[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Żołnierze Andressatu – pięciuset piechurów i stu konnych – przemieszczali się traktem poniżej, kompanie najemnicze zaś pokonywały wyżej położone pastwiska.Pogoda dopisywała, a zieleń łąk stanowiła miłą odmianę po błotnistej drodze.Następnego dnia dolina rzeki rozszerzyła się, łagodniejsze zbocza zostały zaorane i obsadzone kwitnącymi na różowo i biało drzewkami owocowymi.Robiło się za ciepło na płaszcze.W połowie dnia zeszli na dół, by połączyć się z siłami Andressatu na drodze.Przemaszerowali przez kilka niewielkich osad.Wieśniacy uciekali na ich widok, przeskakując przez niskie murki i ciągnąc za sobą owce, kozy, a nawet świnie.Paks zauważyła, że hrabia zakazał grabieży.Oglądając się za siebie, widziała wracających chyłkiem chłopów.Pod wieczór ujrzała, że stok na zachód od nich zakręcał na południe, blokując im drogę.Była ciekawa, czy rzeka wpływała do innego wąwozu.Rankiem w obozie gruchnęła plotka, że przyjechał kurier z wieściami od Złotej Kompanii.– Nic mi o tym nie wiadomo – powtarzał Stammel.– Jeździec przybył z Andressatu.To prawdopodobnie wiadomość od wicehrabiego.– Lecz gdy byli już gotowi do wymarszu, nadjechał uśmiechnięty Książę.– Mówiąc krótko – zaczął – Pliuni zbuntowało się przeciwko regentom Siniavy i zwróciło o pomoc do Złotej Kompanii – przerwał, pozwalając ucichnąć radosnej wrzawie.– Aesil M'dierra jest już w drodze na południe, razem z siłami Pliuni i Zachodnich Ziem.Jeśli Słodki Kocur przebywa w którymś ze swoich miast, będziemy go mieć w ciągu paru dni.Jeśli nie – cóż, nie wrócimy tej zimy do ciepłych, domowych kominków.Przed nimi Chaloquay skręcała ostro w lewo.Pod wodzą Księcia opuścili drogę, wspinając się na wzniesienie.Na wierzchołku ujrzeli nadciągające z południa chmury.Wkrótce zaczęło siąpić.Paks cieszyła się, że maszerują po darni.Kurtyna deszczu ograniczała widoczność, po południu zeszli na dół ścieżką owczarzy.Przed nimi widać było rzekę.– Ta sama – oznajmił Stammel.– Przecięliśmy zakole.Pójdziemy wzdłuż niej na zachód, do Cha.Tej nocy rozbili obóz niedaleko rzeki i jej brzegiem maszerowali nazajutrz.Niskie wzgórza zajmowały tarasy z winnicami i karłowatymi drzewkami, jakich Paks wcześniej nie widziała.Tereny nadrzeczne były w całości wykorzystane pod uprawy: wczesne zboża, obecnie na dłoń wysokie, drzewa owocowe, schludne grządki warzyw.We wsiach stały murowane domy o wykładanych dachówkami dachach i ogrodzonych podwórzach.Minęli niewielką gospodę, w jej oknach tłoczyły się zaciekawione twarze.Na skraju wioski czekali Clart z jeńcem –mężczyzną, który próbował uciec konno na zachód.– Na zbyt dobrym koniu, panie – wyjaśniał kawalerzysta Księciu, gdy Paks ich mijała.– To szpieg Siniavy.– Dziewczyna dojrzała bladą, przerażoną twarz więźnia i jego silnego kasztana.Nigdy więcej go nie zobaczyła.Deszcz ustał późnym popołudniem.Następny dzień był pochmurny, ale nie padało, maszerowali coraz szerszym pasem pól.Za kolejną wioską droga zamieniła się w wybrukowany kamiennymi płytami trakt, wystarczająco szeroki, by pomieścić całą kolumnę.W rowach po obu stronach kwitły purpurowe i żółte kwiatki.Nie przypominały znanych jej gatunków.Było coraz więcej sadów karłowatych drzew.Na jednym z postojów trafiła na weterana, który wiedział, czym są.– Drzewka oliwne – wyjaśnił.– Z ich owoców wyrabia się najlepszą oliwę do lamp, choć, jeśli wierzyć ludziom morza, to lepsza pochodzi z wola morskich potworów.Ja jednak takiej nie spotkałem.Tutejsi jedzą te owoce lub wyciskają z nich olej, na którym potem smażą i w ogóle.Część wysyłają na północ, lecz stać nań tylko najbogatszych.– Skoro są takie dobre, to czemu nie uprawiamy ich sami?Wzruszył ramionami.– A czemu nie mają tutaj jabłek? Nie wiem – Mo że się nie udają.Rzeka skręcała na południe.Paks zastanawiała się, kiedy zobaczą Cha.Wiedziała tylko, że leży na północ od wodnego koryta, nikt w Kompanii tam nie był.Po południu zwiadowcy Clart wszczęli alarm.Kilku jeźdźców nadjechało galopem, by naradzić się z dowódcami.Kolumna chwyciła za broń.Paks miała nadzieję, że żołnierze Andressatu będą walczyć równie dobrze, jak wyglądali.Ruszyli naprzód.Wtem Paks zauważyła nieprzyjaciół: niewielki oddział, kryjący się za zaimprowizowaną palisadą na skraju wioski.Kohorta Paks zeszła z drogi na lewo.Zatoczyli krąg, pozwalając Andressatowi zająć pozycję w centrum, pomiędzy Książęcymi a Halverikiem.Zza palisady pofrunęły strzały, na co odpowiedzieli łucznicy z obu skrzydeł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]