[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Susan Young była przy tym - wszystkie kobiety świata też.Jutro ‘o świcie na murach domów pojawią się transparenty: „Ludzkość nie zapomni tych, którzy ocalili aliusensorię” i „Niech żyją pogromcy Comandante A”.Rzeczywistość, która dzisiaj splotła się z fikcją programu, powróci na swoje miejsce.Ale odtąd na zawsze pozostanie skażona tą fikcją, jej zwielokrotnione odbicie w mózgach mas kryć będzie fałsz.Bo patrząc na te transparenty każdy przechodzień pomyśli: „To o mnie”.Zawaha się pewnie zaraz, może nawet drżącymi czubkami palców sięgnie głowy, by sprawdzić, czy wciąż nie tkwi na niej kontaktowy hełm.Ale hełmu nie będzie; na murach wszystkich miast naprawdę zawisną miliony transparentów.Więc następna myśl przechodnia nabrzmieje przekonaniem: „To jednak o mnie! Ja to zrobiłem! Ja!”.Mały człowieczek pójdzie dalej sycąc się wiarą we własną moc.Mijać będzie takich samych jak on ludzików, półuśmieszkiem zaznaczać swoją nad nimi wyższość, patrzeć na nich z pogardą.I nie dostrzeże identycznych półuśmieszków na ich ustach i identycznej pogardy w ich oczach.Nikt nikogo nie wyprowadzi z błędu, bo prawie nikt z nikim już nie rozmawia.Bezwolni somnambulicy powszechnie i do szpiku kości poczują się sprawcami czynu o wadze historycznej, tym razem zatracą wobec aliusensorii jakikolwiek dystans.A kim w tej grze polityki, komiksowych przygód i wszechogarniającej złudy byłem ja? Długą drogę przeszedłem w poszukiwaniu ostatecznej odpowiedzi na to pytanie.Najpierw, tuż po wysłuchaniu głosu z ciemności, sam czułem się pajacem poruszanym przez niewidzialne nitki, robotem, którego istnienie i twórczość zależą od nieprzystępnych i nieprzeniknionych, zdalnie kierujących nim mocy.W przypływie pogardy dla siebie i ślepego, zrodzonego z niej buntu chciałem nawet odmówić napisania scenariusza, otworzyć oczy Kingowi, ostrzec i ocalić Comandante A.Pragnąłem wywalczyć, sobie niezależność, godność, osobowość.Zabrakło mi odwagi; wiedziałem przecież, że ceną - oprócz niewiadomej kary za nieposłuszeństwo - będzie bezpowrotne rozstanie z aliusensoria, a nie umiałem wyobrazić sobie niczego, co mogłoby mi ją zastąpić.Wtedy pojąłem, że nie pozostaje mi nic innego, jak popatrzeć na całą tę sprawę i na moje w niej miejsce z innego punktu widzenia.I cóż z tego, że mną manipulowano? Równocześnie dawano mi wszak możność manipulowania innymi.Nie tylko Kingiem, który podporządkował mi się dobrowolnie, i nie tylko Comandante A, którego śmierci miałem dać odpowiednią oprawę.Przede wszystkim zawisło ode mnie wewnętrzne życie milionów odbiorców programów.Zawartość ich pamięci, ich przekonania, ich nastroje i samoświadomość - ugniatałem je jak miękką glinę, zamykałem w dowolne kształty, igrałem nimi.Zająłem wobec zniewolonej aliusensoria ludzkości pozycję bóstwa: wszechwładnego, odbierającego wolną wolę, nieodgadnionego w swych pomysłach.Któż - poza mną samym i tymi ponade mną - wiedział, że jestem ograniczonym w wyborze czynów, niesamodzielnym bóstwem drugiej kategorii?Poczucie przewagi nad tłumami nie wtajemniczonych wynagrodziło mi własny brak swobody, przyniosło miły smak odprężenia i zadowolenia z siebie.Do pracy nad scenariuszem, który miał w sobie