[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Choć oczywiście byłaby to bardzo zabawna plotka.Barnaba sięzawahał.- Nie, ale mogę próbować cię przekonać, żebyś sama powiedziała Ronowi.Z tymmogłam sobie poradzić.Odetchnęłam powoli.- Powiedział, że koniec mojego żałosnego życia to dla niego przepustka do wyższegokręgu.Wrócił, żeby udowodnić, że mnie odstrzeli.Czekałam na reakcję, ale nie było żadnej.Wreszcie nie mogłam tego dłużej znieść i uniosłam głowę, żeby spojrzeć mu w oczy.Barnabapatrzył na mnie, jakby próbował wykombinować, co to znaczy.Ale nie znalazł odpowiedzi.- Myślę, że powinnaś przez jakiś czas zatrzymać to dla siebie.To pewnie nic nieznaczy.Zapomnij o tym.Lepiej spróbuj się dopasować.- Ta - powiedziałam z sarkastycznym śmiechem.- Nowa szkoła zapewnia mnóstwozajęcia.- Chodziło mi o dopasowanie się do żywych.- Ach.- Okej.Mam się dostosować do żywych, a nie do nowej szkoły.Cudownie.Przypomniałam sobie katastrofalną kolację z tatą i przygryzłam wargę.- Ehm, Barnabo, czyja muszę jeść?- Jasne.Jeśli chcesz.Ja nie jem.W każdym razie niewiele - dodał niemal tęsknie.- Alejeśli jesteś taka jak ja, to nigdy nie będziesz głodna.Założyłam włosy za ucho.- A co ze spaniem? Uśmiechnął się.- Możesz próbować.Ja nie mogę spać, chyba że jestem śmiertelnie znudzony.Oderwałam kawałek smoły i znów rzuciłam w komin.- Dlaczego nie muszę jeść? - zapytałam.Barnaba odwrócił się przodem do mnie.- Ten twój kamień emituje energię, a ty ją wchłaniasz.Pławisz się w niej.Uważaj naludzi ze zdolnościami parapsychicznymi.Będą myśleli, że jesteś opętana.- Uhm - mruknęłam, zastanawiając się, czy może jakiś duchowny udzieli miużytecznych informacji.Ci dwaj mylili się w sprawie żniwiarzy ciemności i pewnie niewiedzieli tak dużo, jak im się zdawało.Westchnęłam.Siedziałam na dachu ze żniwiarzem światła - z moim aniołem stróżem.Pięknie, Madison, pomyślałam.Byłam ciekawa, czy moje życie - a raczej ten stanzawieszenia, w którym byłam - może być jeszcze bardziej zakręcony.Głaskałam kamień,który trzymał mnie w tym zawieszeniu, zastanawiając się, co mam teraz począć.Chodzić doszkoły.Odrabiać lekcje.Być z tatą.Starać się zrozumieć, kim jestem i co mam ze sobą zrobić.Właściwie niewiele się zmieniło, nie licząc spania i jedzenia.No dobrze, szukał mnie ktośgorszy niż czarny żniwiarz.Ale za to pilnował mnie anioł stróż.A życie toczyło dalej, nawetjeśli nie byłam już jego częścią.Barnaba zaskoczył mnie, wstając nagle.Pochyliłam się do tyłu, by spojrzeć na jegowysoką postać rysującą się na tle gwiazd.- Chodźmy - powiedział, wyciągając rękę.- Nie mam dziś nic do roboty i nudzi mi się.Chyba nie jesteś z tych, co piszczą z byle powodu?Najpierw pomyślałam: O czym on mówi? A potem: Chodźmy? Dokąd? Alewydobyłam z siebie tylko żałosne:- Nie mogę.Dostałam szlaban.Nie mogę postawić nogi za progiem, nie liczącchodzenia do szkoły, dopóki nie spłacę kostiumu.- Ale uśmiechnęłam się, biorąc go za rękę ipozwalając, by pomógł mi wstać.Jeśli Ron mógł sprawić, że mój tata nie pamiętał, żeumarłam, to chętnie się zgodzę, żeby Barnaba mnie krył, jeśli wymknę się na parę godzin.- No cóż, nic nie poradzę na twój szlaban - stwierdził.- Ale mogę obiecać, że nieprzejdziesz przez próg.- Hę? - wyjąkałam i zesztywniałam, kiedy stanął za mną, jeszcze wyższy z powodunachylenia dachu.- Hej! - krzyknęłam, kiedy mnie objął.Ale umilkłam, osłupiała, kiedynagle otoczył nas szary cień.To coś było prawdziwe - pachniało jak puchowa poduszka mojejmamy.Zachłysnęłam się ze zdumienia, kiedy Barnaba objął mnie ciaśniej i moje stopyoderwały się od dachu, jakby grawitacja zadziałała w niewłaściwą stronę.