[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie mógł się zorientować czy przedarto się przez linię obrony, czy też żołnierze po tej stronie także się wycofują.Nakazał przerwanie ognia, bo obie strony były identycznie ubrane.Jeden z biegnących w stronę budynku wystrzelił.Bondarienko przyklęknął i powalił go krótką serią.Pokazało się kilku następnych i już prawie naciskał spust, gdy usłyszał: — Naszy, naszy!.Było ich ośmiu, na końcu sierżant, ranny w obie nogi: — Tylu ich, już nie mogliśmy…— Do środka! — rozkazał Bondarienko.— Możecie jeszcze walczyć?— Pewnie, kurwa.Obaj rozejrzeli się.Nie mogli koordynować ognia z poszczególnych pokojów, musieli stworzyć stanowiska na korytarzach i klatkach schodowych.— Pomoc w drodze.Jedzie pułk z Nurka.Do tego czasu mamy się utrzymać! — rzucił Bondarienko żołnierzom, ale nie powiedział, ile czasu to zajmie.Była to pierwsza dobra wiadomość od pół godziny.Dwóch cywilów z karabinkami zeszło po schodach.Jednym z nich był Morozow.— Potrzebujecie pomocy? — Uniknął służby w wojsku, ale właśnie się przekonał, że strzelanie z Kałasznikowa nie jest takie trudne.— Co tam u was, na górze? — spytał Bondarienko.— Mój szef sekcji nie żyje.To jego broń.Jest wielu rannych, a reszta, podobnie jak ja, przestraszona.— Zostańcie tu z sierżantem — polecił pułkownik.— Głowa do góry, towarzyszu inżynierze, może jeszcze pożyjemy.Nadciąga pomoc.— Mam nadzieję, że się skurczybyki pośpieszą.— Morozow pomógł sierżantowi przejść w drugi koniec korytarza.Bondarienko ustawił część żołnierzy na klatce schodowej, a drugą połowę przy windach.Znowu było cicho.Słyszał obcy szwargot na zewnątrz, ale strzelanina na moment umilkła.* * *— W dół, po drabinie, ostrożnie — powiedział Clark.— Na dole jest deska, na której można stanąć.Gierasimowa z odrazą spojrzała na cienką drewnianą konstrukcję, wykonując jego polecenia jakby we śnie.Za nią zeszła Katrin.Clark, który szedł ostatni, wyminął je i wskoczył do łodzi.Odwiązał sznur i wiosłując ręką podsunął ponton w miejsce, na którym stały obie kobiety.Od drabiny dzielił go jeszcze metr.— Ty pierwsza, Katrin.Spuść powoli nogi, a ja cię złapię.— Kolana jej drżały z niepewności i strachu.Clark złapał ją za kostkę i pociągnął ku sobie.Spadła do łodzi z elegancją worka kartofli.Teraz przyszła kolej na Marię.Polecił jej zrobić to samo, ale Katrin próbując im pomóc, poruszyła nieco łódź.Maria puściła się drabiny i z krzykiem wpadła do wody.— Kto tam? — usłyszeli czyjś głos z drugiego końca pomostu.Nie zważając na to, Clark chwycił szamoczące się w wodzie ręce kobiety i wciągnął ją do łodzi.Z zimna ledwo oddychała, teraz jednak nic nie mógł na to poradzić.Usłyszał tupot nóg po deskach pomostu.Włączył silnik i łódź ruszyła przed siebie.— Stój, stój! — zawołał ktoś.To gliniarz — pomyślał Clark — to jakiś cholerny gliniarz.Obrócił się i zobaczył snop światła z latarki, który nie sięgnął wprawdzie łodzi, oświetlał jednak kilwater, jaki pozostawiała za sobą.Clark włączył radiotelefon.— Wujku Joe, mówi Willy.Jestem w drodze.Słońce zaszło!* * *— Zdaje się, że ich wykryli — przekazał kapitanowi oficer łączności.— No to ładnie! — Mancuso zwrócił się do wachtowego.— Goodman, dajcie na kurs zero osiem pięć, i do brzegu na dziesięciu węzłach!— Kapitanie, tu sonar, jest kontakt, namiar dwa dziewięć sześć.Silnik dieslowski — usłyszał głos Jonesa.— Dwie śruby.— Chyba okręt patrolowy KGB, klasy Grisza — odezwał się Ramius.— Normalny patrol.Mancuso nie odpowiedział, tylko wskazał na zespół namierzania celów, który miał wypracować namiar ogniowy na okręt.„Dallas” płynął na głębokości peryskopowej, z wysuniętą anteną radiową.* * *— Dziewięć siedem jeden, tu kontrola lotów Wielikije Łuki.Skręć w prawo na nowy kurs jeden zero cztery — rozległ się rosyjski głos w słuchawkach von Eicha.Pilot nacisnął włącznik radiostacji na wolancie.— Powtórz, Łuki.Odbiór.— Dziewięć siedem jeden, nakazuję zwrot prawo, kurs jeden zero cztery, wracasz do Moskwy.Odbiór.— Dziękuję, Łuki, ale idziemy na dwa osiem sześć, zgodnie z planem lotu.Odbiór.— Dziewięć siedem jeden, rozkazuję zawrócić do Moskwy! — nalegał kontroler.— Zrozumiałem.Dziękuję, wyłączam się.— Von Eich sprawdził czy autopilot utrzymuje właściwy kurs, i powrócił do obserwowania przestrzeni wokół samolotu.— Nie zawracacie? — zapytał przez interkom Rosjanin z tylnego siedzenia.— Nie — odpowiedział von Eich i obrócił się ku niemu.— Nie przypominam sobie, żebyśmy tam coś zostawili.— Ale otrzymaliście rozkaz…— Synku, to ja tu rozkazuję, a mam polecenie dotarcia do Shannon.— Ale… — Rosjanin rozpiął pasy i zaczął się podnosić.— Siadać! — rozkazał pułkownik.— Bez mojego zezwolenia nikt nie ma prawa wychodzić z kabiny! Panie, jest pan tu gościem i niech pan do cholery robi, co panu każę!Cholera, a miało być tak łatwo — pomyślał i kiwnął w stronę inżyniera pokładowego, który przerzucił jakiś wyłącznik.Światła w kabinie samolotu zgasły i od tej chwili VC-237 był całkowicie nie oświetlony.Von Eich znowu włączył radiostację.— Łuki, tu dziewięć siedem jeden, marny kłopoty z elektrycznością.Nie wykonam żadnej zmiany kursu, dopóki tego nie wyjaśnimy.Jak zrozumiałeś? Odbiór.— Co się stało? — zapytał kontroler.Pilot zastanowił się, zanim przekazał następną serię kłamstw:— Łuki, jeszcze nie wiemy.Tracimy napięcie.Wszystkie światła siadły [ Pobierz całość w formacie PDF ]