[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Ale po was, poprzedniej wysokości nie udało się już nikomu osiągnąć.Maksimum – trzydzieści pięć kilometrów.Tego nie da się w żaden sposób porównać z waszymi osiągami.Mam takie wrażenie, że byliście ostatnimi, którzy latali dowolnie.Pozostali po prostu nie są dopuszczani powyżej stratosfery.Dlaczego tak się rzuciliśmy do zagospodarowywania Północy? Właśnie z tego powodu, Arkadiju Naumowiczu.I co? To, co wyście nazwali Antarktydą, też jest niedostępne! Tylko kra i czysta woda.Wysłaliśmy Łaniewskiego i straciliśmy go, musieliśmy to zapisać na konto kaprysów przyrody.Potem lodołamacz „Małygin”.A tu jeszcze się Włosi zaczęli krzątać, zagadywali o ekspedycji Andre.Pamiętacie, wyruszył ze Szpicbergenu na swoim „Orle”.A przecież było to jeszcze w 1897 roku! Przypomniano sobie Amundsena, Amerykanina Wilsona, naszych – Judaszowa, Kapicę i Danilina.Nawiasem mówiąc, o was też na Zachodzie niemało legend krążyło.Byliście popularni jak Salomon Andre, Nils Strindberg i Knut Frenkel.Cała ta wrzawa, jak sami rozumiecie, wcale nam nie była na rękę.Dlatego musieliśmy dogadywać się najpierw z Niemcami, potem Amerykanami, a całą Antarktydę otoczyć wianuszkiem zakazów.Południowe lodowce w ogóle zaliczyliśmy do neutralnych.Tak wyglądają sprawy! – Podpułkownik Awruckij zaczął palcami ugniatać nowego papierosa.– Rozumiecie teraz, dlaczego szczęśliwie dosiedzieliście do końca wyroku? Sądzicie, że uwolnilibyście się od takiego gada jak Siedoj, gdyby nie było obok Dustana Kerbabajewa? Zaciukałby was w żonie Siedoj, gdyby nie Dustan, bez wątpienia.Oto kto zasłużył na pomnik – Kerbabajew bez wyroku, tylko w ramach służby, przesiedział obok was cały wyrok.Siedoja z jego bykami w nocy to kto? – Awruckij wypuścił nerwowo pulsujący kłąb dymu.–Proszę tylko nie robić takiej zdziwionej miny.Trzymając parasol nad waszą grupą, zatrzymaliśmy samych tylko niemieckich szpiegów piętnastu, czy coś koło tego, nie mówiąc już o Anglikach i Amerykanach! Jedenaście ugrupowań bandyckich zlikwidowaliśmy…Do drzwi ktoś zastukał, wyrwał Arkadija Naumowicza z objęć wspomnień.–Arkadiju Naumowiczu! – dźwięcznym głosem powiedział Lana.– Przyniosłam krople!Sztern otworzył drzwi.–Jesteś aniołem, Łanoczko – powiedział czule.– Prawdziwym aniołem stróżem!–No co też pan! – Dziewczyna zarumieniła się.– To takie staroreżimowe! Proszę mi lepiej powiedzieć, Arkadiju Naumowiczu, dlaczego pan tak bez przerwy w domu siedzi? Przecież to strasznie nudne siedzieć w domu w taki słoneczny i cudowny dzień!–Pewnie tak – zgodził się Sztern.– Ale ze mnie już staruch, Łanoczko.W moim wieku ludzie preferują samotność.–W waszym wieku! – prychnęła dziewczyna.– Mówicie tak, jakbyście mieli osiemdziesiąt.A właśnie, ktoś do was dzwonił.Bardzo uprzejmy i dobrze wychowany mężczyzna.Ma takie dziwne imię, jakby pochodził z jakiegoś dumnego starożytnego rodu.Bo tak się właśnie przedstawił – dziewczyna roześmiała się.– Ruryk Iwniew.I powiedział, że jest ostatnim poetą.LENINGRAD.CZERWIEC 1959 ROKPo wejściu do pokoju, Arkadij Naumowicz od razu uświadomił sobie, że coś jest nie tak.Nie, na oko wszystko było na swoim miejscu i w pokoju panował porządek, ale jednocześnie nie opuszczało Szterna przeczucie, że w pomieszczeniu ktoś był.Powiesił płaszcz na wieszaku, zdjął buty i podszedł do biurka.Na pierwszy rzut oka, wszystko było na swoim miejscu, ale tablice prądów atmosferycznych leżały nie tam, gdzie je zostawił, a zakładki wystawały za bardzo W serwantce ktoś zamienił miejscami pudełka z makaronem i kaszą.Rano Sztern postawił kaszę z prawej, teraz stała z lewej.Serce zaczęło mu walić.Arkadij Naumowicz pośpiesznie sięgnął po kasetkę z drobiazgami.Pudełeczko z zapałkami było na swoim