- Jasna cholera! - krzyknęłam, gdy świat rozpostarł się pod nami, srebrnoczarny wblasku księżyca.- Ty masz skrzydła?Barnaba roześmiał się, a mój żołądek zjechał w dół, gdy wznieśliśmy się jeszczewyżej.Może.Może jednak ten rok nie będzie takie zły?LAUREN MYRACLEBUKIECIKCzytelnicy strzeżcie! Niniejsza historia zainspirowana Małpią łapką W.W.Jacobsa,wydana po raz pierwszy w 1902, która nieźle mnie wystraszyła, gdy byłam nastolatką.Serio,ostrożnie z życzeniami!Lauren Myracle.Wokół domu Madame Zanzibar hulała wiatr.Obluzowana rynna uderzała o ścianę.Choć była dopiero czwarta, niebo zrobiło się już ciemno granatowe.Ale w krzykliwieurządzonej poczekalni świeciły jasno już trzy lampki przesłonięte czerwono - niebieskimiapaszkami.Rubinowa poświata rozjaśniała okrągłą twarz Yun Sun, a niebiesko - fioletowapodkreślała trupi wygląd Willa.- Wyglądasz jakbyś wstał z grobu - powiedziałam.- Frankie - skarciła mnie Yun Sun.Wskazała ruchem głowy na drzwi gabinetu.Bałasię chyba, że Madame Z.Mnie usłyszy i poczuje się urażona.Na gałce drzwi wisiałaczerwona plastikowa małpka, informując, że Madame Z ma klienta.My byliśmy następni.Will miał nieobecne spojrzenie.- Jestem kosmitą w ludzkim ciele - zajęczał.Wyciągnął ręce w naszym kierunku -Oddajcie mi wasze serca i wątroby.- Och nie! Kosmici zawładnęli naszym ukochanym Willem! - Ścisnęłam ramię YunSun.- Szybko, oddaj mu swoje serce i wątrobę, żeby się ode mnie odczepił! Yun Sunuwolniła się z uścisku.- Wcale mnie to nie bawi - rzuciła ostrzegawczo.- I jeśli nie będziecie dla mnie mili,to sobie pójdę.- Daj spokój - westchnęłam.- Podniosę swoje wielgachne uda i wymaszeruję stąd.Zobaczycie!Yun Sun miała fazę na grube uda.I to tylko dlatego, że jej superseksowna balowasuknia wymagała lekkiego poluzowania.Ale przynajmniej miała suknię.I szansę, że jąwłoży.- Bla, bla - odpowiedziałam.Jej zrzędzenie narażało nasz plan.A szkolny bal miał się odbyć lada dzień.Tymbardziej nie zamierzałam siedzieć sama w domu, kiedy inni, usmarowani brokatem, będądobrze się bawić.Nie chciałam za żadne skarby tak skończyć, szczególnie że w głębi sercawiedziałam, iż Will ma ochotę mnie zaprosić.Potrzebował tylko odrobiny zachęty.Ściszyłamgłos, przez cały czas uśmiechając się do Willa, jakby to były babskie sprawy.- To był nasz wspólny pomysł, pamiętasz Yun Sun?- Nie, Frankie, to byt twój pomysł - stwierdziła na cały głos.- Ja już mam partnera nabal, nawet jeśli zgniotę go niechcący moimi udami.To ty liczysz na cud.- Yun Sun! - Zerknęłam na Willa, który zrobił się czerwony.Wstrętna baba, jak może.Wstrętna, wstrętna, niegrzeczna dziewczyna!- Auć! - zajęczała.Bo dałam jej kuksańca w bok.- Jestem na ciebie zła - warknęłam.- Skończ z tym krygowaniem się.Chcesz żeby cię zaprosił, tak czy nie? Auć!- Dziewczyny? - wtrącił Will.Robił tę słodką rzecz ze swoją szyją.Jego jabłko Adamapodskakiwało w górę i w dół.Chociaż właściwie to był dość nieprzyjemny widok.Przywodził na myśl łowienie zębami jabłek w misce pełnej wody.Co z kolei skojarzyło misię z zatopieniem zębów w jabłku Adama.Ale nieważne.Will miał wyjątkowo ruchliwą grdykę, która kołysała się w górę i wdół.To wyglądało tak słodko.Był wtedy taki bezbronny.- Ona mnie uderzyła - narzekała Yun Sun.- Zasłużyła sobie - odgryzłam się.Ale nie chciałam ciągnąć dłużej tego tematu; tarozmowa i tak już zbyt wiele zdradzała.Klepnęłam więc Yun Sun w nieotłuszczone udo ipowiedziałam - Ale wybaczam ci.A teraz się zamknij.Do Yun Sun jeszcze nie dotarło - albo raczej jeszcze tego nie zrozumiała - że niewszystko należy mówić głośno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]