[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- W porządku - oznajmił, siadając przy ognisku.- Przyjadą.- Tak? - Marta uniosła brwi.- A może byś nam wyjaśnił, skądmiałeś numer i kto to jest ten Karol jakiśtam, o którym do nichmówiłeś.Reising niespeszony uśmiechnął się do niej tak serdecznie, żezaczęła ją ogarniać irytacja.- Już mówię.Numer komisariatu w Pomyślewie mam od Karola.- Po tym stwierdzeniu przestraszył się złego błysku w jej oczach.- Aha, że też na to nie wpadłam.Rozumiesz coś z tego? - szukaławsparcia u Drzygłoda.- Oczywiście, to proste.Karol dał mu numer telefonu.- Wiesz, kto to jest Karol?- Nie wiem, nie powiedział.- Dał mi jeszcze - ciągnął dalej Reising - potwornie dużąapteczkę ze szczegółową instrukcją obsługi.„Dał" to źle powiedziane.Wmusił.Trudno się z nim dyskutuje, czego dowodem jest mojaobecność tutaj.Nie miałem zamiaru nigdzie wyjeżdżać, ale onstwierdził, że jestem zmęczony, a ktoś zrezygnował z miejsca.Jegonie da się przekonać.Musiałbym go zabić, a to niebezpieczne.Więczaniechałem oporu.Potem on wymyślił, że jest kłopot z KrólemWęgorzy, i zaczęło się.Zdaje się, że nie powiedziałem, że KarolStanisz jest komisarzem policji w Komendzie Stołecznej.Dlaświętego spokoju wziąłem cały arsenał typu szkoła przetrwania iodmówiłem broni gazowej.Przy nim zamknąłem w szufladzieznienawidzoną komórkę, za co omal mnie nie zastrzelił.Musiałemwięc obiecać, że w razie potrzeby powołam się na niego, coniniejszym uczyniłem.- Opowiadałeś o złych doświadczeniach z policją.- Bo mam najgorsze.Ten właśnie Karol spokojnie, bez wielkichzabiegów odebrał mi dziewczynę, która może by była moją żoną.- Aha, czwartą.Odebrał czy sama poszła?- Jaka ty jesteś dokładna.Dobrze, sama poszła.Drzygłód nieukrywał podziwu.- To wspaniałe, że mimo wszystko się przyjaźnicie.- Nie takie wspaniałe.Jeszcze przed moim i jego przeniesieniemsię do Warszawy marzyłem, żeby mu łeb rozwalić.I na pewno niemogłem na niego spokojnie patrzeć, a co dopiero kulturalnierozmawiać.Bo Karol to człowiek niewiarygodnie dokładny i dobrzewychowany.Mimo to dogadujemy się na swój sposób od czasu, gdywleźliśmy na siebie na Marszałkowskiej, nie wierząc własnym oczomi traktując jeden drugiego jak zły sen.Gdy okazało się, że jesteśmy wtej samej sytuacji nie tylko jako nowi mieszkańcy stolicy, ale równieżw kwestii Weroniki, która Karola też zdążyła zostawić, po razpierwszy spojrzeliśmy na siebie po ludzku.- Nie próbowałeś wobec tego zgłosić się do niej? - spytałaniewinnie Marta.- Skoro zrozumiała, że tamto było pomyłką.- O, nie.Powtórka to nie na moje nerwy.Wracając do sprawy.Karol z całą swoją skrupulatnością zaopatrzył mnie we wszystko ijeszcze rozkazał w nic się nie plątać.Ostatnie słowa wypowiedział półgłosem, widząc śpiącegoDrzygłoda.- Spójrz.Nie do poznania.- Myślisz, że taki jest naprawdę? - Marta patrzyła na jego twarzwe śnie łagodną i spokojną.- Myślę, że mniej więcej, tylko może trochę znerwicowany.Odnas zależy, jaki będzie teraz.Nie ma nikogo bliższego.- Jak przekonałeś Antoniowa - szybko zmieniła temat - żeby ciwszystko zeznała?