[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sam był „rzeczą samą w sobie”, chłopcem nastawionym na sukces.Zwycięzcą olimpiad i pożeraczem fantastyki, o wystających kościach policzkowych i ciemnych kręconych włosach, w koszulach zawsze starannie wyprasowanych przez mamę lub siostrę, elegantem, który w wieku szesnastu lat potrafił na trzy sposoby zawiązywać krawat.Saszka patrzyła na niego i myślała tylko o jednym: musi zaraz pójść w krzaki.Natychmiast.W przeciwnym razie rytuał zostanie naruszony, no i szczerze mówiąc nie zdoła dojść do domu.–Słuchaj, Koniu, poczekaj na mnie przy wejściu.Nie zrozumiał.Nie przestawał mówić, chytrze uśmiechając się w półmroku; plótł bzdury o zakodowanej księżniczce i o tym, że koniecznie trzeba ją rozkodować.–Koniu, idź już i poczekaj na mnie! Zaraz przyjdę!Nie rozumiał.Idiota.Zadowolony z siebie gaduła.Czas uciekał; biegała wystarczająco długo, jednak rytuał nie został zakończony.–Muszę iść w krzaki! – krzyknęła.– Wysikać się muszę, dociera?Kiedy wyszła z parku, przy wejściu nikogo nie było.Ani staruszka z pieskiem, ani Koniewa.Tylko na oszronionej trawie ciągnęły się łańcuszki śladów.* * *Walentyn wyjechał.Saszka miała nadzieję, że na zawsze, ale niestety, tak się nie stało.Nowy Rok witali we troje – w rodzinnej atmosferze, z szampanem i choinką, którą mama sama ubierała, córce nie pozwalając nawet podejść.Na dworze przez całą noc strzelały petardy.O wpół do piątej rano, kiedy mama z Walentynem na jednym z niezliczonych lokalnych kanałów wciąż jeszcze oglądali „Ironię losu”*, Saszka włożyła zimowe buty (w adidasach niepewnie czuła się na śniegu) i owinęła się szalikiem, nakładając go na kurtkę.–Więc jednak idziesz? – zapytał z pokoju Walentyn.– Trzeba przyznać, że masz mocny charakter, Aleksandro.Zazdroszczę ci.Saszka wyszła, nic nie odpowiadając.Na śniegu przed domem widniało konfetti, gdzieniegdzie z zasp sterczały ogarki bengalskich ogni.Ruszyła truchtem.W oknach płonęły światła.Pijani, rozbawieni ludzie grupkami włóczyli się po ulicach.W parku walały się butelki po szampanie.Saszka biegła, słuchając jak chrzęści śnieg, czując jak mróz szczypie ją w nos i patrząc, jak rozpływa się w powietrzu obłoczek oddechu.„Trzeba przyznać, że masz mocny charakter, Aleksandro.Zazdroszczę ci”.W taki sposób każdy wyrobiłby sobie charakter.Chociaż związek pomiędzy snem Saszki, a przedzawałowym stanem tego na dobrą sprawę obcego człowieka nie jest oczywisty i nie da się go udowodnić.Choć w obecnej chwili – już nie jest obcy, nie… Coś stało się z mamą, coś się zmieniło; jest jeszcze młoda, ale przecież nie będzie taka zawsze.Tak to wygląda.Choć tego związku nie da się udowodnić, on istnieje.Saszka dobrze to wie i nie ma prawa się mylić.Właśnie zamknął się pierwszy krąg.Saszka biegła już po swoich śladach.I starała się dokładnie w nie trafiać, raz za razem.Początkowo bezwiednie.A potem z ciekawością.Jeden za drugim.Dawno nie widziała dziadka Wańki z jego pieskim.Przeszła mu bezsenność? Czy zachorował i nie wychodzi z domu? Od chwili, gdy tak haniebnie i banalnie zakończyła się ta jakże romantyczna poranna randka, Saszka i Koń prawie ze sobą nie rozmawiali.Traktowali się tak, jak