[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.–Lepiej zajmijmy sie rannymi i zabitymi – zaproponowal Morley.Ci, ktorzy pouciekali, nalezeli do dwoch grup: jedni zwiali i wiecej nie wrocili, zawstydzeni wlasnym tchorzostwem.Drudzy wrocili z baranimi minami i pomogli nam przy sprzataniu balaganu.Maya nie uciekla i nawet nie wiem dlaczego.W tym zamieszaniu mogla najwyzej oberwac, nic wiecej.Mniej wiecej po pietnastu minutach porzadkow nagle zlapala mnie za ramie.–Agire dostal.Hester zniknela.Przez chwile zal mi sie zrobilo Jill.Zaslugiwala chyba na lepszy los… Nagle uniosla leb ta bardziej podejrzliwa strona mojej natury:–A gdzie Agire?–Tam gdzie byl wczesniej.Poszedlem w tamta strone, nie spuszczajac oka z czarnego potwora.Resztki jego ciala – o ile mozna to nazwac cialem – dogorywaly w zracej galarecie.Odnalazlem Straznika i przykleknalem.Maya przycupnela po drugiej stronie ciala.–Ciezkie czasy dla religijnych rekinow – mruknalem.– Dla plotek tez.Kulty i zakony beda teraz rozbierac swoich ksiezy, zeby sprawdzac, czy wszystko maja na miejscu.Z ust Agire'a saczyla sie krew.Lezal na wznak.Na jego ciele nie bylo widac zadnej rany.Przewrocilem go na brzuch i az steknalem.W chwile pozniej powiedzialem Sadlerowi:–O ile zdolalem sie zorientowac, zrobilem juz swoje.Wiecie juz, co wy macie robic, wiec dokonczcie.Ja wracam do domu.Morley zostal.Maya powlokla sie za mna.Nie miala dokad isc.Chyba bedzie trzeba powaznie zastanowic sie nad jej przyszloscia.–Cos kombinujesz – zagadnela.– Co takiego?–Jill.–Co cie znowu meczy?–Zabila Agire'a.Wbila mu noz w plecy, kiedy bylismy zajeci.Nie mogl tego zrobic nikt inny, bo wszyscy stali gdzie indziej.–Ale dlaczego? – Nie powiedziala, ze Jill nie moglaby zrobic czegos takiego.–Mysle, ze chodzi o Relikwie Terrella.Agire powierzyl je Jill, zeby je ukryla.Nie powiedzial, ze je od niej odebral.U mnie w domu zostawila jedynie klucz.Gdyby go zatrzymala, moglaby zginac.Cholera.Moze od poczatku zasadzala sie wlasnie na Relikwie?–Po co?–Lubi pieniadze i ladne rzeczy.Jak sadzisz, ile Kosciol zaplacilby za Relikwie? A jakis inny kult?Maya tylko skinela glowa.Po przejsciu kilku przecznic powiedziala:–Powinnismy udac sie do Dzielnicy Nocnych Markow.–Moze.Ale chcialem najpierw zapytac Truposza, czy to rzeczywiscie moja sprawa.LIIITo byla moja sprawa.Zostalem wynajety przez Peridonta i sam doszedlem do wniosku, ze, zywy czy umarly, jest wciaz moim klientem.Maya byla zadowolona.Ja z kolei mialem mieszane uczucia.Zaczal padac snieg, wczesniej, niz sie spodziewalem, i znacznie gestszy.Wiatr stal sie kasliwy.Gdybym dal sobie z tym spokoj, moglbym teraz siedziec w domu, grzac sie przy piecu i popijac piwko, zastanawiajac sie, jak tu wygonic Deana do domu, jak uspic Truposza, zebysmy sobie z Maya mogli…Weszlismy do Dzielnicy jak do miasta-widma.Pierwszy snieg zawsze wywoluje w TunFaire taki efekt – wszyscy wieja, gdzie kto moze, i nie wytykaja nosa na zewnatrz.Skrecilismy w alejke za "domem rozmow".–Za pozno – mruknela Maya.Na sniegu widac bylo swieze slady.Na schodach wiodacych na drugie pietro tez.Prowadzily w dol.–Moze.– Skoczylem na gore, wpadlem do korytarza niewiele rozniacego sie od tego na parterze.Jedne drzwi byly otwarte.Wetknalem tam glowe.To na pewno byl pokoj Jill.Rozpoznalem jej ubrania porozrzucane na podlodze, wlacznie z tymi, ktore miala na sobie podczas ostatniej imprezy.Zaklalem i wypadlem na zewnatrz.Moze zrobilem to ciut za glosno.Otwarly sie kolejne drzwi i stanela w nich ta kobieta-elf, Polly.–Co pan tu robi? – zapytala.Spojrzalem tylko raz i juz bylem zakochany po uszy.–Przyszedlem… – omal nie udlawilem sie slina – zeby pani powiedziec, jak bardzo… lepiej chyba pojde, bo robie z siebie idiote.– Jak na improwizacje, wyszlo mi calkiem niezle.Wyszedlem.Dolaczylem do Mayi.–Nie ma jej.Idziemy za sladem, zobaczymy, dokad nas zaprowadzi.Zanim wyruszylismy, spojrzalem w gore.Elficka kobieta stala na szczycie schodow i patrzyla za mna z dziwnym usmiechem…***Jill nie tracila czasu, ale my bylismy szybsi.Doganialismy ja.Slady byly coraz swiezsze.Snieg padal teraz duzo slabiej i widocznosc tez sie poprawila.Ulica, ktora podazalismy, konczyla sie placem, przez ktory wlasnie przemykala jakas postac.–To staruszka – szepnela Maya
[ Pobierz całość w formacie PDF ]