[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.O sunimi przeczytacie w książce”.–Sunimi to sunimi – powiedział Wiktor.– Ale któż to mógł wiedzieć, że ze strachu podrze skafander! Ech, Karel, Karel… Ale ŕ propos, prawdopodobnie mają skafandry, skoro istnieje nawet takie słowo.Zapytaj, jak u nich wyglądają loty w Kosmos.Czy już latali, a może gościli już kogoś?W odpowiedzi zakomunikowano, że istnieją skafandry, a także lżejsze ubrania ochronne, ale wszystko to znajduje się w rękach rządu, a oni nie mają do tego dostępu.Nikogo z innych planet tu nie było, chyba że w ciągu ostatnich lat, kiedy oni już siedzą pod ziemią.Sami szykowali się do lotów międzyplanetarnych, ale wszystko, rzecz jasna, wzięło w łeb, jak tylko zjawiły się glegi.–Zjawiły się! – wykrzyknął Kazimierz.– To znaczy, że przedtem ich nie było.Ale skąd się zjawiły?–O, zobacz, tam za ścianą jest jakiś nowy.A oto i książka! Jaka wielka! Ale będziesz miał robotę!–Nie tyle ja, ile „Ling”.Da sobie radę, bądź pewien.Do samej ściany przyprowadzili tego, który przyniósł książkę.Nie różnił się od innych wyglądem, jedynie odzieżą, krótszą i koloru czerwono-czarnego.Po lewej stronie piersi miał przytwierdzoną dużą, jasną tabliczkę, w rodzaju szyldu z jakimiś znakami.–To zdaje się stanowi dowód, że należy on do niższej warstwyspołecznej – wyjaśnił Kazimierz.– Przyczepiają im takie szyldy z wymienieniem zawodu i miejsca pracy.–Miły obyczaj, prawda? – powiedział Włodzimierz.– Trąci faszyzmem.–Taak.Myślę, że i bez glegów życie tutaj było niezbyt wesołe… Popatrz, ten przecież wygląda na zupełnie zdrowego, tylko jest jakiś ospały.Spójrz, co oni z nim wyprawiają?Istota w czerwono-czarnym ubraniu zaczęła się kiwać, a potem wykonywać przysiady mechanicznie, zupełnie jak lalka, otwarłszy lekko usta.Astronauci spostrzegli, że spełnia on polecenie kobiety.Starzec w tym czasie siedział i pisał list, nie zwracając zupełnie uwagi na to, co się wokół dzieje.Czerwono-czarna istota to zamierała, to na komendę wykonywała różne ruchy.Władysławowi ciarki przeszły po grzbiecie.–Oto w czym rzecz… – wyszeptał.– Gorsze niż śmierć… Oczywiście… człowiek staje się marionetką.Czerwono-czarna istota rozwarła szeroko usta i zastygła z podniesionymi rękami.Potem, na komendę, powoli nachyliła się do przodu, dotykając palcami podłogi, i ponownie znieruchomiała.„Cc on czuje? Co on myśli? A może w ogóle utracił rozum?” – zastanawiał się Władysław.Spojrzał na Kazimierza.Ten stał blady jak płótno, a jego niebieskie oczy były rozszerzone i błyszczały jak w gorączce.–Napisz im, że się spieszymy – powiedział po chwili Władysław.– Już chyba dość tego widowiska.I powiedz także, że my raczej już więcej nie przyjdziemy.Co do książki, to zapytaj, czy możemy ją zabrać ze sobą na Ziemię.Po przeczytaniu nowego listu, za ścianą zaczęto gwałtownie machać rękami z prawa na lewo.Czerwono-czarna istota także machnęła ręką.Potem włożono do księgi list i wręczono ją czerwono-czarnemu.Wkrótce zjawił się on w bocznym korytarzu i podał książkę.Władysław wziął ją do ręki; rzeczywiście była bardzo ciężka.Astronauci z przerażeniem i współczuciem przyglądali się posłańcowi zza ściany.Był ubrany w obszerną tunikę z krótkimi rękawami, sięgającą kolan, wymalowaną w szerokie czerwone i czarne spirale.Wynurzała się z niej cienka, ciemna szyja z jakimiś dziwnymi poprzecznymi liniami, podobnymi do blizn.Głowę miał obnażoną i Władysław ze zdziwieniem przyglądał się czerwonej, lśniącej sierści, pokrywającej równomiernie czaszkę, małe, ostre i ściśle przylegające uszy oraz kark.–Moim zdaniem – powiedział – są oni bardziej niż my podobni do zwierząt i ptaków.–My za to jesteśmy tak podobni do małp, że szkoda słów – zaopiniował Kazimierz.– Żałuję, że nie ma tu ani Junga, ani Wiktora! Oni by z większym zainteresowaniem i większą korzyścią obejrzeli tego mołojca.Kazimierz spojrzeniem zapytał stojących za ścianą o przyzwolenie i odniósł wrażenie, że zrozumieli, o co mu chodzi.Podszedł zatem do czerwono-czarnego posłańca, obejrzał go i ostrożnie obmacał.Budową czerwono-czarny bardzo przypominał człowieka, był tylko wątlejszy, miał mniej rozwinięte mięśnie i węższą klatkę piersiową.–Wiesz, on jest cały jakiś taki wygładzony.Wszystko opływowe, równe, nie ma naszych stawów, klatka piersiowa nie wysklepiona, talii nie widać.Popatrz, jakie ma ręce i nogi: równe, wszędzie jednakowe, jak rurki.Nawet nie widać, w których miejscach się zginają.– Przy tych słowach zgiął rękę czerwono-czarnego, który się temu biernie poddał… – Widzisz, zgina się mniej więcej w tym samym miejscu, co u nas, ale nic nie znać.Jednak dobrze, że oni nas nie widzą bez skafandrów: uznaliby nas za potworów.–A niech ich licho… – odezwał się z uśmiechem Władysław.– Przystojniaki, nie ma co mówić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]