zwykle, powściągliwie i obojętnie.Jakby nic się nie stało.Nie udało się rozkodować księżniczki.Oprzytomniała.Które to okrążenie, ósme? Dziewiąte? Ślady na śniegu zrobiły się duże i głębokie, jakby przebiegł tędy yeti w olbrzymich walonkach.Z ciemnego nieba zaczął sypać śnieg.Gdzieś przejechała, wyjąc syreną, karetka pogotowia.Nie do nas, pomyślała Saszka z ponurą satysfakcją.Nie do nas.Teraz nic nam się nie może stać.Załatwianie naturalnej potrzeby na mrozie jest wątpliwą przyjemnością.Saszka wyszła z krzaków, dokładnie zapinając suwak i strząsając śnieg, który opadł na nią z gałązek.Byłoby lepiej, gdyby nikt oprócz niej nie widział tych przeklętych monet.Niestety widzą.Przedwczoraj mama zapytała, kiedy przypadkowo natknęła się na „codzienną wypłatę”: „Co tam znowu masz?” Saszka skłamała, że to mosiężny stop, żeton do gry… Jakie znowu kasyno? No co ty! To taka gra, jak szachy, gramy w nią w szkole…Mama uwierzyła.Przecież nigdy wcześniej córka jej nie okłamywała.No, prawie nigdy.Weszła do mieszkania.Drzwi do pokoju mamy były zamknięte.Panowała absolutna cisza, tylko śnieg szeleścił, uderzając w blaszane parapety.Przeszła do łazienki.Odkręciła gorącą wodę i długo patrzyła na parujący strumień.A potem zwymiotowała pieniędzmi.I od razu – paradoksalnie – zrobiło jej się lżej.* * *Górka monet rosła.Wkładała je do starej skarpetki i chowała w dolnej szufladzie biurka, pod stertą notatek.Nie wiadomo, co powiedziałaby mama, gdyby kiedyś natknęła się na ten skarbiec, jednak ostatnimi czasy jej rodzicielka miała na głowie wiele innych zmartwień.Na półeczce w łazience zadomowiły się pędzel i brzytwa, w szklance pojawiła się nowa szczoteczka do zębów i Saszka nie śmiała już włóczyć się po domu w majtkach i podkoszulce.Zapach męskiej wody po goleniu zagłuszał wszystkie inne, znane zapachy.A mama, która, odkąd Saszka sięgała pamięcią, należała wyłącznie do niej, teraz dzieliła swoją uwagę pomiędzy córkę i Walentyna – przy czym lwia jej część przypadała temu ostatniemu.Najwyraźniej w plany Walentyna wchodziło „nawiązanie kontaktu” z Saszką.Podczas kolacji zaczynał długie rozmowy, a uprzejmość nie pozwalała jej od razu wstawać od stołu.Czekały na nią podręczniki, wiele nie przeczytanych rozdziałów i nie napisanych referatów, zaś na granicy nocy i świtu czekało ją bieganie, poniżająca wyprawa w krzaki i brzęk monet spadających do zlewu.Walentyn zaś bardzo interesował się jej życiem i planami na przyszłość, wypytywał, dlaczego tak bardzo chce zostać filologiem i czy nie myślała o literackich przekładach z angielskiego i że na niektórych prywatnych uczelniach są nawet stypendia i różne programy motywujące dla piątkowych studentów.Saszka traktowała te rozmowy jak łyżkę tranu, potem wychodziła do swojego pokoju i siedziała za biurkiem, bezmyślnie wodząc długopisem po zeszycie.Walentyn zajmował się aparaturą medyczną; może ją projektował, testował, sprzedawał, a może wszystko razem.Z jego szczegółowych opowieści na ten temat Saszka nie zapamiętała niemal niczego.Miał dzieci, dwóch chłopców, a może chłopca i dziewczynkę, opowiadał o nich często i chętnie, podkreślając przy tym, że je kocha
[ Pobierz całość w formacie PDF ]