zawrzeć wykonanie wyroku na Comandante A, zabrałem się już w zupełnym spokoju sumienia, prawie z radością.Zaś potem, gdy gotowy tekst rozpętał szał przygotowań do emisji, czekając na nią i zaznając krótkiego odpoczynku, pogrążyłem się w snuciu planów.Przeczucie mówiło mi, że aliusensoria, raz opuściwszy więzienie strefy wewnętrznej, nie da się zapędzić tam z powrotem.Po pierwszym kroku nastąpią dalsze; fantomy coraz częściej będą wybiegać na ulice prawdziwych miast, superman! i supermanki będą kochać albo zwalczać zwykłych, bez scenariusza żyjących ludzi, a w wielkomiejskich pejzażach zadomowią się akcenty stanowiące trwałe przedłużenie minionych fikcji - spiżowe posągi zmyślonych bohaterów, transparentowe wezwania do nieziszczalnych czynów, autentyczne budowle spełniające tylko rolę makiet i makiety do złudzenia przypominające autentyczne budowle.Oswoiwszy się z rozległością wyrastających przede mną perspektyw i ośmieliwszy nieco, pozwoliłem wyobraźni sięgnąć jeszcze dalej; zacząłem marzyć o dniu, w którym przekaźnik aliusensoryczny wszczepiać się będzie w mózg każdego noworodka.Doznania każdego człowieka będą mogły zostać bezpośrednio przekazane innym! Dysponowałbym wówczas milionami potencjalnych aktorów do odgrywania moich dramatów, nieustannie mógłbym zmieniać wykonawców.Nie znaliby z góry przebiegu akcji, nie wiedzieliby nawet, że to właśnie ich wybrałem i włączyłem w sieć transmisyjną.Tylko fantomy, niemożliwe do odróżnienia od ludzi fantomy, otrzymywałyby program działania.One rozpoczynałyby akcję, zawiązywały intrygi, prowokowały sytuacje.Moi wybrańcy reagowaliby tylko.I w końcu nikt nie mógłby już odgadnąć, czy otacza go jawa, czy zwidy przeniesione przez hełm kontaktowy, czy rozmawia z człowiekiem, czy z fantomem, czy przeżywa coś sam, czy też dzieli się tym ze wszystkimi.Tylko ja - niedostępny, ukryty za kulisami - patrzyłbym na ten wielki teatr i pojmowałbym reguły toczącej się na moich oczach gry.W tych samych marzeniach wybiegłem ku encyklopediom i leksykonom przyszłości, które wśród haseł spod litery „D” na jednym z pierwszych miejsc przyniosą moje nazwisko: „Davis, Ray, współtwórca nowego etapu w dziejach środków masowego przekazu”.Myślenie o tym sprawiło mi przyjemność nawet wtedy, gdy poprzez wytwory mojej fantazji przebijała obawa, że nikt - bo i dla kogo? - takich encyklopedii i leksykonów nie wydrukuje.Gdy bezprecedensowa emisja dobiegła wreszcie końca, powziąłem jeszcze jedną i bardziej konkretną obawę; przekonałem się, że moje tajemnice mogą mi zostać wydarte w każdej chwili, że nawet głupi przypadek zdolny jest odsłonić przed niepowołanymi oczyma drugie dno wymyślonych przeze mnie epizodów.Przecież niecelny strzał Kinga (pierwszy niecelny strzał w jego karierze! cóż za straszliwy pech!) i krwawa rana na szyi Comandante A stworzyły niezbity dowód wydania na śmierć prawdziwego człowieka, dowód pełnej premedytacji w zrobieniu z supermana mimowolnego kata.Obserwowałem więc mego podopiecznego i miotałem się między skrajnymi wnioskami: zauważył? - a może jednak nie zauważył?, domyślił się! - a może jednak nie domyślił? Dopiero po pewnym czasie uznałem, że demaskatorski szczegół musiał ujść jego uwadze [ Pobierz całość w formacie PDF ]