[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie żal jej trochę?- Ani odrobinę.Natomiast jest wystraszona jeszcze bardziej, niż się wydaje.Oficjalnie nazwała opowiadanie Floriana pijacką bujdą, ale naprawdę się przejęła.Ta nieszczęsna grająca pocztówka, której nie wiadomo dlaczego nie wyrzuciła, też wróżyła niedobrze, a po otruciu psa lepiej nie mówić.Najgorzej, że o Wyrodku wiemy tylko, że jest podobny do rodziny ojca i ma włosy związane w kucyk.- No i jeszcze potrafi się uśmiechnąć - zauważyła Nina.- To wcale nie jest oczywiste u każdego człowieka.Zwłaszcza w takiej sytuacji.Powiedziałabym nawet, że dobrze o nim świadczy.A o dziewczynie nic nie wiadomo?- Nic.Florian powiedział tylko, że ładna i z dużego miasta.- Fatalnie - stwierdził Wolski.- A co pan na to, panie redaktorze?- Proszę łaskawie nie tytułować mnie w ten sposób, jesteśmy na wakacjach.Ale przyznaję, że czuję się szalenie zaskoczony.Nie spodziewałem się atrakcji tego typu.Czy policja została o wszystkim powiadomiona?- Oczywiście.Otrucie psa jest przestępstwem, ale reszta nie ma znaczenia.Poza tym trudno wymagać, żeby zajmowali się kartkami pocztowymi bez słowa pogróżki, jeśli w dodatku mają na głowie sprawę z Węgorzami.- No to już chyba nas nie dotyczy.- Państwa oczywiście nie, ale ja muszę myśleć o temacie.Marcie już prawie udało się wyłączyć.Wilgotne, miękkie powietrze nadchodzące ze strony majaczącego za chaszczami jeziora działało kojąco.Z trudem powstrzymywała się przed odłączeniem od reszty i wdarciem się pomiędzy sosny i świerki.Czuła, że mogłaby oddychać żywicznym zapachem aż do wieczora.Na razie jednak szła posłusznie ścieżką, mając przed sobą krótko ostrzyżoną fryzurę Niny wyłaniającą się z wełnianego szala.Jeszcze dalej na przodzie Trzeciak z zadartą głową pilnie studiował świerki, jakby liczył im piętra.Marta z kolei chętnie obejrzałaby mchy, ale nie chciała zwalniać, żeby nie zrównać się z idącym za nią Drzygłodem.Leśniczy natomiast został z tyłu, jakby chciał popędzić zamykającego pochód Reisinga.- Chciałem pana o coś zapytać.- Proszę bardzo.- Zmierzył go obojętnym spojrzeniem.- Pan jest artystą z Warszawy - w głosie leśniczego spod udanego spokoju przebijało podniecenie.- Owszem, teraz z Warszawy.- Pan pewnie słyszał, a może nawet pan zna Stanisława Borowskiego.Widziałem jego obrazy.Podobno bardzo popularny w waszym środowisku.Maluje las.- Las? - Twarz Reisinga znieruchomiała, ale tylko na moment.Spojrzał leśniczemu prosto w oczy.- Rzeczywiście, bardzo piękny las.Ma pan dobry gust.To duży talent.Leśniczy nie ukrywał zadowolenia.- Ach, jeszcze jedno.W związku z pana dowodem - podrapał się w głowę zakłopotany.- Widzę, że jednak postarzałem się od czasu zdjęcia.- Nie, skądże.Tylko zastanawiałem się, czy to duplikat.Bo panu chyba skradziono dokumenty?- Zginęły mi, ale się szczęśliwie znalazły.Jasne! Pan pewnie słuchał mojego wywiadu radiowego, na który się zgodziłem mimo chrypki, z głosem podobno nie do poznania.- Ależ nie.Głos świetnie wyszedł.I sposób mówienia przecież ten sam.Pamiętam, redaktor pytał, czy jest pan artystą z głową w chmurach, myślami pogrążonym w swojej pracy.Pan zaprzeczył, ale dodał, że może już staje się artystą z prawdziwego zdarzenia, bo właśnie zginęły mu dokumenty.