[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy wchodziliśmy, mamrotał coś, że w najbliższym czasiebędzie musiał poważnie porozmawiać z Mishą.-Nie zapraszam was na żadne posiadówy.Lepiej sięstreszczajcie.Z przedpokoju zajrzałam do salonu.Ujrzałam sterty pudeł,puszek po piwie i talerzy.- Dziękujemy panu.- Odegnałam od siebie kolejną brzęczącąmuchę.Może się myliłam, ale istniały spore szanse, że odór wdomu Cole'a Ostera wystarczy, żeby Denazen Irzymała się stąd zdaleka.- Obleśnie tu.- Przyszliście mnie obrażać?- Gdzie znajdziemy Żniwiarza? - zapytał Kale.- Od lat go nie widziałem.- Przemierzył korytarz i wszedł dosalonu.Wziął do ręki kawałek podejrzanie wyglądającego sera iugryzł.Zebrało mi się na wymioty.-Ale widział go pan? - powiedziałam z nadzieją w głosie.Colezbył mnie machnięciem ręki i wrócił do przedpokoju.- Oczywiście, że widziałem.- Zawahał się.- W każdym razierozmawiałem z nim.- Rozmawiał pan?- Raczej pisałem do niego.Pisał do niego? Jak do świętego Mikołaja?- Chodź, Kale.Marnujemy czas.Ruszyliśmy do wyjścia.- Czekajcie - zawołał Cole.- Czego od niego chcecie?- Denazen przetrzymuje moją mamę.Ponieważ on jestpodobno jedynym człowiekiem, który wydostał się stamtąd iprzeżył, mam nadzieję, że pomoże mi ją uwolnić.- Powiem, co wiem.Ale nie ma się co zapalać.Wiem niewiele.- Wszystko może nam pomóc uchwycić trop - powiedziałam,rozglądając się za czystym miejscem na ścianie, żeby się oprzeć.Nie znalazłam.Już nigdy nie powiem, że Brandt to brudas.- Ostatnio słyszałem, że.- Przerwał w pół zdania.Popatrzyłna mnie, a później na Kale'a.Z jego twarzy zniknęłozakłopotanie, a pojawiło się przerażenie.Wybałuszył oczy,rozłożył ręce i powoli na środku klatki piersiowej ukazała sięjasnoczerwona plama.Wybełkotał coś niezrozumiałegoi osunął się na kolana.Rzuciłam się podtrzymać go ichwyciłam za ramię, zanim padł na podłogę.- Alex.- Musimy uciekać - odezwał się Kale.-Alex Mo.- Colepróbował łapać powietrze.Kale próbował podnieść mnie z podłogi, ale stawiałam opór iciągnęłam za poplamiony T-shirt Cole'a z napisem Metallica.-Jaki Alex?Zatrzęsły nim konwulsje, dygotał na całym ciele.Płytko złapałoddech.-Alex Mojourn - jęknął, zamknął oczy i upadł bezwładnie.-Alex Mojourn? - powtórzyłam, puszczając jego koszulę.Kalechwycił mnie i pociągnął w stronę odległych o jakieś czterymetry drzwi.- Czy on powiedział Alex Mojourn!Drzwi otworzyły się z hukiem.Kawałki drewna rozprysły sięna wszystkie strony.Do środka wpadli siepacze Denazenuzbrojeni w pistolety usypiające.- Padnij - krzyknął Kale i wszystko zwolniło.Objął mnie ręką w talii i odciągnął od frontowych drzwi.Zrobiliśmy krok.W pokoju przed nami doszło do eksplozji izapanował chaos.Coś na nas poleciało.Kale trzymał mnie zaplecy, czułam jego rękę na kręgosłupie.W jego dotyku nie byłonapięcia.Zupełnie, jakby unosił piórko.Jednym zdecydowanympchnięciem posłał mnie na podłogę.Poczułam, jak jakiśprzedmiot - ta cholerna lotka - przelatuje mi nad głową.Ale nicmi nie zrobiła.Przetoczyłam się po podłodze i przylgnęłam dościany.Z rąk wysunął mi się worek marynarski.A przecież wostateczności można by bronić się nim przed lotkami.Siepacze byli przy drzwiach.Podobni jak w domu Curda,lylko liczniejsi.Z przodu widziałam ich co najmniej pięciu,do tyłu bałam się oglądać.Takie sytuacje widuje się w kinie, anie w realnym życiu.Ubrani byli w kombinezony ochronne, mieli nad nami prze-wagę.- Mamy przechlapane - szepnęłam.Z prawej strony znajdowałsię niewielki pokój prowadzący na korytarz, na końcu widziałamzamknięte drzwi.Nie wiedziałam, dokąd prowadzą ani czy sązamknięte na klucz, ani czy dotrzemy do nich, zanim nasdopadną.Byliśmy w potrzasku.Jeden z napastników wysunął się przed resztę.Kale wydał zsiebie niski, gardłowy dźwięk i sięgnął po worek z podłogi.Chwycił mnie za rękę i krok po kroku wycofywaliśmy się dobocznego pokoju.Najwidoczniej też zauważył te drzwi, bozmierzaliśmy w ich kierunku.W mgnieniu oka Kale otworzył je i szarpnął mnie za rękę.Jednym ruchem zatrzasnął drzwi, zaryglował i pobiegliśmy podgórę po nieoświetlonych schodach.Zyskiwaliśmy kilka cennychsekund, ale nie łudziłam się, że zamknięte drzwi powstrzymajątamtych ludzi zbyt długo [ Pobierz całość w formacie PDF ]