[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ciociu Roanno - delikatnie potrząsnęła za ramię drzemiąca, towarzyszkę.- Obudź się, kochana.Jesteśmy na miejscu.Mam nadzieję, że nie zawiedziesz mnie i dotrzymasz mi towarzystwa, dopóki nie zjawi się Blackthorn.- Dobrze, moja ty niemożliwa brataniczko - uśmiechnęła się Roanna, pospiesznie poprawiając przygniecione pióra zdobiące jej paradną fryzurę.- Obiecaj tylko, że znajdziesz mi dyskretne miejsce pod ścianą, abym mogła bez przeszkód odgrywać rolę przyzwoitki w czasie, gdy ty będziesz brylować w kręgu wielbicieli.Doprawdy, Violet, przy tobie czuję się wyjątkowo staro!- Obiecuję, kochana, że to nie potrwa długo i zdążysz jeszcze się zabawić - zapewniła ze śmiechem Violet, której zdaniem, mimo podeszłego wieku trzydziestu trzech lat, ciotka Roanna była nadal atrakcyjną kobietą o jasnych włosach i gładkiej, alabastrowej cerze.Wysiadły z powozu i weszły do rzęsiście oświetlonego holu, eskortowane przez lokaja w liberii lśniącej od złotych szamerunków.Wkraczając na salę balową, Violet przebiegła wzrokiem morze twarzy, szukając osób, które spodziewała się zobaczyć.- O, patrz - szepnęła do Roanny zza wachlarza - sir Oliver Landford zajadle dyskutuje o czymś z sir Henrym Granville’em.- Nie ukrywała podekscytowania.Zastanawiała się, co może być przedmiotem ich dyskusji.- Och, pewnie jakieś nudne rozważania na temat strategii i taktyki - Roanna ziewnęła dyskretnie.- Ale spójrz tylko na twarz Landforda! Wydaje się, że temat jest niezbyt przyjemny.- Niespodziewanie Violet szybkim ruchem pociągnęła ciotkę w bok, widząc, że gromada wielbicieli rusza w ich stronę.- Usiądź tutaj - pokazała na sofkę, stojącą w niszy oddzielonej od świata ścianą paprotek w donicach.Zostawiwszy Roannę na stanowisku, Violet żwawo ruszyła na środek sali, aby zająć pozycję dogodną do obserwacji sir Landforda.Nie było to łatwe z uwagi na chmarę adoratorów, która natychmiast pociągnęła za nią jak stado os za miodem.W końcu zatrzymała się otoczona wianuszkiem młodych mężczyzn, wyczekujących na każdy jej gest i słowo.Nie dalej niż kilka metrów od niej kontradmirał perorował w swoim własnym kręgu słuchaczy.Violet obserwowała Landforda, maskując się wachlarzem i udając zainteresowanie spekulacjami na temat wyższości siwków lorda Shelby nad gniadoszami pana Featherstone’a i ich szans w wyścigu zaprzęgów w Brighton.O wiele bardziej interesowały ją przemiany admiralskiego oblicza, które od gniewnej bladości przeszło do apoplektycznej czerwieni.Wyłupiaste, niebieskie oczy nabiegły krwią, a mowa stawała się coraz bardziej gwałtowna i bełkotliwa.Tło dla admiralskich popisów stanowiły łagodne dźwięki gawota, w rytm którego wirowały tańczące pary.Violet nie była pewna, czy w tej sytuacji zdoła podejść przeciwnika.Prawdę mówiąc, sama nie wiedziała, czy zamierza podsłuchiwać, co mówi admirał, aby wyłowić wątki, które pomogłyby jej rozwikłać tajemnicę spisku przeciwko Dane’owi.Nie liczyła również, że uda się jej odciągnąć admirała na bok, aby sprowokować go w jakikolwiek sposób, żeby się zdradził.W końcu jest córką człowieka, którego sir Landford najbardziej nienawidził.Mimo to trwała w intuicyjnym przekonaniu, że jeśli wystarczająco długo pozostanie w zasięgu jego wzroku, coś się w końcu wydarzy.Nagle drgnęła, czując na sobie czyjeś intensywne spojrzenie.Ujrzała przed sobą dżentelmena w granatowym mundurze.- Pproszę wybaczyć, lady Blackthorn - zająknął się, składając niski ukłon.- Sspotkaliśmy się przed kilkoma tygodniami na przyjęciu u sir Henry’ego Granville’a.Jestem porucznik Alastair Cordell.Mmam nadzieję, że pani mnie pamięta.- Ależ naturalnie, poruczniku, pamiętam pana - od parła Violet z bijącym sercem.Zaiste, trudno było go nie zapamiętać.Z grzywą jasnozłotych włosów, rozmarzonym spojrzeniem orzechowych oczu i uderzająco regularnymi rysami twarzy sprawiał wrażenie istnego Adonisa, jakkolwiek nieco podstarzałego.Na tym jednak podobieństwa się kończyły [ Pobierz całość w formacie PDF ]