[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Ochłonęłaś już – szepnęła zaintrygowana – czy dalej wspominasz, jakfantastycznie było całować się z Aloisem?Z irytacją wzniosłam oczy na sufit.– Febe, mówię serio, nie całowałam się z Petersenem.Odpuść sobie.– Kłam-czu-cha.Niby więc co robiliście tacy przytuleni na szkolnymboisku?– Wcale się nie przytulaliśmy, tylko…W tym momencie mama zawołała mnie tonem wskazującym, że jejcierpliwość się wyczerpała.Powinnam wreszcie zejść.Ani chybi za parę minut z furią wparuje do pokoju.– Nieważne – mruknęłam.– Dzwonię w innej sprawie.– Dawaj.– Właśnie rozmawiałam z Noahem i… kiedy wyjaśniłam, że nie spotykamsię z Petersenem… Nie przerywaj… Umówił się ze mną… na dwudziestątrzecią pod szkołą.Nie pojmuję, czego może chcieć.Febe milczała, w przeciwieństwie do Hama, który pytał raz za razem:– No i? No i?– Febe?– Tak?– Jesteś tam?– Mniej więcej – odparła, a po kilku kolejnych sekundach ciszywykrzyknęła: – Kurczę! Jakim cudem masz tyle szczęścia?!– Szczęścia? – zdziwiłam się.– Szczęścia, Diletta! Przecież to oczywiste! Poprosi, żebyś została jegodziewczyną!Zadrżałam, czerwieniąc się.– Nie…– A właśnie, że tak! – pisnęła.– Matko! Przeklęta szczęściara! Czym tysię dziś rano spryskałaś? Wabiącym wszystkich przedstawicieli męskiegogatunku eliksirem?– Febe! Nie gadaj głupot! – burknęłam.– Nie nazwałabym sięszczęściarą.Noah mnie zupełnie nie interesuje… Nie w tym sensie.– Nie?– Nie.Westchnęła.Niemal zobaczyłam, jak zmartwiona kręci głową.– Musisz więc jasno postawić sprawę.Nie wolno robić mu fałszywychnadziei.Przymknęłam powieki.Cholera, tego tylko brakowało… Przyjacielpostanowił nagle wyznać mi miłość.Prawdziwa wisienka na torcie.– Diletta?– Hm…?– Nie powinnaś się skarżyć, przeżywasz chyba niesamowicieemocjonujący dzień.Z rezygnacją położyłam palec na klawiszu z czerwoną słuchawką.– Określenie „kiepski” jest stanowczo bliższe obiektywnej ocenie.AloisRany, ale wieje.Na dobre zawitała jesień.Najpierw nadciągnęło zimno, a terazrozszalały się wichury.Najwyraźniej postawiły sobie za cel pozrywać z drzewżółtawe liście i obnażyć średnio nadające się na kryjówkę obumierająceszkielety.Na szczęście okazowi, na którym usiadłem, pozostało jeszczewystarczająco dużo sił, by oprzeć się atakom wiatru.Sennie wpatrywałem sięw horyzont.Lubiłem przebywać w miejscach, do jakich żywi nie umiejądostać się bez użycia różnych absurdalnych konstrukcji czy innego rodzajupomocy.Wtem doszedł mnie znajomy głos.Gdy się nachyliłem, dostrzegłemwysokiego, nieco niezdarnego chłopaka.Właśnie oparł się o pień „mojego”drzewa, z komórką przy uchu.Ostrożnie kucnąłem, uważając, by nie narobićhałasu, i odgiąłem jedną z wciąż pokrytych brązowymi liśćmi gałęzi.Noah Del ing, przyjaciel Diletty Mair.Często widywałem ich razem.Plotkowano, że skończą jako para.Pasują do siebie, oboje idealnieprzeciętni.Noah ponadto sprawia wrażenie zbyt czarującego, by uwierzyć w jegoszczerość.Wytężyłem słuch.– …po wuefie, gdy… rozmawiałaś z Aloisem.Dostało się nam później odFebe.Oznajmiła, że jesteśmy niedojrzałymi idiotami,dodatkowo ślepymi i pozbawionymi uczuć.Bo wmieszaliśmy się w spotkaniedwojga zakochanych.Uniosłem brwi.Odgadłem, kogo ma na lini , i zaśmiałem się pod nosem,tak absurdalne wydało mi się przypuszczenie, że kręcę z Dilettą Mair.Seriosądzą, że upadłem równie nisko? Przenigdy nie potrafiłbym…Aż się wzdrygnąłem.Mair to tylko istota ludzka.Nikt więcej.Znajdowała się kilka szczebli podemną.Nie poruszaliśmy się po tym samym torze.– Nie zrozum mnie źle, Diletta.Ale cieszę się.Łatwo się domyślić, skąd ta radość.Ani chybi Mair zareagowała podobniejak ja na insynuacje swoich kretyńskich przyjaciół odnośnie do charakterułączącej nas znajomości.– Ja… Moglibyśmy spotkać się dziś w nocy?O proszę, to znacznie bardziej intrygujące.Czyli plotki się potwierdzą.Diletta Mair i Noah Del ing zaczną ze sobą chodzić.Może chłopak obawiałsię, że odbiję mu przyjaciółeczkę, a zorientowawszy się, że nie jestemkonkurentem, nabrał odwagi, by zdradzić jej, co czuje.Ależ romantyczne.Zbiera się na wymioty.– O jedenastej przed wejściem do szkoły?Zabawne.Ten człowiek ma nierówno pod sufitem.Kto przy zdrowychzmysłach umawia się z dziewczyną w środku nocy pod szkołą?Idiota.– Dzięki.Do zobaczenia.Odsunął się od drzewa, schował komórkę do kieszeni, ostrożnie rozejrzałsię i uśmiechnął.Dziwnym uśmiechem.Nagle skulił się, a jego grzbiet przeciął promień światła.Zamarłem.Zatkał usta pięścią, zapewne tłumiąc okrzyk rozdzierającego go od środkabólu.Cicho, niemal bezgłośnie zajęczał, po czym gwałtownie wygiął się w łuki tym razem z pleców wydobyły się dwa ogromne świetlne prostokąty,rozpościerając się po obu stronach ciała i otaczając je niby lśniący płaszcz.Niemożliwe.On nie…Wyprostował się, stając na czubkach palców.Doskonale widziałem terazto, w co przekształciły się czworokąty światła.W skrzydła.Białe skrzydła.ToAnioł.Zamachał nimi i lekko wzniósł się w powietrze.Skryłem się między gałęziami, przygotowany na odparcie ewentualnegoataku.Niepotrzebnie.Noah, o ile rzeczywiście tak się nazywa, odleciał, niezauważywszy mnie.Stopniowo zlewał się z jasnym niebem, aż wreszciezniknął.Cholera.Anioł…I wybierał się na spotkanie z Mair.Oj,Diletta, Diletta… ale się zdziwisz.Zacisnąłem zęby i uderzyłem dłonią w pień.Obyś umiała szybko biegać.Inaczej mu się nie wymkniesz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]