- Dokładnie tak było.Widzę, że ma pan świetną pamięć.- Nie narzekam.Ale tutaj mi się nie przydaje.- Marnuje się pan?- Tak mówią.Ale z takiego miejsca trudno się wyrwać.Ostatnie zdanie zostało wypowiedziane na tyle głośno, że dotarło do idących na początku.- Nie ruszyłbym się stąd ani na krok, gdybym mógł tu mieszkać i miał pracę - zawołał Krzyś.- O, dochodzimy.To stary cmentarz gminny.Są tu pochowani przeważnie ewangelicy, ale nie tylko.Nie wiem, jak go ocenicie, dla mnie ma po prostu niezwykły urok.Ozdobne żelazne ogrodzenie istotnie ładnie komponowało się z drzewami już prawie w nie wrastającymi.Trochę pretensjonalna, teraz mocno sfatygowana brama witała gotyckim napisem:„Aufwiedersehen unsere Hoffnung".- Jakie to piękne - westchnęła Patrycja.Dostępu do wygiętej, zardzewiałej furtki broniła pokaźnych rozmiarów kałuża.Krzyś rozłożył bezradnie ręce.- Wody powyżej kostek.Chyba jesteśmy skazani na oglądanie z zewnątrz.- Nie próbujemy tamtej dziury w drugim końcu? Zaskoczeni spojrzeli na Janka Reisinga wskazującegoledwie widoczny przeciwległy róg cmentarza.- Skąd pan wie?- Przecież widzę.Zrobiona w przerdzewiałym ogrodzeniu dziura okazała się całkiem wygodna i tylko fakt, że od zewnątrz zasłaniał ją cyprys, nie dawał Ninie spokoju.- Panie Janku, pan tu już był.- Chwyciła go za rękaw kurtki.- Jeśli nawet, to się nie przyznam.A przejście zrobiły oczywiście nasze Węgorze.Niedopuszczalne, żeby używali furtki jak normalni ludzie.- Czy musimy stale myśleć o tych bandytach? - spytała Wolska.- Beatko, traktuj to rozrywkowo.Jesteśmy na wakacjach.Trawa była wysoka i wilgotna.Groby skromne, po protestancku surowe.Nic do podziwiania.Można tylko stawiać zakłady, który pierwszy się obsunie.Po co ludzie pchają się w takie miejsca, z których można czerpać wyłącznie smutek? Czy mają za dużo radości w życiu? Marta wzdrygnęła się, bo potężna wierzba płacząca musnęła jej twarz mokrą witką.- Proszę tylko spojrzeć.- Nina nie ukrywała entuzjazmu.- To nie muzeum, to jest prawdziwe.Te gotyckie napisy, ta surowość ozdobiona mchem.- Szalenie zaniedbane.- Drzygłód nie fatygując się wejść dalej niż dwa kroki, z dezaprobatą lustrował powyginane pręty i zapadające się płyty.- Chyba istnieje ktoś, w czyjej gestii leży zajęcie się takim obiektem.- Czy pomyślał pan kiedyś, żeby przykleić do swojej rzeźby mech? - Patrycja spytała Reisinga.- Patrycjo, kochanie, co ci przyszło do głowy? - strofowała ją matka.- Jeszcze nie przyklejałem, ale dziękuję za pomysł.- Reising zdradzał dość małe zainteresowanie otoczeniem.- Ale sprawiłoby mi dużą radość, gdyby ktoś za kilkaset lat odkopał moją robotę, może być porośnięta mchem, z moim nazwiskiem i wstawiłmnie w historię jako wielkiego twórcę.Szczerze mówiąc, jestem zarozumiały.- Ależ to oczywiste, pan powinien być zarozumiały!- wykrzyknęła Nina Boguszewicz, podczas gdy Trzeciak z uznaniem pokiwał głową, a Drzygłód skrzywił się z niesmakiem.- O, proszę - zmieniła temat.- Proszę spojrzeć, jakie tu mamy ciekawe nazwiska.Całą historię w nich widać.- Tu jest zwykły Schultz - zauważyła Wolska.- Ale tam, niech pani spojrzy, Opalla [ Pobierz całość w formacie PDF ]