miejscu.Przesunął zapałki, miękisz chleba w postaci kulki też leżał na swoim miejscu.Sztern uspokoił się.Widocznie szukali notatek, a tego akurat Sztern nie prowadził.Wypiwszy dużą filiżankę kawy zbożowej „Jęczmienna”, uspokoił się ostatecznie.Bóg z nimi!Jeśli nie chcą go zostawić w spokoju, to niech sobie obserwują.Niech śledzą, niech grzebią w mieszkaniu, najważniejsze, że do głowy mu nie wlezą.Nie dysponują taką techniką.Ciekawe, kto ich wpuścił? Na pewno nie Lana… Najpewniej ten emerytowany artylerzysta Nikołaj Gawriłowicz Czelubiejew.Wezwali go pewnie, powiedzieli – wy, towarzyszu, jesteście starym komunistą, a dookoła wrogie otoczenie, i takie tam.Popytali o sąsiada, potem delikatnie podsunęli – trzeba, Kola, partia ci twoich zasług nie zapomni.Wiadoma sprawa, Nikołaj Gawriłowicz jest czujny, w końcu – podpułkownik, podczas wojny dezerterów stawiał pod ścianą.Sztern podejrzliwie przyjrzał się pokojowi.Może zostawili jakieś urządzenia.Będą teraz po całych dobach słuchać, jak on się wierci na kanapie, jak skrzypią sprężyny.A dlaczegóż to, Arkadiju Naumowiczu, tak ciężko wzdychacie? Władza radziecka wam się nie podoba?Sztern siedział trochę, wypił jeszcze jedną filiżankę „Jęczmiennej”.Nie, to tylko u nas mogą wpaść na coś takiego, żeby kawę z jęczmienia robić.Posiedział jeszcze.Hm, no, czemu nie, pomysł mu się w zasadzie podobał.Może nie jest to takie znowu bezpieczne, ale szaławiła diabełek już bódł go od środka kręconymi różkami: zadzwoń, przecież to ciekawe, jak oni zareagują.Będą pewnie rżnęli niewiniątka i rozkładali ręce.Ach, co też wy, Arkadiju Naumowiczu, my nie mamy z tym nic wspólnego! Myśmy już nawet zapomnieli o was.I bez was mamy roboty powyżej uszu.Albo jeszcze prościej zareagują.Powiedzą: co ci się nie podoba, ryju kryminalny? Przeszukanie ci się nie podoba? No to się ciesz, że niczego zakazanego nie znaleźliśmy, bo inaczej dawno już byś w Lefortowskim celę zasiedlił! Ta myśl wywołała zimne ciarki.Może w ogóle niczego nie szukali, a właśnie podłożyli?Arkadij Naumowicz zaczął pośpiesznie przeszukiwać zakątki pokoju.Przerzucił wszystkie rzeczy w szafie i na antresoli, nawet do kanapy zajrzał, ale, na szczęście, niczego nie znalazł.Humor jednak i tak miał zepsuty.Już mu się odechciało dzwonić gdziekolwiek.Szlag z nimi.Niech, jeśli chcą, słuchają, szukają, niech, jeśli chcą, obserwują.Może akurat się przydadzą, jakby jacyś chuligani napadli.Bo przecież on nie ma nawet w domu nagrań rock and rolla na rentgenowskich kliszach, czyli na gnatach.Tak więc nie pada na kolana przed Zachodem, nie jest niewolnikiem i apologetą przeklętego kapitalizmu.Odsiedział swoje i uspokoił się.Nie pcha się do szeregów przodowników pracy komunistycznej, ale też nie wyleguje się w ostatnich szeregach.Pracuje jako laborant w Instytucie Chemii Nieorganicznej i wszystkie głupie myśli z głowy wyrzucił bezpowrotnie.Ale mimo wszystko nie potrafił zrozumieć, kto i czego w jego pokoju szukał.Wyszedł do przedpokoju i poszedł do kuchni.Nikołaj Gawriłowicz Czelubiejew siorbał prosto z garnka zimną zupę.Ciamkał przy tym jak staruch, cmokał i spryskiwał kroplami pasiastą piżamę.Arkadij Naumowicz chwilę patrzył niechętnie na sąsiada.Och, żeby tak złapać za ten pysk i walnąć tłustym ryjem o stół i zapytać: no, paskudo, gadaj, kogoś do mojego pokoju wpuszczał? Arkadij Naumowicz tak plastycznie wyobraził sobie tę scenę, że zobaczył strach w małych świńskich oczkach Czelubiejewai nawet zacisnął palce w pięść, powstrzymując się, by nie narobić głupstw–Nikołaju Gawriłowiczu, nikt się o mnie dziś nie pytał? – zwrócił się do Czelubiejewa.Ten przestał chłeptać zupę, podniósł głowę znad rondelka.–Co? – Dopiero teraz usłyszał pytanie i pokręcił przecząco głową [ Pobierz całość w formacie PDF ]