwrócił się jeszcze raz do uśmiechniętego rozmówcy.— Widzę, gdzie zmierzasz, Rondo, i ostrzegam cię, nie licz na moje poparcie.Nie pomogę ci obalić Amry, byś mógł przejąć po nim schedę!Z tymi słowami wstał, cisnął karty na stół i wyszedł.Podczas gdy piraci patrzyli za nim z powątpiewaniem, Rondo odciągnął Atroxa na bok i zaczął mu szeptać coś do ucha.Diccolo wszedł na górę do izby biesiadnej.Nie mógł otrząsnąć się ze złości po tym, co usłyszał.Oczywiście, skargi i buntownicze narzekania nie były wśród piratów niczym niezwykłym, lecz zdawał sobie sprawę, że szubrawiec Rondo coś knuje.Ten rzeczny pirat wyglądał na wystarczająco przebiegłego, by narzucić swoją wolę innym.Niewątpliwie Diccolo zrobiłby lepiej udając przychylność, by wysłuchać do końca jego słów, jednak jak zwykle jego język wpakował go w kłopoty.Jak na ironię tym razem spotkało go to za obronę Conana, nie zaś za szyderstwa z nieustraszonego kapitana.Diccolo odczuł potrzebę zwierzenia się komuś i porozmawiania o tym, czego się dowiedział.Rozglądając się po rojnej galerii, od razu dostrzegł starego Yorkina, kapłana, układającego teraz poematy.Stary piernik był powszechnie lubiany i stanowił dla wszystkich skarbiec praktycznej mądrości.O jego rozumie świadczył fakt, iż w profesji, w której czas życia był wyjątkowo krótki, dożył tak podeszłego wieku, że wypadły mu prawie wszystkie zęby.Yorkin siedział na antałku koło spiżarni, pijąc piwo z drewnianego dzbana.Gdy Diccolo podszedł do niego i przyciągnął sobie drugi antałek, Yorkin zwrócił się w jego stronę i przywitał go szczerbatym uśmiechem.— Bywaj, młodziku! Jakie wiatry sprawiły, że tu przyhalsowałeś?— Posłuchaj mnie, Yorkinie… ściska mnie okrutnie w dołku, jak pomyślę sobie, co właśnie szemrali pod pokładem pyzaty Rondo i paru jego karcianych koleżków.— Odczepiwszy od pasa drewniany kubek, Diccolo tłukł nim w beczkę tak długo, aż zjawiła się dziewka służebna z dzbanem araku.Obydwaj mężczyźni zamilkli, gdy pochyliła się, by nalać im trunku, zgarnęła srebrną monetę i spiesznie ruszyła dalej.— Luzują pokład pod kapitanem Amrą — oznajmił Diccolo w pirackim żargonie.— Mają ochotę ściąć mu wiosła i wyrwać maszty! Gadają, jak to się pyszni, jak za nic ma dawnych druhów, i że niby wszystko idzie na gorsze.— To mi wystarczy — odrzekł starzec.— W Cieśninie Południowej jest bez liku raf, mielizn i fałszywych kanałów! Jeśli sondowanie ma być rzetelne, trzeba musnąć dno! — Yorkin uśmiechał się przyjaźnie, wodząc uważnie spojrzeniem wodnistych oczu po krzątaninie w sali szynkowej.— Istotnie, stary druhu — zatroskany Diccolo pociągnął łyk araku i zamilkł na chwilę.— Co do mnie, nie przychyliłem ucha do ich gadania, bo widzę, że niebawem nasze Bractwo będzie jeszcze silniejsze i zapowiadają się wspanialsze łupy.— Tak — powiedział Yorkin.— Mądry sternik kłania się i kapitanowi, i majtkom na wantach — wzniósłszy dzban, upił głęboki łyk piwa — Przy południowym wietrze lepiej potrójnie zrefować żagle, niż je stracić.Diccolo zorientował się, na czym starzec skupia spojrzenie.Solidne drzwi niewielkiego pokoiku, w którym chroniono beczki z arakiem i piwem przed zakusami nazbyt gorliwych amatorów trunku, stały otworem.Dziewki służebne Philiope w skąpych sukienkach wbiegały do środka i wypadały z pełnymi dzbanami.Właśnie widok krzątających się niebrzydkich dziewczyn sprawiał, że siedzący naprzeciw wejścia Yorkin kiwał głową i uśmiechał się z zadowoleniem pomiędzy kolejnymi łykami z dzbana.— Wielkie dzięki, Yorkinie — powiedział Diccolo wstając.Odczuł nagłą potrzebę opuszczenia tawerny i skierował się do drzwi po stronie lądu, prowadzących na oświetloną latarniami rojną uliczkę.Wyjąwszy odór dymu i ryb, noc była piękna.Diccolo wyminął tłumy biesiadników i ruszył pod górę, utwierdzając się w przekonaniu o słuszności swojej decyzji.Skończył się bruk, zaczął się bity trakt, jednak mimo ciemności Diccolo szedł nadal szybko i pewnie.Zabudowania po obydwóch stronach przerzedziły się.Kolejne znajdowały się coraz dalej od ulicy, przesłonięte sadowymi drzewkami.Daleko w przedzie i w górze widać było majaczące na tle gwiazd bliźniacze wieże zamku.Z tyłu za Diccolem rozległy się spieszne kroki dwóch ludzi.Słychać je było coraz bliżej.Diccolo skręcił do sadu, lecz uderzył boleśnie policzkiem o gałąź.Nim zdążył dojść do siebie, poczuł uścisk mocnych dłoni na ramionach.W uchu zabrzmiał mu głęboki głos Atroxa:— Zatrzymaj się, z łaski swojej!— Poczekaj, Diccolo! Zgubiłeś się? — rozległ się głos Rufiasa.— Zbłądziłeś daleko od morza, chłopie! Nie masz tu czego szukać.Znalazłbyś tu tylko zamek bogatego kapitana, którego tacy jak my przestali obchodzić.— Zgubił się, biedak — wymruczał z zadowoleniem Atrox, chwytając Diccola za kark.— Może jednak szuka swojego kapitana, by podzielić się z nim jedną czy dwoma opowiastkami? Możliwe, czyż nie? Nie byłoby to jednak sprytnie z jego strony.— Nie, Diccolo.Wcale nie sprytnie — stwierdził Atrox, unieruchamiając go w uścisku.— Ze strony tak wygadanego chłopaka jak Diccolo byłoby to wręcz głupotą.Ostry, ruchliwy język może być bardzo groźny, wiem jednak, jak temu zaradzić.W dłoni Rufiasa zalśnił sztylet.XPrzygotowania do wojny— Musimy natychmiast zaatakować Hyrkanię! Zależy od tego cała przyszłość Turanu! — słowa księcia Yezdigerda przetoczyły się echem pod kopułą pałacowego cyrku, nie przeszkadzając jednak wykonującym swój program akrobatkom.Nie wywołały również pożądanego skutku u cesarza Yildiza, którego obdarzały pieszczotami dwie nałożnice.— Najszacowniejszy ojcze! — Yezdigerd podjął przemowę bardziej umiarkowanym głosem.— Nasi szpiedzy donoszą, że Hyrkańczycy są gotowi do wojny [ Pobierz całość w formacie PDF ]