- Zwyczajnie.Powiedziałem jej, że wiem, kim on jest, że jestniewinny.I mogę wyciągnąć go z kłopotów, w które się wpakował,ale muszę dokładnie wiedzieć, gdzie go wysłała.Zaapelowałem do jejsumienia w nadziei, że jakieś resztkowe posiada.Siedziała i siedziała,patrząc w podłogę, a potem wyjąkała, że w ogóle to mi nie ufa, ale niema innego wyjścia.Wyrecytowała wszystko, jeszcze wręczyła kartkęz rysunkiem.Nawet interesujący prymitywizm.Razem z wojskowymimapami od Karola byliśmy bogaci.Marta zamyśliła się.- Nie chciało ci się przez ten cały czas powiedzieć mu, że wiesz,kim jest?- Czasem bardzo.I pewnie powinienem był.Zaprzeczyłby, możedostał jakiegoś szału, ale przecież by mnie nie zabił.Uniknęlibyśmytej historii, on zaoszczędziłby zdrowia.Ale z kolei nie chciałembudzić czujności mordercy.Gdyby zrozumiał, że między nami jestjakiś układ, mógłby poczuć się zagrożony i bardziej wrabiać swojąofiarę, czyli Drzygłoda.Wolałem się nie wtrącać.- Nie obawiasz się jutrzejszego dnia? Przyjazdu prokuratora zkajdankami, nakazem i tak dalej?- Absolutnie nie.Damy sobie radę.Co im za różnica, kogoaresztują?Rzeczywiście, co za różnica.Zapatrzyła się w czerń lasu.Wydawał się spokojny, bezpieczny.Czy podobny rośnie na Południu,do którego w połowie należy? Gdzie jest naprawdę jej miejsce? Czygo jeszcze szukać? Jak je poznać? W każdym razie ten las należy doniej, obojętnie, kim ona jest.Niezbyt hałaśliwy warkot silnika.Przyjechali.Nie ruszyła się zmiejsca.Przywitali się, Janek załatwił wszystko.Coś pisali.Załadowali tamtych szybko i sprawnie.Pożegnali się.Pewnie do jutra.Reising był zadowolony.- Budzimy go i ładujemy się do łodzi.Podszedł do Drzygłoda, który wzięty za rękę drgnął nerwowo, alerozbudzony patrzył spokojnie.- Szczęście, że mnie z miejsca nie zabiłeś.Ryzykowałem.- Nie - przesunął ręką po czole - w pierwszej chwili niewiedziałem, gdzie jestem.Czy już po wszystkim?- Tak, wracamy.- Podał mu ramię.W łodzi było sucho i wygodnie.Płynęli powoli po czarnej,pokrytej wodorostami rzeczce.- Patrzysz na te mokre obrzydlistwa, jakbyś coś kombinował -dziwiła się Marta.- Jeszcze ci nie przeszedł pomysł z happeningiem?- Skądże.Za dobra rzecz, żeby z niej rezygnować.Wszystko tujest całkowicie romantyczne i pasuje do lektur szkolnych.To się terazpodoba.Mówiłeś, że lubisz Norwida.Drzygłód uśmiechnął się niepewnie.- Oczywiście nie.Kłamałem.Byłoby zbyt osobiste powiedziećprawdę.Tak, jak bym się przyznał, że w poprawczaku w biblioteceznalazłem Słowackiego i przeczytałem wszystko.Dwanaście tomów.- Słowacki? - ożywiła się Marta.- Ten, co mówił: „O mój Boże,jak mi smutno!"?Łódź przechyliła się.To Reising o mało nie wpadł do wody.- Potopisz nas - zwróciła uwagę.- Sam się chciałem utopić! - krzyknął.- Coś ty powiedziała?Przeczysz - zabrakło mu tchu - wszelkim prawom psychologiirozwojowej.Jesteś pojedynczym, wyizolowanym przypadkiemumysłowym.- Artefaktem - zgodziła się.Drzygłód miał minę doświadczonego klinicysty.- Żartowała - uspokoił go.- Żartowałam - powtórzyła.Janek otarł czoło.- Widzisz, jaka jesteś potworna? Uwierzyłem ci.- A ja nie - przypomniał Drzygłód.- Bo jej nie znasz.Stać ją na wszystko.Odbiega od wszelkichnorm.- Od twoich norm.Rzecz nazywa się Hymn o zachodzie słońca iumiem go na pamięć [ Pobierz całość w formacie PDF ]