[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy przemienia swoją przygodę w relację obfitującą w sceny pełne napięcia z udziałem nie-ustraszonej bohaterki, w końcu niemal sama wierzy, Ŝe wcale się nie bała.od drzewami panuje półmrok, szybko zapadają ciemności, więc P się zatrzymują, poniewaŜ dzieci bardzo marudzą.Espen stara się nie okazywać niepokoju, ale nie ma pojęcia, jak zbudować szałas ani rozpalić ognisko, kiedy leŜy taki głęboki śnieg.Odgarnia go i po jakimś czasie udaje mu się rozpalić ogień, ale nim zagotowała się woda, odgarnięty śnieg topi się i gasi płomienie.Dzieci patrzą na to oczami pełnymi łez, rozczarowane i przemarznięte.Line nie przestaje mó-wić, starając się dodać im otuchy, w gardle jej zaschło z pragnienia, usta jej popękały z zimna.Nigdy w Ŝyciu tyle nie mówiła; jest zdecy-dowana nie poddać się, nie okazywać strachu, nie płakać.Kiedy Torbin i Anna w końcu usnęli, mówi:- Jutro powinniśmy dotrzeć nad rzekę.Śnieg spowolnił nasz marsz, ale uda nam się.Espen przez jakiś czas milczy.Jeszcze nigdy nie widziała, Ŝeby był tak nieszczęśliwy.- A więc nie widziałaś tego, prawda?- Czego? O czym ty mówisz? - Wyobraźnia podsuwa jej obrazy lasu pełnego niedźwiedzi, Indian wymachujących toporkami, wilków o oczach jak latarnie.Espen patrzy na nią cierpko.- Naszych śladów.Dziś rano natknęliśmy się na nasze własne ślady.Zobaczyłem je i zawróciłem.Kręciliśmy się w kółko.Kobieta gapi się na niego, przez chwilę zastanawiając się nad znaczeniem jego słów.- Line, kręcimy się w kółko.Nie wiem, w którą stronę iść.Bez kompasu i bez słońca nie potrafię ustalić kierunków świata.352- Zaczekaj.Poszliśmy nie tam, gdzie naleŜy.- Musi sprawić, Ŝeby wziął się w garść, uspokoił się.Niech wie, Ŝe ona nadal panuje nad sytuacją.- Raz się pomyliliśmy.Prawdopodobnie to nie było duŜe kółko.Nie kręcimy się w jednym miejscu.Las się zmienił.Drzewa są wyŜsze, czyli posuwamy się na południe.Wyraźnie to zauwaŜyłam.Musimy jedynie dalej iść.Jestem pewna, Ŝe jutro dotrzemy do rzeki.Nie wygląda na kogoś, kto uwierzył jej słowom.Spuścił wzrok, jak krnąbrne dziecko, które nie chce się poddać, ale nie ma innego wyjścia.Ujmuje jego twarz w dłonie w rękawiczkach - jest za zimno, by je zdjąć.- Espen.NajdroŜszy.Nie rezygnuj teraz.Jesteśmy juŜ tak blisko celu.Kiedy znajdziemy się w Caulfield i wynajmiemy jakiś po-kój, usiądziemy przed kominkiem, w którym będzie płonął ogień, i będziemy się z tego śmiać.Co za przygoda na początku naszego wspólnego Ŝycia!- A jeśli nie dotrzemy do Caulfield? Mój koń jest chory.Obu brakuje jedzenia i picia.Ogryzają korę, a jestem pewien, Ŝe im to szkodzi.- Dotrzemy do Caulfield.Albo gdzie indziej.Na przebycie lasu potrzeba tylko trzech dni.MoŜe juŜ jutro znajdziemy się nad jeziorem! Dopiero ci będzie głupio.Całuje go.Udało jej się wywołać uśmiech na jego twarzy.- Jesteś vargamor.Nie do wiary.Nic dziwnego, Ŝe zawsze osią-gasz to, czego chcesz.- Ha.- Line się uśmiecha, ale zabolały ją jego słowa.Czy chcia-ła, Ŝeby Janni zabłądził gdzieś na pustkowiu? Czy chciała zamieszkać w Himmelvanger? Ale przynajmniej Espen ma lepszy humor, a to najwaŜniejsze.Jeśli zdoła go nakłonić do dalszej drogi, jeśli zdoła nakłonić do tego dzieci, wszystko będzie dobrze.Kiedy leŜą razem w swoim Ŝałosnym szałasie, wziąwszy dzieci między siebie, zmęczoną Line dobiegają róŜne odgłosy: strzały niczym z pistoletu, kiedy zamarzają soki drzew, głuche pacnięcia, kiedy śnieg osuwa się z gałęzi.A raz, gdzieś w oddali, zdaje jej się, 353Ŝe słyszy wilki wyjące do księŜyca, i chociaŜ jest zimno, jej skórę pokrywają kropelki potu.Rano koń Espena nie chce iść.AŜ Ŝal na niego patrzeć.Jadł korę drzew i dostał rozwolnienia, na jego zadzie i śniegu widać ślady luźne-go stolca.Espen próbuje nakarmić konia mąką owsianą, wymieszaną z ciepłą wodą, ale zwierzę odwraca łeb.W końcu wyruszają w drogę, Espen prowadzi swojego wierzchowca, dzieci siedzą razem z Line na drugim.Okazuje się, Ŝe prowadzenie - a raczej ciągnięcie - konia wcale nie jest takie łatwe, i po godzinie Espen woła do Line.- To szaleństwo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]