[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Moja droga – powiedział, zwracając się do Emilki.– Jest tak, jak chciałaś.Możemy wejść.Włodek nie zdążył zniknąć i gdy mężczyzna odwrócił się w jego stronę, rozpoznał w nim Romka Rodziewicza, swego dawnego kolegę z roku, w którego mieszkaniu grał niegdyś Rule Britannia.– Witek! – zawołał zdumiony Romek.– Dawno cię, chłopie, nie widziałem, co słychać? Wyglądasz doskonale.Jaki elegancki płaszcz!– dodał, z podziwem przyglądając się futrzanemu kołnierzowi„szwedzkiego” płaszcza Włodka.Włodek bąknął pod nosem o swojej pracy, starając się w ogóle nie patrzeć w stronę Emilki.Cały czas czuł jednak jej zapach.Zapach pierwszych letnich jabłek.Skąd on się brał zimą? I dlaczego te-go wieczora wszystko się sprzysięgło, żeby go torturować?– Nie wiem, czy się znacie ze studiów? – zwrócił się do niego Romek w tej swojej melodyjnej mowie, przenosząc wzrok z płaszcza na dziewczynę.Włodek pośpiesznie skinął głową i pocałował Emilkę w rękę.Znów poczuł dotyk jej aksamitnej skóry.– Może zjemy razem obiad? – zaproponował entuzjastycznie Romek, a dziewczyna uśmiechnęła się zachęcająco.Wyglądało na to, że mu wybaczyła.Naprawdę?Włodek już odwzajemniał uśmiech i na końcu języka miał „tak”, gdy usłyszał:– W ostatnie święta panna Emilia Michałowska przyjęła moje oświadczyny.Pobieramy się tego lata.Mam nadzieję, że przyjdziesz na nasz ślub.Gdyby nie to, że poczuł się tak, jakby bombowiec zrzucił na niego cały swój ładunek, może miałby satysfakcję, obserwując poblad-łą twarz Emilki.– Na wasz ślub? – Słowa wypowiedziane przed chwilą przez Rodziewicza wywołały szok o wiele większy niż nagłe przejście na szwedzki hauptmanna Voglera.– Oczywiście, przyjdę.Twój kuzyn 120wie, gdzie mieszkam – zwrócił się do Emilki, której ciemne oczy za-lśniły od powstrzymywanych łez.Skinęła w odpowiedzi głową jak automat.– Teraz muszę biec dalej.Ja już jadłem.Do zobaczenia zatem.Od tej pory, niemal każdego dnia, żył nadzieją, że Emilka dowie się jego adresu i do niego przyjdzie.Ona nie mogła przecież kochać tego Rodziewicza!Dlatego prawie nigdzie nie wychodził z domu.Ale dziewczyna najwyraźniej nie chciała się z nim spotkać.Włodek zaczął topić swą zawiedzioną nadzieję w wódce, której spory zapas stale był powiększany przez Feliksa.I to ona wiernie dotrzymy-wała mu towarzystwa w coraz bardziej beznadziejnym oczekiwaniu.– W czwartek jedziemy do Voglera!Feliks potrząsnął ramieniem Włodka, który przez dłuższy czas nie reagował.Wreszcie spojrzał na niego podeszłymi krwią oczami.– Pracuję w czwartek.– Zwolnisz się albo coś wymyślisz.To może być nasz ostatni transport.Jak się skończy zima, będziemy chyba musieli się przerzucić na pietruszkę – mówił Feliks, układając sobie włosy pomadą.– No i jak? – spytał Włodka.– Ty na spotkanie z kobietą czy z mężczyzną? – Zaśmiał się chra-pliwie i ponownie ułożył głowę na stole, na którym zasnął wcześniej po wypiciu szklanki wódki.Uwaga ta rozwścieczyła Feliksa.Pchnął Włodka z taką siłą, że ten niemal spadł z krzesła.– No co?