[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Proszę mi powiedzieć, gdzie państwa znajdę.Tate zapisał swój numer telefonu.Szli do samochodu wśród kwaskowatego odoru metanu i dymu dobywającego się z pobliskiego śmietnika.Tate z powrotem wsunął do kieszeni pistolet, który Bett podniosła na werandzie.Zauważył jej ponurą minę - usta ściągnęła w wąską kreskę.- Bett?Przeszła parę kroków i utkwiła wzrok w odległych wierzchołkach drzew.- Myślałam właśnie o tym, jak okropnie się czułam w dniu, kiedy się urodziła!Tate grzebał nogą w błotnistej ziemi.- Wydobywała się ze mnie, rozrywała mnie.Nienawidziłam tego! Ona wychodziła na świat, niszcząc moje ciało, zmieniając na zawsze moje życie.Tate potaknął.- Ale zdołałam zapomnieć ten ból.Zdołałam ją pokochać, usiłowałam nauczyć ją, jak żyć.Jak unikać błędów.A teraz to.- Skinęła głową ku bungalowowi.- Na miłość boską.Jej nauczyciel.- Zerwała z nim - przypomniał jej Tate.- Wiedziała, że to nie jest dla niej dobre.- Po prostu nie przypuszczałam, że jest do czegoś takiego zdolna.On jest starszy od niej o dwadzieścia pięć lat! No i pozowanie do tych obrazów.- A wiesz co? - wtrącił Tate.- Ja właśnie pomyślałem, że dziś, przez te ostatnie kilka godzin, wreszcie stała się dla mnie żywym człowiekiem.Tate znienacka, ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu, rozpaczliwie zapragnął poznać córkę lepiej.Uderzyła go potworna myśl, że gdyby umarła dziś rano, on chybaby oszalał z okropnego smutku i przerażenia.Jeśli mieliby znaleźć jej ciało teraz, za kilka dni, za miesiąc, albo gdyby nie znaleźli go nigdy, całkiem by się załamał.Byłaby to jedna z tych tragedii, które zmieniają człowieka na zawsze.Prawnicy posługują się retorycznym chwytem, zwanym personifikacją - wykorzystują słowa tak, żeby ich klient wydawał się ludzki, a oponent znacznie mniej.„Mary Jones” zamiast „świadek” albo „ofiara”.Ławie przysięgłych zazwyczaj łatwiej być surowym dla kogoś nieznanego z nazwiska i ferować ostrzejsze wyroki za zbrodnie popełnione na żywych ludziach mających imiona i twarze.To bardzo skuteczna sztuczka i wyjątkowo niebezpieczna.Tate uświadomił sobie, że zazwyczaj myślał o Megan jako o „dziewczynie”.Rzadko używał jej imienia.- Może masz rację - odrzekła powoli Bett.- Tyle tylko, że nie jestem pewna, czy ta Megan, której szukamy, jest tą Megan, którą znałam.Albo myślałam, że znam.- Co? Myślisz, że ona może mieć jakieś wady? Że nie jest doskonała? Jak my? Nigdy.Bett się roześmiała.- Mamy mnóstwo roboty - powiedział - jeśli chcemy znaleźć ją do piątku.Bett skinęła głową i wzięła go pod ramię; ruszyli w stronę samochodu.Tate uprzytomnił sobie, że to ich pierwszy kontakt fizyczny od dziesięciu lat.Rozdział 13.Nie, tato, proszę.Aaronowi Matthewsowi z trudem udało się skręcić z bitej drogi w boczną, błotnistą.Nad nim wznosiły się ostre, okrutne szczyty, pokryte strzępami mgły.Była środa, późne popołudnie - wszystko przebiegało zgodnie z planem.Senna Megan McCall siedziała obok niego.Po zatankowaniu we Front Royal wjechał w góry i przeniósł ją na przednie siedzenie, gdzie siedziała bezwładnie i patrzyła w dół na kielich białej lilii, który położył z szacunkiem na jej kolanach.Dotknęła go niezgrabnie związanymi rękami.Gdy wjeżdżali głębiej i głębiej w mgliste, mroczne lasy, Matthews nie potrafił powstrzymać wspomnień tego dnia, kiedy ojciec zabrał go po raz pierwszy na pole.- Nie, tato, proszę!Wysoki, surowy James Matthews ciągnął jęczącego jedenastolatka za sobą ku sporej polanie za Katedrą wśród Sosen.- Ruszaj się, chłopcze.Przemów do nas.Powiedz, co do ciebie mówi Jezus.O tak, o tak.On się boi, jest nieśmiały.Hej, pomóżcie wciągnąć go tam na górę, ludzie.Ruszaj, chłopcze.On się boi.Spójrzcie na niego.Chwyćcie się dla Niego za ręce! Głoście Jego chwałę!- Boję się - szepnął.Matthews senior zaciągnął chłopca na niską estradę i zwrócił twarzą ku tłumowi siedzącemu na polanie na tyłach Katedry wśród Sosen.- Jest niemy niczym grzesznik! Spójrzcie na niego.Nieśmiały jak dziecko.Ale zrobisz to dla Jezusa, prawda?Dla Jezusa? Niezupełnie.Ale kiedy masz jedenaście lat i otacza cię setka ludzi śpiewających niczym opętani szamani, zrobisz wszystko, co ci każą.Ojciec uderzył syna w głowę dłonią ze złotym pierścieniem ozdobionym krzyżem, a chłopiec pomyślał, że zaraz zmoczy swoje najlepsze niedzielne spodnie.Poczuł przesycony tytoniem oddech i ciężki uścisk na cienkim jak gałązka ramieniu.- Masz się jąkać - szepnął starzec.- Zachowywać jak idiota.Masz ich wprawić w zakłopotanie, spowodować, żeby tarzali się w prochu.Zapluwaj się.Opluj tych w pierwszym rzędzie.Zesztywniej i tocz błędnym wzrokiem przez jakąś minutę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]