[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz Gorina miesza krew w szafliku.Załadowali ją na sanki i zawlekli do pralni.Pozostała tylko plama z krwi i zdeptany śnieg.Z pralni dobywają się kłęby pary, to woda gotuje się w kotle; para kłębi się w mglistym powietrzu, opar staje się coraz cięższy i gęściejszy.W pralni sparzą świnię, oskrobią i podzielą.Zaraz spojrzą na zegar, a potem w innym dworze będą się chwalili, jak szybko wszystko poszło.Już wyjęli żołądek i flaki i wyrzucili je na dwór, na śnieg przed pralnią.Wpowietrzu przesyconym oparami, zaczyna ją krążyć wrony.– Kra! Kra! – To mgła kracze, to kracze zimowy dzień.Ostry zapach mgły i trzewi ściele się dokoła pośród zapadającej szarówki.Tego roku Boże Narodzenie jest takie same jak w zeszłym.Mrok gęstnieje i mgła gęstnieje, rzeźnik odszedł, lecz zapach pozostał, wrony także pozostały, trzy szaroczarne plamy poruszają się po śniegu, dławią się i walczą, podskakują i szarpią.– Kra! Kra!Wieczorem ogień płonie pod kuchnią, wielki smolistoczarny kocioł zawisł nad żółtym paleniskiem, pachnie świeże mięso, matka będzie robiła salceson z głowizny.W dużej kuchni jest ciepło, jasno i przytulnie, trochę uroczyście, trochę jak w święta Bożego Narodzenia.Wspomnienie kwiku powracało uporczywie, tak samo jak myśl o wnętrznościach, o wronach, ale coś je odpędzało.Nie myślmy o tym teraz.Cały rok nas dzieli od następnego razu.Cały długi rok.Tymczasem przyjdzie Boże Narodzenie.Z kotła unosił się przyjemny zapach.Płomień wesoło trzaskał na kominie, zupełnie jak w książce z bajkami.Matka uśmiechnięta i rozmowna, w dużym fartuchu, krzątała się między stołem a kotłem, przygotowywała salcesony, krajała, napychała i zszywała.Każdy kolejno musiał próbować.Później salceson będzie leżał pod prasą, aż do Bożego Narodzenia.Gotowane mięso miało dużo lepszy smak aniżeli zapach.O wiele lepszy od salcesonu, bo salceson jest zimny, szary i tłusty.Anders zupełnie nie pojmował, dlaczego nie można zjeść wszystkiego mięsa od razu.Boże Narodzenie było już tak blisko, że Anders czuł jego tchnienie.Obaj z Embretem mieli pójść do lasu po piękną choinkę.W nocy spadł śnieg.Jednakże Embret nie przypiął nart; szedł w wielkich, ciężkich buciskach.Anders postępował za nim.Zboczyli z drogi w kierunku drzewka, które wydawało im się wyjątkowo ładne.Okrążyli je dookoła – choinkę trzeba obejrzeć ze wszystkich stron.Embret szedł przodem, pozostawiając za sobą głębokie dziury w śniegu.Anders stąpał dokładnie jego śladami.Embret podszedł bliziutko, stuknął drzewo siekierą, śnieżna czapa spadła Embretowi na plecy.Okrążyli choinkę.Nie, nie była dosyć ładna.W ten sposób oglądali dokoła drzewko po drzewku.Z każdego kolejnego strząsali śnieg.Ani jedno nie było dostatecznie ładne.Na każdym brakowało w jakimś miejscu gałęzi, czasem było zbyt rozłożyste, czasem za wątłe.W końcu musieli wrócić do takiego, które już na początku oglądali.Zupełnie jak w zeszłym roku – ani jednej porządnej choinki.Wrócili na podwórze i postawili choinkę przed wejściem.Gorina wyszła, obejrzała ją, skrzywiła się, uważała, że wcale nie jest ładna.W ubiegłym roku powiedziała to samo.Kobiety wychodziły nie dalej jak na próg, za nic nie weszłyby w głęboki śnieg, ale wszelkie ich wysiłki krytykowały, nic im się nie podobało.Embret spojrzał na Gorinę i odezwał się.– Wszystkie te cacka powinni powiesić na tobie.Lepszej choinki nie znajdzie się w całym lesie!Na te słowa Gorina wróciła do domu.Embret zaś poszedł do drwalni i zabrał się do rąbania, aż drzazgi fruwały i nie sposób było wydobyć z niego choćby jednego słowa.Anders obudził się – dzisiaj Boże Narodzenie!Najgorszy dzień ze wszystkich.Nie rozumiał, jak mógł kiedykolwiek o tym zapomnieć, bo przecież każde przykre wydarzenie przypomina o dawniejszych, też niemiłych wydarzeniach.Cały dom przewrócony do góry nogami.Kobiety biegały po wszystkich izbach, krzyczały i potrącały wszystko co napotykały na drodze.Nie dają nic do jedzenia, tylko łają i wymyślają [ Pobierz całość w formacie PDF ]