– To – odparł Feliks i przytknął mu do nosa zaciśniętą pięść – że masz się przestać cackać z sobą, jasne? Chlejesz tyle wódy, że w koń-cu wszystko ci się we łbie przestawi.Nie mogę na to pozwolić.Ja sobie żyły wypruwam, byś żył jak w puchu, a ty pracujesz nad tym, by to rozpieprzyć.– Jak w puchu! – żachnął się Włodek i otarł usta.121– A tak! Rozejrzyj się dokoła, jak wytrzeźwiejesz.Pamiętasz, co dzisiaj jadłeś na śniadanie? Biały chlebek z miodem.A co piłeś? Kawusię prawdziwą, prawda? A kto to wszystko przyniósł, do cholery, kto?Włodek spojrzał na niego z odrazą.Ile razy jeszcze będzie tłumaczyć Feliksowi, że nie chce, aby okradał tych ludzi w getcie i żerowałna nieszczęściu innych?– Czy ty nie rozumiesz, że ja im naprawdę pomagam? A kto in-ny coś od nich kupi?– Ale za jaką cenę? Płacisz im grosze.– Bo to nie aukcja przedwojenna.Drogich bym nie kupował.Nie widzisz, że to błędne koło, w które zostaliśmy wpuszczeni?Włodek oparł się na ręce i westchnął.Coś dziwnego się z nim działo.Feliks miał rację, to nie on rozpoczął wojnę.Rozejrzał się dokoła po wiszących na ścianach obrazach, miniaturowych stolicz-kach z ozdobnymi nóżkami, po mosiężnych lampach stojących niemal w każdym kącie pokoju.Ale po co to wszystko?– No właśnie po to, aby pomóc.Nam to nie będzie potrzebne –odezwał się Feliks.Włodek milczał, gubiąc się w domysłach, o co tym razem chodzi Feliksowi.– Próbuję załatwić dla nas wyjazd do Ameryki.– Do Ameryki? Teraz, kiedy Niemcy wypowiedziały jej wojnę.Aleś się pośpieszył.Myślałem, że przedostaniemy się do tej polskiej armii.Do Andersa – odezwał się Włodek, który dowiedział się o jej tworzeniu od Jurka Wajchrowskiego, a ten informację tę usłyszał w BBC.Mimo iż za słuchanie „Londynu” groziła kara śmierci, to jednak ludzie ryzykowali i wkrótce każda nowina znana by-ła na mieście.– Do żadnego Andersa.To przecież człowiek Piłsudskiego.Sana-cyjne wojsko, zwariowałeś? Nie chcę nawet o tym słyszeć.Feliks nienawidził polskiego wojska.Obwiniał naczelnego wodza Rydza-Śmigłego, który uciekł z Warszawy w 1939 roku, o rzeź ludności cywilnej i śmierć swojej młodszej siostry, która zginęła podczas jednego z bombardowań miasta.Ale Włodek, od kiedy dowiedział się o tej armii, miał nadzieję, że „Papa” dostanie się do niej z ła-gru.I gdyby on sam do tego wojska się przedostał.122– Wojna z pewnością wkrótce się skończy – zawyrokował Feliks.– Szkopy nie dostaną Moskwy, podobnie jak Napoleon.Mogą ją sobie oblegać do woli.– Nie przyszło ci do głowy, że sprzedając im ciepłe gacie, przedłużasz wojnę?Włodek wcale nie uważał, że wojna prędko się skończy.No bo co Rosjanie zrobiliby z tłumami jeńców, szczególnie w sytuacji, gdy Ukraina jest zajęta i oni sami nie mają co jeść.A ludzie nienawidzą Stalina jeszcze bardziej niż Hitlera i być może pomogą Niemcom go obalić.– Co za bzdury! – obruszył się Feliks i z urażoną miną zacząłzmierzać do wyjścia.– A tobie radzę wziąć się w garść!Zatrzymał się jednak przed drzwiami.– Jeśli ci na tym tak bardzo zależy, to wyciągnę kogoś z tego getta– oznajmił.– Chociaż dobrze wiesz, że grozi to śmiercią.Włodek spojrzał na niego z niedowierzaniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]